sobota, 19 maja 2012

17. Szansa


17. Szansa

Powoli przewrócił się na lewy bok, wtulając twarz w poduszkę. Oddychał spokojnie, rozkoszował się snem. To jedna z nielicznych rzeczy, które sprawiały mu jeszcze przyjemność. Wiedział, co będzie, gdy otworzy oczy, z czym znów będzie musiał się zmierzyć. Nie chciał tego, uciekał póki jeszcze mógł. W końcu przecież przyjdzie taki dzień, kiedy będzie musiał wrócić do pracy. Jeśli wciąż znajdzie się tam dla niego miejsce. Na razie jednak nie chciał o tym myśleć. Nie miał siły.

Dzwonek telefonu niczym piorun poraził całe jego ciało. Gwałtownie wyrwał się ze stanu uśpienia. Chwilę dochodził do siebie po tak koszmarnej pobudce. Ale czy to już w ogóle ranek? Do tej pory sądził, że udawało mu się odgadywać pory dnia.

- Halo… - charknął, zupełnie zaspany.
- Cześć Bill. Sorry, że dzwonię o tej porze, ale dopiero teraz znalazłem chwilę czasu. Jak się czujesz?
- Jakby ktoś mi przywalił cegłą w łeb – wymamrotał. – Która może być godzina?
- U ciebie? Poczekaj, niech sprawdzę – brunet usłyszał w tle szybki stukot klawiszy. – Ojej…
- Niech zgadnę… Jest środek nocy?
- Piąta rano. Ale to nie moja wina! Wiesz, jaki jest David.
- Wiem, wiem. Cieszę się, że w ogóle miałeś czas do mnie zadzwonić.
- Nie ma sprawy – odparł już bardziej wyluzowany Tom. – Jak ci się żyje?

Chłopak usiadł na materacu, podkładając sobie poduszkę pod plecy.

- Nie jest najgorzej. Rozgotowane warzywa z wczoraj nawet nie były takie złe.
- Twój maczo nic ci nie przyniósł?
- Mój kto? – nie zrozumiał pytania. Dopiero śmiech brata skierował go na właściwy tor. – Dałbyś sobie spokój, naprawdę – jęknął, przejeżdżając dłonią po twarzy.
- A co? Znudziłeś mu się i przestał cię odwiedzać?
- Niestety nie, ale może teraz wreszcie przestanie.
- Czemu? Nie odpowiadało ci darmowe żacie? A tak na poważnie to co mu zrobiłeś? Powiedziałeś, żeby się odwalił i poszedł w cholerę?
- Mniej więcej. Mam nadzieję, że zrozumiał.
- Szkoda. Myślałem, że trochę cię poniańczy, podczas mojej nieobecności. Gorąca zupka i takie tam.
- Tom…
- Nie masz za grosz poczucia humoru, braciszku.
- Też byś nie miał o 5 nad ranem…
- Racja.
- Słuchaj… - zaczął dość nieporadnie, nadal z trudem układając słowa. – Czy wiadomo coś o mnie? Wiesz… Co dalej?

Gitarzysta zaczerpnął powietrza.

- Nie, Bill, nic.
- Szlag…

Chwila ciszy. Żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć. Wreszcie starszy z braci postanowił się odezwać.

- Znowu zgubiłem bagaż na lotnisku…

*

Spacerował po pokoju w tę i z powrotem, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Nie był już w stanie dłużej spać, nawet mimo niespodziewanej pobudki nad ranem. Musiał czekać, aż znów zechce mu się zasnąć, a najlepszym lekarstwem na to jest ruch, choćby minimalny. Poza tym, co innego miał do roboty? Czas płynąłby szybciej, gdyby miał z kim pogadać, ale na razie nie było na to szans. Wszyscy jego znajomi byli w Niemczech albo innych częściach Europy. Mógłby zawołać pielęgniarkę do pomocy w obsłudze telefonu, lecz cóż z tego, skoro nawet nie wiedział, która godzina jest aktualnie za oceanem. Znając jego szczęście, albo za wczesna, albo za późna.

Oparł się o parapet. Wsłuchiwał się w odgłosy ulicy. Jak dobrze, że miejsce jego pobytu pozostało tajemnicą. Żadnych wrzasków, strachu o własne bezpieczeństwo, ochrony pod drzwiami 24 godziny na dobę. Z drugiej strony może przynajmniej byłaby to jakaś rozrywka. Mógłby wystawić rękę za okno i słuchać dzikich pisków mdlejących przed szpitalem nastolatek. Zaśmiał się na tę myśl. Te dziewczyny potrafiły być tak szalone, że czasami aż zabawne. Co dopiero, gdyby wyrzucił przez okno swoją bieliznę? Krwawa jatka. Chciałby to zobaczyć…

No właśnie… Zobaczyć…

Drzwi stuknęły, jednak nikt nie wszedł do środka. Pewnie ktoś znów o nie zahaczył przechodząc. A może to jakieś szalone dziewczyny w końcu tu trafiły? Nie, to na pewno nie to.
        
Przybliżył twarz do uchylonego okna. Ból nadal dręczył jego gardło, lecz nie chciało mu się teraz o tym myśleć. Wiatr tak przyjemnie rozwiewał jego włosy. Zawsze martwił się o swoją fryzurę. Teraz i tak nikt go nie widział, mógł sobie trochę odpuścić. Widywali go jedynie lekarze, pielęgniarki i ten dziwny facet.

Nie miał pojęcia, co powinien myśleć o tym typie. Te ciągłe odwiedziny, przynoszenie jedzenia… Był miły, to prawda, a rozmowa z nim zabijała czas. Była dobrą alternatywą dla samotnego łażenia po pokoju.

„Ale ten całus…”

Skrzywił się na samą myśl. Przekroczenie granicy jego prywatności było czymś, czego nie mógł znieść. To tylko głupi żart, a jednak było w nim coś niepokojącego. Te emocje, które przelały się na niego przy zetknięciu się z tym mężczyzną. Za dużo było tam…uczucia? Pragnienia bliskości?

Potrząsnął głową. Z braku zajęcia szukał drugiego dna tam, gdzie go nie było. Kiepski żart i tyle. Miał nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. W ogóle miał nadzieję, iż ten dziwny osobnik zostawi go wreszcie w spokoju. Kaulitz wciąż nie potrafił pojąć, dlaczego ów mężczyzna co kilka dni składa mu wizytę. Czego może chcieć? Życie nauczyło go, że nie ma nic za darmo. Przyjaźni również. Chodzi o kontakty w Europie? Czyżby na to liczyła „pielęgniarka”?

Nastolatek zastanowił się chwilę.

„Nie, on jest na to zbyt uczciwy.”

Prychnął.

„Przecież go nie znam! Jestem łatwowierny jak dzieciak. Ufam temu, co czuję. Z wiekiem jestem coraz głupszy.”

Wziął głęboki wdech. Świeże powietrze powoli przepłynęło do jego płuc. Przejechał opuszkami palców po swojej dłoni, tej samej, która jeszcze nie tak dawno temu badała fakturę obcej skóry.

„Z tego co wiem dopiero zaczyna w showbusinessie. Może jeszcze nie zdołał za głęboko wdepnąć w to bagno.” Podniósł wzrok. „Może jest inny niż reszta.”

Umysł usiłował zaprotestować, jednak co innego przykuło jego uwagę. Głos, ktoś stał pod drzwiami. Chłopak porzucił swoje dotychczasowe zajęcie i podszedł bliżej wejścia. Jego słuch znacznie się wyostrzył od czasu uszkodzenia wzroku.

- Szkoda mi tego chłopaka – usłyszał cichą rozmowę. Zrobił kolejne kilka kroków wprzód. – Podobno to ktoś sławny, ale nikt go nie odwiedza. Wcześniej przychodził tu jego brat, jednak ostatnio i on przestał przychodzić.
- Myślisz, że coś się stało?
- Jakiś wyjazd służbowy. Prosił o opiekę nad tym chłopakiem. Jedzenie i ogólna pomoc, no wiesz.
- Czyli on jest teraz zupełnie sam?
- Na to wygląda. Chociaż przychodzi do niego czasem ten piosenkarz z Idola. Ten z czarnymi włosami.
- Nie wiem, nie oglądam tego.
- Szkoda, jest całkiem przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany.
- Brzmi zachęcająco. Nie zatrzymuję cię już, do zobaczenia na przerwie!

Bill spokojnym krokiem podszedł do swojego stałego miejsca pobytu.

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz