sobota, 19 maja 2012

22. Pora nie ma znaczenia


22. Pora nie ma znaczenia

Pierwszy kieliszek.

„Gówno mnie obchodzi co chciałeś! Sądziłeś jak cała reszta, że jestem gejem?! Nie, nie jestem, rozumiesz? Nie jestem!”

- To cholernie mocno boli – Adam pokręcił głową – Cholernie mocno.

Tommy pokiwał znacząco głową i westchnął cicho.

Drugi kieliszek.

„Adam, czemu to robisz? Nie boli cię przychodzenie tu? Wiesz, że cię nie pokocham”

- Za szczerość powinni karać – Rzekł Lambert, kładąc się na kanapie. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele, zapewne za sprawą alkoholu.
- Czemu?
- Zabija nadzieję – Wpatrywał się w sufit – Czemu padło na niego?
Tommy wzruszył ramionami – Każdy z nas ma coś z masochisty. Liczymy, że cofniemy czas, a nie wiemy nawet jak działają liczniki cyklu.
- Jak działa co? – Adam podniósł głowę, gdy blondyn zareagował śmiechem.
- Jak działa zegar. Idę spać – Rzekł Ratliff, wstając z miękkiego dywanu.
- Nie idź… - Odparł cicho Adam, podpierając się na łokciu – Przyjdź do mnie.

Tommy uśmiechnął się delikatnie, zbliżył się do kanapy i usiadł obok Adama. Pogładził jego czarne włosy. Lambert złapał chłopaka za dłoń i zacisnął na niej palce.

- Zostań dziś ze mną. Proszę.
Ratliff roześmiał się cicho i przewrócił oczami – Adam, jesteś dorosłym facetem, nie pieść się – Kiedy zobaczył smutny wzrok wokalisty pokręcił głową i wstał. Rozpiął pasek od spodni i zsunął je z wąskich bioder. Po chwili pozbył się koszulki, która wylądowała na podłodze. Położył się tuż przy czarnowłosym i naciągnął na szczupłe ciało cienki koc. Westchnął i przyłożył dłoń do czoła, wpatrując się w biały sufit.
- Jutro niedziela?
- Tak. Możemy odespać – Powiedział cicho Adam, sięgając po telefon. Żadnych nowych wiadomości i nieodebranych połączeń – Tommy?
Blondyn zwrócił się w kierunku Lamberta. Ten przytulił go i zamknął oczy – Dziękuję.
- Dorośnij. Czas najwyższy – Rzekł Ratliff, gładząc dłoń czarnowłosego.

***

Mężczyzna sięgnął po telefon, który dzwonił od kilku dobrych minut. Odebrał połączenie i ospale ziewnął do słuchawki.

- Słucham…
- Adam?
- No a kto… - Lambert uniósł powieki, wpatrując się w sufit – Obudziłeś mnie.
Kris zignorował ten fakt – Jechałem do Allison. Przejeżdżałem obok szpitala i zatrzymałem się. Wiesz… Media chyba zaczęły się wami interesować, bo stały ze trzy wozy naszych brukowców. Może daruj sobie dziś odwiedziny u Billa.
Czarnowłosy usiadł, podpierając się ręką o poduszkę, która ugięła się pod naciskiem – Czekaj, jesteś teraz pod szpitalem?
- Tak.
- Zrób coś dla mnie – Rzekł Lambert – Proszę. Będę ci wdzięczny jak nigdy.
- Słucham cię – Westchnął Kris, spodziewając się czego będzie dotyczyła prośba. Wsunął dłoń w kieszeń swoich spodni i spojrzał w bezchmurne niebo. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo piękny.
- Pójdź do szpitala. Oddział okulistyczny, sala numer dziewięć. Przekaż Billowi mój numer i przedstaw się, powinien cię skojarzyć. Niech zadzwoni do mnie, jeśli zechce.
Allen westchnął ponownie – Czuję się jak licealna swatka.

***

Piosenkarz przekroczył próg sali. Zobaczył na łóżku czarnowłosego nastolatka, który podparł się na łokciach.

- Adam? – Spytał po chwili. Nie gościł wielu znajomych.
- Nie – Odparł piosenkarz – Jestem Kris. Kris Allen.
Chwilową ciszę przerwał zaskoczony głos Billa – Emm… Kris?
Mężczyzna zmieszał się i zatrzymał na moment – Adam uznał, że powinieneś mnie skojarzyć.
- Ach, racja. Idol? – Spytał Kaulitz, sprawiając wyjątkowo sympatyczne wrażenie.
Allen uśmiechnął się i usiadł na krześle – Zgadza się. Zostałem poproszony o przysługę. Wokół szpitala kręcą się dziennikarze, uznał więc, że lepiej jeśli nie przyjedzie. Chciał przekazać ci swój numer telefonu, żebyś zadzwonił, gdybyś poczuł… emm…
Kaulitz przechylił głowę – Poczuł co? I zaraz, o kim mowa?
- Samotny. Albo po prostu chciał z kimś pogadać – Rzekł – Zostawiam numer na stoliku przy łóżku. Chyba nie muszę mówić, że chodzi o Adama?
- Dzięki – Odparł szorstko Bill, sprawiając wrażenie zawiedzionego. Nie widzieli się od dwóch dni i nie zanosiło się na to, że Lambert go odwiedzi. Wiedziałem, że tak będzie.
Kris rozejrzał się po pomieszczeniu, następnie zwrócił wzrok w stronę Billa – Spodziewałeś się kogoś innego, prawda?
- Szczerze mówiąc, to… - Zaniemówił na chwilę – Przecież znasz odpowiedź.
Allen zaśmiał się cicho i spuścił głowę – Mogę mu przekazać, że u ciebie wszystko w porządku?
Bill zacisnął wargi i spuścił wzrok. Miał przed oczami jasną plamę, która w rzeczywistości była kołdrą – Możesz. I tak w to nie uwierzy.
Piosenkarz pokiwał głową i wstał po dłuższej chwili – Wybacz, ale muszę już iść. Miło było cię poznać – Rzekł, patrząc w kierunku czarnowłosego.
- Wzajemnie – Odparł Bill – Jeszcze jedno.
Kris uniósł brwi – Hm?
- Gratuluję wygranej – Na twarzy Kaulitza pojawił się wymuszony uśmiech.

***

- Boże, on się nie zna! – Tommy niemal krzyknął i poderwał się z podłogi – Mówiłem, że ja chcę gitarę!
Kris również wstał – Po prostu nie znałem tej piosenki! – Oburzył się, patrząc wściekle na blondyna.
- Tylko do śpiewania się nadajesz! Artysta wielki! – Ratliff tupnął – Adam, może ty coś powiesz?! – Zwrócił się w stronę Lamberta, który milczał, patrząc na konsolę Playstation, która cudem nie rozpadła się po upadku z szafki.
- Chłopcy, może starczy tego Guitar Hero na dziś? – Zaproponował grzecznie, na co Tommy i Kris odpowiedzieli trzaśnięciem drzwiami. Wykłócali się jeszcze o coś po drodze do kuchni, jednak po chwili pogodził ich ostatni kawałek zamówionej pizzy.

Adam westchnął, przerzucając kartki najnowszego katalogu trendów na zbliżający się sezon. Myślami był zupełnie gdzieś indziej; do rzeczywistości przywrócił go dźwięk telefonu. Sięgnął po urządzenie i odebrał połączenie od nieznanego numeru.

- Słucham? – Spytał, odkładając gazetę na bok. Zerknął w kierunku długich kozaków, umieszczonych na tylnej okładce magazynu.
- Witam, z tej strony Vanessa Montez. Jestem pielęgniarką, zajmuję się oddziałem, na którym leży pański przyjaciel.

Serce w piersi Adama zabiło mocniej. Uśmiechnął się; nie spodziewał się tego telefonu, zwłaszcza, że zbliżała się godzina dwudziesta trzecia.

- Przekażę Pana Kaulitz do telefonu – Rzekła, a po chwili w słuchawce nastąpiła cisza. Adam wpatrywał się w ścianę, pragnąc usłyszeć znajomy głos.
- Cześć – Rozbrzmiał ciepły ton – Przepraszam, że tak późno, ale ostatni samochód spod szpitala odjechał dwadzieścia minut temu. Jeśli jesteś wolny i jeszcze nie śpisz…
- Zaraz będę – Przerwał mu Adam, po czym nastąpiła chwilowa cisza.
- Do zobaczenia – Odparł Bill, a po chwili zakończył połączenie.

Lambert poderwał się i pobiegł do łazienki. Pospiesznie narzucił na siebie czarną marynarkę, którą ktoś rzucił na oparcie fotela, następnie zaczął czesać włosy. W lustrzanym odbiciu ujrzał blondyna.

- Randka będzie.
- I to w nocy. Ładnie. – Dopowiedział Kris, wkraczając do pomieszczenia.
Adam chrząknął z dezaprobatą – Bardziej martwię się, że muszę zostawić was samych. Razem.

Mężczyźni spojrzeli po sobie z niechęcią i wrócili do kuchni, żeby kontynuować dyskusję na rozpoczęty wcześniej temat ostatniego albumu Bjork. Lambert przejrzał się w lustrze i szukał wzrokiem perfum, które ostatnio zostawił na półce. Nie mógł znaleźć swoich, więc skorzystał ze stojących najbliżej.

***

- Śpisz? – Spytał cicho Adam, przekraczając próg sali. Podszedł niemal bezgłośnie w stronę Billa, leżącego na łóżku.
- Nie. Jeszcze nie – Odparł Kaulitz, siadając na krawędzi łóżka. Westchnął cicho – Kurwa.
Lambert usiadł tuż przed nim i pochylił się – Co jest?
- Nic, ja… - Czarnowłosy zamilknął na moment i uniósł powieki – Chciałbym cię zobaczyć. Czasami mam wrażenie, że wpadłem w paranoję, a ty jesteś wytworem mojej chorej wyobraźni. A szpital to jeden wielki psychiatryk, w którym podają mi leki na… die Schizophrenie.
- Schizofrenię? - Adam uśmiechnął się delikatnie – Ciekawa teoria.
Bill milczał dłuższą chwilę – Spałeś z Krisem?
Lambert roześmiał się – Słucham?
- Pachniesz jak on – Rzekł Bill, będąc pewnym, że zna tę woń.
- Przed wyjściem użyłem jego perfum. On i Tommy często u mnie przesiadują. Pokłócili się dziś o grę – Zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową na wspomnienie o zdarzeniu. Po dłuższej chwili ciszy spojrzał na Billa – Późno już. Nocne schadzki jak w dramacie Szekspira – Uśmiechnął się i położył torbę na podłodze.
Bill roześmiał się – Nie będę twoją Julią.
Lambert odpowiedział smutnym uśmiechem – Nawet na to nie liczę – Rzekł, a po chwili cicho westchnął – To ja powinienem stracić wzrok. Gdybym nie mógł cię widzieć, byłoby o wiele łatwiej.
- Nie chcę, byś cierpiał z mojego powodu.
- Jesteś jedynym powodem, dla którego jeszcze się uśmiecham.
Bill spuścił głowę. Poczuł chłód – Adam, to jest dla mnie trudna sytuacja. Powiedz mi, jak ja mam się zachować? – Otulił swe ramiona bluzą.
- Tak jak czujesz – Rzekł Lambert, opierając łokcie o kolana.
- Ty wiesz, co ja czuję – Odparł Kaulitz.
- Chyba nikt z nas tego do końca nie wie – Rzekł półgłosem Adam i podszedł do okna, by je zamknąć – Co w sercu, nie na ustach.
Bill miał ochotę parsknąć śmiechem, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili – Nie kryjesz swoich uczuć.
- Tak sądzisz? – Spytał Adam, zajmując miejsce obok Billa. Narastająca cisza budowała napięcie – Gdybym ich nie krył, zachowywałbym się inaczej.
Bill wyczuwał obecność drugiego mężczyzny. Obawiał się tego; z drugiej strony zyskał poczucie bezpieczeństwa – Poradzisz sobie beze mnie.
- Nie możesz niczego zobaczyć, jesteś ograniczony, cierpisz, tracisz nadzieje, ale przecież sobie radzisz – Odparł Adam, starając się, by to jego głosu nie brzmiał niegrzecznie. Bill pokiwał głową.
- Zgadza się. Bo nie zawsze możemy dostać to, czego pragniemy, a jako dorośli ludzie musimy godzić się ze zrządzeniami losu – Rzekł, kładąc się na boku. Opuścił powieki i podsunął dłonie pod głowę.
- Jeśli jesteś zmęczony, pójdę – Zaproponował Lambert. Gdy miał już chwycić swoją kurtkę, usłyszał cichy głos.
- Zostań. Możesz położyć się przy mnie, jeśli chcesz.

Adam wahał się dłuższą chwilę. Powoli obszedł łóżko, by znaleźć się po drugiej stronie. Usiadł na jego krawędzi i nieśmiało położył się, zwracając twarzą w stronę nastolatka. Dzieląca ich przestrzeń miała nie więcej niż dwadzieścia centymetrów. Lambert wyczuwał ciepło ciała Kaulitza, jego zapach, słyszał regularny, spokojny oddech. Zacisnął wargi i opuścił powieki, wsłuchując się w bicie swojego serca. W tym momencie długa cisza nie była niezręczna; odpowiadała obojgu.

***

Adam uchylił powieki. Zegarek stojący na szafce wskazywał godzinę pierwszą w nocy. Lambert podparł się na łokciu i przetarł dłońmi zmęczone oczy. Szepnął cicho

- Śpisz?

Choć Bill miał wydać z siebie pomruk, postanowił pozorować sen. Chciał poznać reakcję Adama. Długa cisza wydawała mu się coraz bardziej podejrzana. Pewnie zajrzy mi do portfela. Będzie grzebał w torbie. Wykradnie numery z komórki? Albo, czego obawiam się bardziej – dobierze mi się do rozporka.

Adam westchnął cicho i przesunął palcami po boku Billa. Jego dotyk był tak delikatny, że piosenkarz dopiero po chwili zarejestrował próbę działania. Czarnowłosy ponownie przesunął opuszkami po szczupłym ramieniu, nieznacznym wcięciu ponad biodrami. Za każdym razem, gdy powtarzał tę czynność, wykonywał ją wolniej i subtelniej; sprawiał wrażenie sztukmistrza pochłoniętego swym zajęciem. Kaulitz nadal udawał, że śpi; wyczuwał znajomy dotyk na swojej skórze i ku jego zaskoczeniu – nie przeszkadzało mu to. Co więcej; to uczucie było przyjemne.

- Słodkich snów… - Szepnął Adam, zbliżając się do czarnowłosego. Zaczął gładzić jego miękkie włosy, by po chwili odgarnąć je za ucho – Dobranoc, Billy – Rzekł, po czym delikatnie ucałował skroń. Pochylając się chwilę nad jego twarzą, musnął czubkiem nosa delikatny policzek ukochanego chłopaka. Bezszelestnie zszedł z łóżka i chwycił swoją torbę. Dbając o spokojny sen Kaulitza, opuścił salę w milczeniu. To nie był odpowiedni czas na wspólne powitanie poranka.

Marona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz