sobota, 19 maja 2012

Prolog


"All we need in this world is some love" śpiewa Adam w jednej ze swoich piosenek, tymi słowami chcę rozpocząć krótki zwrot do czytelników Bariery Zmysłów.
Pewnego dnia Drache napisała, że ma pomysł na opowiadanie i zaproponowała wspólną realizację. Zgodziłam się, bo oprócz ciekawego pomysłu na całość, spotkałam się z wyszukanym pairingiem, który nawet nie ma w sieci swojej nazwy.
Poza tym, że chcemy przedstawić pewną historię, pragniemy również zwrócić uwagę na pewne aspekty życia, które sprawiają, że nabiera ono barw.
Liczymy, że choć ta opowieść trafi do mniejszego grona czytelników, to spotka się z pozytywnym odbiorem :)

Odcinki będziemy naprzemiennie dodawać co sobotę. Jako, że zaczynamy od prologu, dodajemy wyjątkowo obie części jednocześnie. Obrałyśmy dwie perspektywy - Billa oraz Adama. Wspólnie uzgodniłyśmy, że Drache skupia się na postaci Kaulitza, ja Lamberta.
Do czytelników Piaskowego Gołębia: bohaterowie będą wykreowani w zupełnie inny sposób niż w PG, fabuła będzie bogata w wielu bohaterów, więc liczę, że każdy chętny się odnajdzie :) 

Prosimy o komentarze, jesteśmy ciekawe, czy ktoś zechce nam towarzyszyć w tej podróży,którą rozpoczynamy.
Tyle ode mnie, a całość podsumuję słowami piosenki Hurricanes and Suns, brzmiącymi "Love is a game for everyone". Gorąco zapraszamy wszystkich Glamberts & Aliens!

Marona.



Witajcie,
Ponieważ chyba wszystko, co powinno być,zostało już powiedziane przez Maronę, nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do lektury naszej wspólnej pracy. :)
Miłej lektury!

Drache.

Prolog

To co działo się tego dnia na jednej z większych hal w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej z powodzeniem można nazwać kontrolowanym chaosem. Setki osób od kilku dni biegały od jednego krańca budynku do drugiego w pośpiechu wykonując zlecone przez swoich przełożonych polecenia. Pilnowano, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nic nie mogło zakłócić przebiegu tak wielkiej imprezy.

Owa impreza to wielki festiwal muzyczny mający składać się z licznych występów gwiazd muzyki z wielu krajów. Najwięcej zespołów miało oczywiście przybyć z USA, jednak zaproszeni zostali również artyści z Anglii, Francji, Niemiec czy Japonii. Usiłowano tutaj jak najbardziej trzymać się hasła przewodniego imprezy, które brzmiało: „Co kilometry dzielą, niech muzyka połączy!”.

Oprócz ekip technicznych szczegółów przygotowań pilnowali również sami artyści. Raz po raz kolejny zespół zbierał przywiezione przez siebie instrumenty i sprawdzał, czy wszystko działa jak należy. Wokaliści testowali mikrofony, gitarzyści naprężali struny, perkusiści uderzali w bębny, a tancerze robili ostatnie korekty swoich choreografii.

Teoretycznie w tak ważnym momencie nie powinno być miejsca na wygłupy, lecz niektórzy wykorzystywali ten przeznaczony na pracę czas, by choć trochę rozluźnić panującą wokół atmosferę stresu. W końcu są tylko ludźmi, nie maszynami. Od czasu do czasu następowały mniej lub bardziej udane próby integracji członków poszczególnych ekip czy zespołów. Skoro jest to wspólne przedsięwzięcie, czemu nie zamienić między sobą chociażby kilku słów? Zawsze można nauczyć się czegoś nowego od bardziej doświadczonych muzyków czy po prostu nawiązać nowe znajomości, które w tej branży nieraz okazywały się być na miarę złota.

Chudy długowłosy chłopak stał właśnie na scenie. Pod pretekstem próby mikrofonu obserwował z góry wszystkich wokół. Na jego oczach powstawało kolejne wielkie przedsięwzięcie. I miał w tym swój udział. To motywowało go do dalszej pracy.

W pewnym momencie podszedł do niego jego starszy o kilka minut brat. Musiał skończyć już dostrajanie swoich gitar. Zawsze kończył to zajęcie dopiero wtedy, gdy jego instrumenty wydawały dokładnie takie dźwięki, jakie chciał. Nigdy wcześniej.

- Znowu ktoś mnie pytał o Hitlera. Ci ludzie tutaj to jacyś debile! – warknął podirytowany. – Znowu się obijasz udając, że sprawdzasz mikrofon?
- Cicho siedź! – syknął brunet. Tom zaśmiał się szyderczo. – Denerwuję się.
- Ty?! Niby czym? –zdziwił się gitarzysta.
- Kto i co czym? – zapytał starszy od nich szatyn, który właśnie podszedł do dyskutującej dwójki.
- Dopieściłes już swój bas?
- A żebyś wiedział! – odpowiedział dumnie Georg.
- Szkoda, że swojej kobiety nie potrafisz tak dopieścić – rzucił złośliwie Tom. Basista spojrzał na niego z dezaprobatą. – Bill ma cykora.
- Niech zgadnę… Lakier się skończył?
- Zamknijcie się kretyni!– krzyknął wreszcie wokalista. Kilka osób ze zdziwieniem spojrzało na stojącą na scenie trójkę.
- Dobra stary, spokojnie. Co cię gryzie?
- Szczerze mówiąc nie jestem pewien – czarnowłosy spojrzał w dół sceny. Kilka osób uszczelniało tam niewielkie baseny, na powierzchni których miały później unosić się płomienie. Podnosząc wzrok dostrzegł ogrom przestrzeni, która już niedługo miała zapełnić się dzikim i spragnionym wrażeń tłumem. – Będzie ogrom ludzi, a ja będę na świeczniku. Każdy będzie tylko czekał na mój błąd. Czasami mam tego dosyć.
- Nie przesadzasz? Myślałem, że już przywykłeś do bycia tym najważniejszym.
- Niby tak, ale presja nadal bywa dobijająca…
- Potraktuj to jak każdy inny występ. Odwalimy, a potem pójdziemy na piwo – oznajmił radośnie gitarzysta sprzedając bratu kuksańca w bok.
- A wcześniej David mnie zabije za potknięcie czy pomylenie słów.
- Chrzanisz – podsumował Tom. Rozejrzawszy się wokół, wyciągnął z kieszeni jeansów papierosa. – Zbierajmy się, zajmujemy innym przestrzeń.
- Taa. Poza tym muszę się wyspać do jutra. Moja uroda nie może ucierpieć.

Na widok Billa zalotnie poprawiającego niesforne czarne kosmyki cała grupa wybuchnęła śmiechem.

*

Nadszedł wielki dzień. Podekscytowany tłum niemalże zupełnie wypełnił ogromną halę koncertową. Co raz było słychać krzyki i piski, a także śpiew tych osób, które starały się współpracować z wokalistą występującego właśnie pierwszego z zespołów. W tym czasie za kulisami kolejni artyści przygotowywali się do wyjścia na scenę.

- …I macie dać z siebie wszystko! – oświadczył uroczyście menadżer zespołu, tym samym kończąc swoją, w jego mniemaniu krzepiącą, kilkuminutową przemowę. Po raz kolejny ogarnął wzrokiem niewielkie pomieszczenie z nadzieją na oklaski czy chociażby słowa uznania. Niestety nie mógł liczyć nawet na mierne zainteresowanie swojej „publiczności”, która wykorzystywała ostatnie chwile, aby jak najlepiej przygotować się do występu.
- Nikt cię nie słuchaaa –zaśmiał się rozłożony na białej kanapie długowłosy szatyn.
- Ty mnie słuchasz! Gustav mnie słucha… - rzekł mężczyzna z nadzieją spoglądając na perkusistę zespołu. Jednak ten skupiony był raczej na wystukiwaniu pałeczkami rytmu słuchanej właśnie piosenki niż na „pasjonującej” mowie własnego menadżera. W końcu co nowego miałby powiedzieć? Takie mowy powtarzały się średnio raz na kilka występów.
- No dobrze… To może Tom?
- Tom jest w kiblu.
- Bill? Bill! – jego nadzieja jednak okazała się płonna, ponieważ wokalista całą swoją uwagę poświęcał dopracowywaniu swojego wyglądu.
- Hm? Co? – zapytał, gdy zorientował się, że w którymś momencie padło jego imię.
- Nic. Nieważne –kompletnie załamany Jost przysłonił dłonią swoją twarz. – Za kilka minut wchodzicie dodał, opuszczając pomieszczenie.
- Zdenerwowany? – rzucił Georg do swojego czarnowłosego kolegi, jednocześnie pozbawiając perkusisty słuchawek od odtwarzacza mp3.
- Bardzo. Eh, to głupie! Wiem, że wszystko będzie dobrze, tak jak zawsze od kilku lat, a coś nie daje mi spokoju!
- Jesteś na świeczniku. Masz prawo się stresować.
- To nie to. Zresztą nieważne! Chcę już móc ściągnąć tę tapetę z twarzy i położyć się do łóżka. Czekamy na casanovę i idziemy.
- Jak pani sobie życzy.
- Zamknij się Geo…

To była zawsze ta najcięższa chwila. Przestawienie się z trybu normalnego na ten koncertowy. Jak w maszynie: on i off. Ale do dokładnego wciśnięcia tego przycisku potrzeba siły.

Wszyscy byli już na swoich miejscach, czekali na sygnał. Tłum krzyczał coraz głośniej. Atmosfera gęstniała. W słuchawkach usłyszeli odliczanie. Trzy. Dwa. Jeden.

Jako pierwsza zabrzmiała perkusja. Zaraz za nią dołączały następne instrumenty. Tworzyły podstawę, podstawę, która czekała na jeden acz wielce istotny dodatek. Wokalista dumnie wyszedł na scenę.

Jak za każdym razem, tak i teraz to, co działo się na hali przypominało istne szaleństwo. Nastolatki krzyczały w niebogłosy, instrumenty grały tak głośno, aby nie dać się zagłuszyć, a w środku tej walki pozostawała czwórka młodych chłopaków, którzy z trudem słyszeli instrukcje przekazywane im przez techników. Nie pomagało też oślepiające światło reflektorów, które raziło zespół po oczach. I tak mijała jedna piosenka, druga, trzecia.

Wszystko szło jak najbardziej w porządku do czasu, gdy ktoś posłał wokaliście polecenie, aby ten przesunął się nieco wprzód sceny. Bill posłusznie przeszedł niemalże do samej jej krawędzi. Pomachał do przejętej grupy dziewczyn stojących w pierwszych rzędach. Zadanie wykonane, koniec piosenki. Mógł już spokojnie cofnąć się w stronę kulis. I wtedy napotkał na opór. Jakiś kabel zaplątał się wokół jego kostki.

To co nastąpiło później trwało zaledwie kilka sekund. Wszyscy z przerażeniem patrzyli jak wysoki na prawie dwa metry piosenkarz traci równowagę i spada ze sceny wprost w płomienie. Chłopak jednak nie był w stanie usłyszeć potwornych krzyków, które tego wieczoru wypełniły koncertową halę. Z powodu bólu i stresu wywołanego swoim upadkiem stracił przytomność doprowadzając się tym samym na samą granicę życia i śmierci.

Drache

*

Wysoki, dobrze zbudowany wokalista szedł korytarzem wiodącym do garderoby, na drzwiach której widniała srebrna tabliczka „Adam Lambert i zespół”. Dumnym i odważnym krokiem zmierzał przed siebie. Kolejny występ w karierze grupy można zaliczyć do jak najbardziej udanych; serce w jego piersi nadal biło w rozszalałym tempie. To niesamowite jak kilkanaście minut spędzonych na scenie może tak bardzo podnieść poziom adrenaliny we krwi. W głowie Lamberta wspomnienia przeskakiwały jak klatki filmowe, z jedną różnicą –jego myślom brakowało chronologii. Pamiętał pojedyncze wydarzenia.

Prezenterka w kremowej sukience – Niebieskie światła –Taylor tańczący po prawej stronie sceny – Popisowa solówka Pittmana – Krótkie spojrzenia Tommy’ego – Krzyki fanów – Kilkusekundowe przerwy między utworami –Tłumy pod sceną – Uderzenia w bębny perkusji.

Nadal czuł, że jego ciało jest rozpalone, dłonie wilgotne, a palce drżą jak rzadko kiedy. Z jednej strony był niesamowicie szczęśliwy ze świetnego występu, z drugiej nadal nie mógł dojść po do siebie po tym jak uwolnił drzemiące w nim sceniczne zwierzę.

Adam był już blisko pomieszczenia do którego zmierzał, gdy zobaczył na swej drodze czterech chłopaków. Na ich czele szedł wysoki, bardzo szczupły brunet o delikatnych rysach twarzy. Jego krok był szybki, zdecydowany; niemiecki wokalista z pewnością należał do tej grupy ludzi, którzy czują się przywódcami. Czarny, mocny makijaż podkreślał jego duże, czekoladowe oczy, które błyszczały w świetle jarzeniówki. Adam zwolnił, a uśmiech powoli spłynął z jego twarzy. To naprawdę ty…? Gdy zespół prawie minął się z amerykańskim piosenkarzem, Adam miał wrażenie, że młodszy od niego muzyk zawiesił na nim wzrok; trwało to chwilę, a spojrzenie pełne było chłodu, obojętności i nieuzasadnionego strachu.

- Bill? – Spytał Lambert i zagrodził zespołowi drogę na scenę.

Czarnowłosy nastolatek zatrzymał się, nieznacznie spuścił wzrok i utkwił go w szaro-niebieskich oczach Adama. Nie spodziewałem się, że jesteś wyższy. Nie powiedział ani słowa, wymownie spojrzał w stronę schodów wiodących na scenę, dając tym do zrozumienia, że chce iść dalej. Nie lubił rozmawiać przed samym występem, a tym bardziej nie miał najmniejszej ochoty na zawieranie nowych znajomości.

- Powodzenia – Rzekł Lambert, którego entuzjazm osłabł. Spuścił wzrok i po chwili za plecami usłyszał krótkie
- Dzięki.

Gdy się odwrócił, spostrzegł Billa, który jako ostatni wszedł po trzech stopniach schodów i zniknął w cieniu wielkiej sceny. Adam westchnął z niezadowoleniem, odwrócił się i zobaczył drzwi swojej garderoby. Nacisnął złotą klamkę i wszedł do środka, gdzie natychmiast zawrzało

- Adam, wyszło nam niesamowicie! – Krzyknęła Sasha, która wraz z Brooke ucałowały ciepłe policzki wokalisty. Monte podszedł i ze szczerym uśmiechem poklepał Lamberta po plecach
- Dobra robota, stary. Trochę schrzaniłem ostatni refren przy drugiej piosence, ale chyba zostanie nam wybaczone.

Taylor oraz Terrance podbiegli i przybili piątki Adamowi –Nie spodziewałem się, że zrobimy ten przewrót w chwili, gdy do nas podchodzisz– Rzekł Green i spojrzał na drugiego tancerza – Na próbach wychodziło nam fatalnie, a tutaj, wszystko jak należy! To dobry dzień. Dobrze, że nie zrezygnowaliśmy z tego elementu.

Lambert uśmiechnął się do wszystkich, czując bezgraniczne szczęście – Dziękuję wam. Dziękuję, że ze mną jesteście. Co ja mogę powiedzieć…- Rzekł i z nieśmiałością zmierzył wzrokiem każdego z członków zespołu – Kocham was.

Wśród kobiet rozległ się urokliwy pomruk. Adam uśmiechnął się i wyjrzał ponad ich głowy

- Wielkie brawa dla naszego kochanego basisty. Wiele musiał wycierpieć, żeby zdradzić swój bas i dać się na mówić na zajęcie keyboardu – Roześmiał się Lambert, a w garderobie rozległy się głośne oklaski.

Tommy spojrzał na niego zażenowanym wzrokiem, mruknął coś pod nosem i zasłonił się tabletem – Adam, proszę cię. Uznajmy, że świat tego nie widział.

- No co? – Wokalista założył ręce na piersi – Odważny z ciebie facet. Niewielu dokonałoby tak poważnego kroku.

Ratliff odłożył elektroniczne urządzenie i podszedł do wokalisty – Księżniczko, dla ciebie wszystko – Rzekł prześmiewczo, ucałował policzek Adama, po czym opuścił pomieszczenie. Słowa te były podszyte tak wyraźną obojętnością i ironią, że wszyscy wybuchnęli śmiechem wraz z Lambertem, który odwrócił wzrok i pokiwał głową.

W garderobie nieco ucichło, każdy zajął się swoimi sprawami. Tancerze segregowali swoje sceniczne ubrania i wkładali je do dużych walizek oznaczonych własnymi nazwiskami, Camila oraz Monte rozmawiali na temat hotelowych standardów, a Adam stojąc na uboczu zmywał makijaż. W odbiciu małego, podświetlonego lustra ujrzał uśmiechniętą twarz Tommy’ego.

- Co tam, Ratliff? – Spytał, usiłując pozbyć się resztek czarnej kredki z górnej powieki
- Wiesz kto teraz śpiewa? – Spytał, podpierając się o blat. Wziął w ręce tusz do rzęs i obracał zielone opakowanie w palcach – Znów się uświniłem twoimi mazidłami – Rzucił kosmetyk za siebie.

Adam wzruszył ramionami i odpowiedział na wcześniej zadane pytanie – Chyba Tokio Hotel. Minąłem ich, gdy wracałem ze sceny.

- A… - Zająkał się Ratliff a ciekawski uśmiech zagościł na jego twarzy – Tam nie gra ten chłopak o którym kiedyś mi wspominałeś?
- Nie gra. Śpiewa – Poprawił go Adam – Naucz się, że w zespole gra ten, kto ma bas, gitarę, keyboard, flet do jasnej cholery. Ja śpiewam.
Ratliff zakołysał się lekko – No powiedzmy, choć… na fletach też lubisz przygrywać i to niekoniecznie na scenie…

Gdy Adam zmierzył go morderczym wzrokiem, basista roześmiał się w głos – Dobrze, już nie będę. Zero niepoprawnych dowcipów.

Nim Lambert zdążył odpowiedzieć, za drzwiami garderoby usłyszał narastającą panikę. Nie mógł zrozumieć padających słów, ale ludzie porozumiewali się okrzykami.

- Co się dzieje? – Spytał Adam, zwracając uwagę na Pittmana, który uchylił drzwi i ostrożnie wystawił za nie głowę
- Nie wiem – Odparł gitarzysta – Coś się dzieje –Relacjonował na bieżąco – Jakiś facet około trzydziestki stoi przy wejściu na scenę. Ma plakietkę, chyba jest menadżerem grupy – Odwrócił głowę w bok – Pomoc medyczna. Chyba jakiś wypadek na scenie – Rzekł i spojrzał na muzyków, którzy w milczeniu podeszli do Pittmana
- O mój Boże – Szepnął Adam i w bezruchu patrzył na uchylone drzwi, do których powoli się zbliżył.

Przez środek korytarza szedł wysoki, tęgi mężczyzna w srebrzystym garniturze, który idealnie pasował do siwych, krótkich włosów.

- Gala zostaje przerwana! Muzyków, którzy jeszcze nie występowali, wraz z ich opiekunami artystycznymi prosimy o pozostanie w swoich pomieszczeniach, powtarzam, gala zostaje przerwana! Artyści, którzy wystąpili tego wieczoru powinni opuścić obiekt – Mówił do megafonu i minął pokój grupy Lamberta w ciągu kilku sekund.
- To co, zbieramy się? – Spytał perkusista – Nie róbcie tragedii, często coś się dzieje na tego typu imprezach.
Tuż po chwili do garderoby wpadł menadżer zespołu, starał się zachować spokój, lecz w jego oczach malowało się przerażenie.
- Nasz bus czeka przy wejściu „E”. Kierujemy się do hotelu przy Strawberry Avenue 7.
- Co się stało? – Spytał poddenerwowanym głosem Adam i zacisnął palce na drewnianej framudze. Adrenalina po raz drugi tego wieczoru uderzyła w jego żyły.
Menadżer wyjął z teczki plik dokumentów, które zaczął przeglądać – Nie wiem. Zamknęli wejście na scenę. A teraz chodźmy, kazali nam się wynosić.

Marona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz