sobota, 19 maja 2012

21. Zagubienie


21. Zagubienie

W przeciwieństwie do burzliwego, pełnego emocji wieczoru dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Bill próbował wymazać z pamięci wydarzenia wczorajszego dnia i skupić się na radości płynącej z przyjazdu brata. Choć od jego wyjazdu minęły jedynie 3 tygodnie, zdążył się już za nim stęsknić. Byli bliźniakami, ciężko było im funkcjonować z dala od siebie.

Stał przy oknie jakby próbując wyczuć, kiedy Tom będzie podjeżdżał do budynku szpitala. Zdawał sobie sprawę z niemożliwości realizacji tego pomysłu - nie posiadał aż takiej mocy wyczuwania drugiej osoby – jednak trwał w tym miejscu, nie mając żadnej ciekawej alternatywy. Bawił się swoją szeroką gumką do włosów, którą raz po raz rozciągał i zawiązywał wokół swoich patykowatych palców. Wreszcie na wyczucie splótł nią włosy. Ciągle się poprawiał, miał wrażenie, że gdzieś odstaje mu jakiś niesforny kosmyk. Gdy ma się do dyspozycji tylko swoje ręce, dbanie o wygląd okazuje się być wyjątkowo trudnym zadaniem.

Tuż po tym jak skończył uchyliły się drzwi. Kroki, torba rzucona niedbale w kąt.

- Tom! – ucieszył się chłopak, wystawiając ręce przed siebie. Znajomy dotyk, tak bliski jego sercu i przytulenie. Dawno nie był tak szczęśliwy.
- Cześć Bill – odpowiedział mu brat. Ton jego głosu daleki był jednak od radości. – Musimy pogadać.

Zamarł. Te słowa od zawsze budziły w nim niepokój.

- Co się dzieje? – próbował ukryć zdenerwowanie.
- Powiem od razu, prosto z mostu – zaczął Tom. Nie potrafił być delikatny, wokalista dobrze o tym wiedział. Przynajmniej był konkretny. – Zgaduję, że nie masz pojęcia, co się dzieje w mediach?
- Wiesz, że nie. Skąd mam wiedzieć? – rzekł odrobinę podirytowany. „Czyli chodzi o Tokio.”
- Możesz wiedzieć, dlatego pytam. Chodzi o ciebie i twojego znajomego.
- Scheisse, co on odwalił?
- Raczej, co TY odwaliłeś – w powietrzu rozległ się szelest papieru. Jakieś kartki, wycinki, może wydruki z internetu, nie potrafił ich rozpoznać. – Nie wiem, czemu David nie zrobił ci awantury, może na twoje szczęście jeszcze o tym nie wie – Bill głośno przełknął ślinę. „Wczorajszy wieczór? Ale jakim cudem…” – Ty zaczniesz czy ja…
- Przeczytaj… - westchnął. Czując, że robi mu się słabo, oparł się o chłodny parapet. Jego ciało zadrżało od zimna, lecz twarz trawiło gorąco. Stres zżerał go od środka. Rzadko nawalał, nie mówiąc już o poważnych kłopotach.
- „Lambert dostaje kosza! Co za pech! Były uczestnik ósmej edycji Idola, Adam Lambert postanowił chyba odreagować stres związany z przegraną i poszukać przygód. Wczorajszy ciepły wieczór zaprowadził go aż na dziedziniec szpitala. Niestety mało romantyczne zaloty homoseksualnego piosenkarza zostały brutalnie odrzucone przez – jak donosi nasz informator – jednego z pacjentów tutejszego szpitala. „Walentynka” Lamberta, obcokrajowiec niemieckiego pochodzenia, miała go odepchnąć po próbie pocałunku. Jakby tego było mało całość zakończyła się awanturą, której świadkami było kilku innych pacjentów szpitala.”

Tom skończył czytać i czekał na reakcję. Bill długo zastanawiał się, co odpowiedzieć.

- Nie jest najgorzej – wydusił z siebie w końcu.
- Bill, żartujesz sobie, prawda?
- Przecież nie napisali, że to ja! Nie ma chyba też żadnych zdjęć…
- Ale mogły być! – gitarzysta przerwał mu jego tłumaczenie się. Powiedzieć, że był mocno podirytowany to za mało. – Do cholery, Bill! Nie jesteś gówniarzem! Powinieneś wiedzieć, jak należy się zachowywać!
- Poniosło mnie! Nie spodziewałem się, że to zrobi!
- Powinieneś umieć się kontrolować! Nie po to zachrzaniam teraz 24/7, żebyś ty mógł rozwalić cały dorobek zespołu! Po cholerę ja się w ogóle staram, co?!
- Kontrolować?! A jak ty przywaliłeś tej świrniętej Francuzce to było kontrolowanie się?! – odszczeknął się Bill.
- Przynajmniej wtedy to była laska, kretynie! Po co w ogóle gdziekolwiek z nim lazłeś?!
- Bo miałem dość gnicia w tym pokoju! Kiedy ty wróciłeś sobie do Niemiec, ja cały czas musiałem siedzieć tu, w tych kilku metrach kwadratowych! Adam pomagał mi dojść do siebie, kiedy ciebie nie było!
- Dojść do siebie! – prychnął Tom. – I jak pomagał ci „dojść do siebie”?
- Zmień ton – warknął czarnowłosy. To nie mogło się dobrze skończyć.
- Wiedziałeś w ogóle, że jest gejem?
- Nie.
- Nie wiedziałeś o tym, gdy lazłeś z nim nie wiadomo gdzie, dając się prowadzić jak dziecko?
- Nie…
- Bill…
- Nie do cholery!
- Wiem, kiedy kłamiesz. Nie oszukasz mnie.
- Nic nie wiesz do cholery!!! – nie wytrzymał. – Ok, miałem podejrzenia, ale nie wiedziałem, że to się tak skończy!
- Szkoda tylko, że nie wiem, czy mówisz prawdę.
- Pierdol się!

O dwa słowa za dużo.

Kartki papieru rozsypały się na podłodze, podczas gdy właściciel słabszego ciała został niemalże przybity do ściany.

- Co powiedziałeś? – wycedził przez zęby starszy z braci. Bill był zupełnie zdezorientowany takim obrotem sprawy. – Pierdolić to możesz się ty ze swoim kumplem.
- Nie jestem…
- Milcz! I słuchaj uważnie gwiazdeczko. Mam dosyć twoich humorków i w ogóle zajmowania się tobą. Za kogo ty się uważasz?! Normalny człowiek po tylu tygodniach zacząłby radzić sobie sam! Ty ciągle potrzebujesz niańki! Jesteś leniwym samolubnym gnojem! Nie mogłeś sobie chociaż poderwać pielęgniarki?! Musiałeś jakiegoś pedała?!
- Ten „pedał” pomógł mi więcej niż ty!
- O, w to nie wątpię. Nawet nie chcę wiedzieć, jak bardzo pomógł twojej dupie.

To był moment. Czarnowłosy wściekle odepchnął brata, by po chwili znaleźć się na podłodze. Kulił się, przykładając rękę do bolącej twarzy.

- Skoro tak ci pomógł, mnie już nie potrzebujesz. Spierdalam stąd – szelest zbieranej z podłogi makulatury. – Mam nadzieję, że twój kochaś dobrze się tobą zajmie. Ja już nie zamierzam. Jesteś dla mnie niczym. Gównem, nie bratem.

Wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

Do czasu przybycia zainteresowanych nietypowym zdarzeniem lekarzy młodszy Kaulitz siedział na podłodze, kuląc się niczym zbity pies. Cios jego bliźniaka był wystarczająco silny, żeby otumanić go bólem na co najmniej kilka kolejnych minut, choć nie wiedział dokładnie, po jakim czasie podszedł do niego pierwszy z lekarzy.

*

Leżał na boku zwrócony w stronę ściany. Gdyby nie leki, byłoby to niemożliwe. Przynajmniej na tyle się przydają.

Nie chciał roztrząsać tego, co się stało. Nie miał na to siły, nie miał ochoty. Marzył o tym, żeby już było po operacji. Łapał się na najgorszych myślach. Co gorsza, wcale się ich nie bał. Wprost przeciwnie – i to było okropne. Czuł się jak wrak człowieka. 

Skrzypnięcie drzwi. Kroki. Ten charakterystyczny zapach perfum. To wystarczyło.

- Cześć – szepnął, nie odwracając się.
- Cześć – odpowiedział ponuro Adam. Kolejna niemiła rozmowa. – Chciałbym cię przeprosić za to co się stało.
- Nie musisz - odpowiedział Bill. Bez emocji. Automatycznie.
- Powinienem być dojrzalszy. Zachować się odpowiedzialniej. Miałeś prawo tak zareagować. Przekroczyłem granicę.
- Nie gniewam się, serio.
- Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić, choć zrozumiem, jeśli każesz mi stąd po prostu wypierdalać…
- Adam… - Kaulitz powoli usiadł i zwrócił twarz w stronę swojego rozmówcy. – To ja cię przepraszam.
- Bill…
- Nie powinienem był tak reagować.
- Boże, Bill…
- Aż tak źle to wygląda? – odparł bez przekonania, wiedząc, że chodzi o ślady na jego twarzy.
- Kto ci to zrobił?
- To nieważne.
- Proszę, powiedz!
- To nieważne, zagoi się.
- Kto!
- Mój brat.

Nastała cisza. Nastolatek znów położył się w łóżku. Zrobiło mu się chłodno, przykrył się.

- Ale dlaczego?
- Pokłóciliśmy się. Nie chcę cię w to mieszać.
- Czuję, że i tak już jestem w to zamieszany. To przeze mnie, prawda? To przez to, co zaszło na dziedzińcu?

Nie odpowiedział. Skrył twarz w dłoniach.

- Nie rozumiem tego. Dlaczego on ci to zrobił? Powiedz mi!
- On myśli, że jestem gejem – odpowiedział spokojnie. – To mogłoby zniszczyć naszą karierę.
- Przecież nie jesteś gejem.
- Ale media podłapały temat.
- Coś czytałem, ale z tego co wiem, nie wiedzą kim jesteś.
- Mogą zacząć interesować się tym szpitalem…
- Gdybym wiedział, że to tak się skończy… Cholera…
- Nie obwiniaj się. Nie powinienem był robić afery. Zasłużyłem na to. Po tylu latach w branży…
- Nie myśl o tym. Jeśli będzie źle, odwrócę uwagę prasy. To o mnie im chodzi.

Młodszy chłopak ponownie usiadł. Czarne kosmyki przysłoniły mu część twarzy. Nie odgarnął ich, choć drażniły jego skórę.

- Powinieneś odpocząć. Niedługo masz zabieg.

Cisza.

- Bill?

Przejechał palcami wzdłuż ramion. „Zimno.” Poczuł znajomy materiał na swojej skórze. Założył bluzę.

- Dzięki – nieśmiały szept opuścił jego usta. – Dlaczego tu jesteś? Po wczorajszym… Myślałem, że już nie wrócisz.
- Szczerze mówiąc, też tak myślałem – przyznał Adam, nie kryjąc zażenowania całą sytuacją. – Przywaliłeś mi wczoraj dość solidnie, uwierz mi. Złamałeś mi serce, a to bolało, bardzo mocno. No nic, to nie twoja wina. Będę musiał z tym żyć – zakończył, jakby z nutą optymizmu w głosie, jak gdyby miało to pomóc rozładować ciężką atmosferę.
- To były emocje…
- Wiem, z obu stron. Ale w domu udało mi się dojść do siebie i stwierdzić, że… Że… Cholera… - zaczął się plątać. Młodszy chłopak uśmiechnął się. Dźwięki, jakie wydawał jego gość przy wzmożonej pracy szarych komórek, miały w sobie coś zabawnego. – No…
- Adam – nastolatek ponownie spoważniał. Usiadł na łóżku. – Czemu to robisz? Nie boli cię przychodzenie tu? Wiesz, że cię nie pokocham.

Zdawał sobie sprawę, iż znów wbił szpilę prosto w serce tego niewinnego faceta, jednak wolał postawić sprawę jasno niż bawić się w uprzejmości. Poza tym po prostu inaczej nie potrafił. Jego słownictwo było na to zbyt ubogie.

- Boli. I to jak diabli – odpowiedział Lambert. – Powiem wprost, miałem tutaj przyjść tylko po to, żeby cię przeprosić i pożegnać, nie gnębić już swoją obecnością. Ale teraz, kiedy widzę, w jakim jesteś stanie, nie mógłbym tego zrobić.
- A gdybyś pomyślał tylko o sobie?
- Wtedy nie byłbym sobą – odparł. – I nie mógłbym powiedzieć tego, co powiedziałem wczoraj.

Bill drgnął. Nagle zaczęło mu się robić słabo. Nie był tylko pewien, czy to od nadmiaru wrażeń z dzisiejszego dnia, czy to znów leki zaczynają działać.

- Lepiej by było, gdybyś odszedł. Nie chcę cię bardziej ranić.
- Odejdę, jeśli sobie tego życzysz. Pozwól mi tylko zadać ci jedno pytanie – chłopak lekko kiwnął głową. – Czy dałbyś sobie radę sam?

Chciał odpowiedzieć, jednak głos ugrzązł mu w gardle. W każdej normalnej sytuacji jego odpowiedź byłaby jasna i wiadoma do odgadnięcia. Teraz jednak było inaczej. Po kłótni z Tomem stracił najbliższą osobę, najważniejszego sojusznika. Czuł się porzucony i zagubiony.

„Nie…”

- Pomyśl – kontynuował Adam. Usiadł na łóżku, obok nóg Billa. – Czy na pewno jesteś w stanie poradzić sobie sam? Bo to jest dla mnie teraz najważniejsze. Nie zostawię cię, póki nie będę mieć stuprocentowej pewności, że dasz sobie radę.

„Nie!”

- Dlaczego po prostu mnie nie zostawisz? Masz talent, szansę na karierę. Jeśli wplączesz się w jakąś aferę możesz wszystko przekreślić.
- Mówiłem ci, nie mogę cię teraz zostawić. Gdybym odszedł, pokazałbym, że wczoraj kłamałem. A ja nie kłamałem. Nie zostawię cię, gdy mnie potrzebujesz. To przekreślałoby wszystkie moje uczucia względem ciebie.

Bill płakał. Pozwalał łzom płynąć. Przegrał. Cała maska, którą stworzył, upadła i rozsypała się na kawałki. Zniknęła jego ostatnia linia obrony przed otaczającym go światem.

„Jestem bezbronny i dobrze o tym wiesz. Możesz bez obaw przeniknąć do mojego miękkiego wnętrza. Do mojej duszy. Nie mam już żadnej osłony. Możesz mnie ranić, niszczyć. Jestem twój. Daj mi tylko nadzieję. Złudzenie oparcia, którego tak bardzo potrzebuję. Nadzieja – tylko to mi jest teraz potrzebne.”

Piosenkarz przybliżył się do szlochającego chłopaka. Jego ręce otuliły drżące ciało. Chłopak nie zaprotestował. Uległ mu. Tak bardzo potrzebował kogoś bliskiego…

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz