sobota, 19 maja 2012

34. W świecie pustki


34. W świecie pustki.

Adam zbudził się o poranku. Przez dwadzieścia minut tępo wpatrywał się w sufit. Pogrążał się w skrajnej beznadziei, do której sam dopuścił. To miał być przełomowy występ w jego karierze; owszem, był takim. Ale nie tylko w karierze, ale również życiu prywatnym.
- Chodź jeść – Usłyszał znajomy głos, lecz to jeszcze bardziej go przytłoczyło. Pragnął być sam. Zaszyć się w czterech ścianach i zniknąć dla świata choć na moment. Wtulił głowę w poduszkę i westchnął cicho, czując jak niewidzialna moc wypala go od środka. Pozbawia szczęścia i radości.
- Jakie masz plany na dziś? – Spytał Tommy, przynosząc do sypialni dwa talerze. Jeden położył przy krawędzi łóżka – Smacznego.
Adam nawet się nie odwrócił – Zakupy.
- O, brzmi świetnie – Rzekł entuzjastycznie blondyn – Na co się przymierzasz?
- Na dwa litry wódki i środki nasenne.
- Pierdolisz.
Adam uchylił powieki, spoglądając w okno. Drażniąco jasne światło wlewało się do przestronnego pomieszczenia, otulając je bladą poświatą. Tak piękny dzień – pomyślał – Cóż za ironia.
- A wiesz co ja dziś robię? – Zagadnął blondyn, przeżuwając kawałek kanapki – Menadżer przelał mi na konto kupę forsy. Mam kupić sobie dwa basy na trasę.
- Gdzie trasa, człowieku…
- Niedługo – Uśmiechnął się Ratliff, biorąc łyk wody – Ty też powinieneś z nim pogadać. Musisz mieć przecież strój, stylistę.
Adam westchnął, opuszczając powieki. Gdyby mógł cofnąć czas o jedną dobę…
- Tęsknię za nim.
Zapanowała wymowna cisza.  Od tego tematu nie dało się uciec. Blondyn nie musiał pytać o kogo chodzi. Po chwili usiadł obok przyjaciela i położył dłoń na jego odsłoniętym ramieniu.
- Daj spokój. To niepoważne dziecko. Powinieneś znaleźć prawdziwego mężczyznę, nie nastolatka, który głupieje bez powodu. Wstań z łóżka i wyjdź do ludzi.
- Nie chcę nigdzie wychodzić. Spieprzyłem najwspanialszą szansę w moim życiu. Tyle o niego zabiegałem, tak długo walczyłem, aż zaczął się przede mną otwierać. A teraz zniknął, zostawiając mnie bez słowa.
Tommy kiwnął głową – Przydałoby ci się towarzystwo.
Lambert przewrócił oczami – Zostaw mnie, wyświadcz chociaż tak skromną przysługę.
Basista wzruszył ramionami. Zabrał pusty talerz oraz szklankę wody i opuścił sypialnię wedle życzenia Adama.
***
Nie mógł uwierzyć, że spędził cały dzień w łóżku. Gdy słońce chowało się za wierzchołkami dużych biurowców oddalonych o wiele kilometrów od swojego domu, czarnowłosy zsunął nogi z łóżka. Ziewnął ospale; jedyną rzeczą, której bardzo potrzebował była czarna, mocna herbata. Kiedy ruszył w stronę kuchni usłyszał niepokojące odgłosy dochodzące z okolic ogrodu. Podszedł do okna i wyjrzał przez przezroczystą taflę. Blisko dwudziestu jego znajomych urządziło grilla; pili, rozmawiali i bawili się. Zacisnął wargi i poszedł do garderoby, spiesznie przebierając się w pierwsze lepsze ubrania. Naciągnął na biodra wysłużone jeansy, niedbale zapiął czarną koszulę i ściągnął z wieszaka jedną z ulubionych kurtek. Przypomniał sobie, jak przyprowadził tu Billa. Wspomniał jego uśmiech, błysk w oku. Wybiegł z domu wprost na podwórze, gdzie przywitał go jedyny człowiek, z którym miał tego dnia do czynienia.
- Dołącz do nas – Zaproponował Tommy. Adam odepchnął go i ruszył w stronę garażu.
- Adam! – Krzyknął blondyn i pobiegł za brunetem – Chcę tylko, byś nie czuł się samotny.
Lambert zatrzymał się nerwowo – Ale jestem samotny i będę, kurwa, się tak czuł przez kilka pieprzonych dni, tygodni albo miesięcy! – Krzyknął, zwracając na siebie uwagę. Wszyscy goście spojrzeli na wokalistę, nikt nie miał odwagi nawet się przywitać.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
- Tobie ostatniemu dane oceniać moje zachowanie – Brunet odwrócił się i nacisnął guzik. Metalowa brama rozsunęła się, odsłaniając czarne, duże auto.
Tommy podbiegł do przyjaciela – Nie gniewaj się, ja chciałem dobrze, naprawdę…
- Spierdalaj, kretynie… - Rzucił od niechcenia brunet i zajął miejsce kierowcy. Wcisnął sprzęgło i gaz, po czym z impetem wyjechał wprost na ulicę. Wskazówka prędkościomierza stopniowo rosła. Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt. Pieczenie pod powiekami. Siedemdziesiąt. Zamglony wzrok. Zwolnij, idioto! Niemal usłyszał w głowie słowa Ratliffa, który musiał teraz przeklinać się na wszystko. Przetarł powieki i spuścił nogę z gazu, pozwalając wskazówce wrócić na sześćdziesiątkę.
Nie wiedział dokąd zmierza. Przypadkiem trafił do centrum miasta, gdzie było jedno miejsce, w którym mógł poczuć się lepiej. Swobodniej. Zaparkował tuż przed klubem i opuścił samochód. Wcisnął kluczyki w tylną kieszeń spodni i przekroczył próg drzwi, które doprowadziły go do miejsca pełnego dobrze bawiących się ludzi. Poklepał kieszenie kurtki, zastanawiając się czy ma ze sobą portfel. Po chwili poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Ostatnia osoba, której się spodziewał w tym mieście.
- Dawno cię tu nie widziałem.
Spojrzał za siebie; Drake. Jego były facet. Niemiłe wspomnienie.
- Byłem zajęty swoimi sprawami – Odparł Adam, opierając łokcie o blat – Tequila. Albo nie, kolejka kamikadze.
Na twarzy Drake’a pojawił się uśmiech – Chyba ciężki dzień, co?
Lambert nie odpowiedział. Skrył twarz w dłoniach i westchnął ciężko. Zapomnieć, po prostu zapomnieć. Wychylił pierwszy kieliszek mocnego drinka. Przyjemne pieczenie rozlało się po jego klatce piersiowej.
- Chyba najgorszy w moim życiu. A na pewno w tym roku.
Szczupły brunet usiadł obok – Jesteś sam?
Drugi kieliszek – Sam. Tak bardzo, jak nigdy wcześniej.
Trzeci i czwarty. Poczuł silny zawrót w głowie.
- Mogę wypełnić tę pustkę. Tylko na ten jeden wieczór – Obca dłoń znalazła się na jego udzie. Potrzebował bliskości, ale nie takiej. Zamknął kolejkę.
- Tequila – Rzekł do barmana, kładąc na ladzie kolejny banknot.
- Przestań, urżniesz się do nieprzytomności – Rzekł Drake, jednak to nie powstrzymało Adama przed wypiciem szklanki mocnego trunku. Alkohol niemal od razu dostał się do jego krwioobiegu. Wstał i złapał mężczyznę za dłoń, prowadząc w stronę parkietu.
- Zatańczysz ze mną? – Spytał, oglądając się na Drake’a. Brunet jedynie kiwnął głową i pozwolił Lambertowi poprowadzić się do sali tanecznej.
Głośna muzyka wypełniała ciasne pomieszczenie pełne rozgrzanych, roztańczonych ciał. Adam zmrużył powieki, pozwalając sobie zapomnieć o Billu, o uczuciach, o życiu. Czuł jedynie rytm oraz dłonie byłego mężczyzny błądzące po jego ciele. Im bardziej chciał od siebie odsunąć widok czarnowłosego nastolatka, tym silniej jego postać stawała mu przed oczami. On i Drake, tak bardzo do siebie podobni…
Otworzył oczy. Widział tę znajomą twarz. Człowieka, którego przecież kiedyś kochał. Jak dużą cenę musiał zapłacić za ten związek? Zawsze musiał wiele dawać, nie dostając nic w zamian. Poczuł nienawiść; głęboki żal przesiąknięty nienawiścią do Drake’a, do Billa, do siebie i całego świata. Był tylko głupią i naiwną marionetką, służącą do zabawy i eksperymentu, a mimo to ciągnął do tego ognia, będącego potrzebą miłości.
Ich wargi były coraz bliżej siebie; odsunął głowę i zacisnął powieki. Za nic w świecie nie chciał do tego wracać. Obce usta jednak naparły na jego wargi, a język znalazł się wewnętrzu ust Adama. Przez chwilę poddał się zgubnemu doznaniu; nim jednak stracił wszystkie zmysły odepchnął od siebie znajomego i pobiegł do toalety. Minął kilka całujących się ze sobą par i wpadł do kabiny, pochylając się nad ubikacją. Nie wiedział czy to za sprawą alkoholu czy rozkołatanych nerwów, jego żołądek zaczął odmawiać posłuszeństwa. Pozwolił swojemu oddechowi wrócić do normy i zacisnął wargi, mając nadzieję, że nie zwymiotuje. Udało mu się.
- Wszystko gra?! – Usłyszał damski, piskliwy głos. Ktoś pewnie zainteresował się jego gwałtownym wbiegnięciem do kabiny.
- Jest ok – Odparł możliwie najgłośniej, zsuwając się na zimną posadzkę. Ciężka muzyka dudniła echem w ciemnej, ciasnej łazience. Cieszył się, że nie musi patrzeć w swoje żałosne odbicie. Był pewien, że Tommy złapał taksówkę i szukał go w tym wielkim mieście, nim tutaj dotrze minie nie mniej niż godzina. Żałował wszystkiego; tego, że nazwał go kretynem. Że pocałował go na scenie. Że próbował rozkochać w sobie Billa; a zadanie to przewyższyło jego możliwości.
Oblałeś najważniejszy egzamin w swoim życiu, Lambert powiedział w myślach i opuścił powieki. Odsunął od siebie wstyd i honor; pozwolił łzom płynąć tak długo, jak będzie tego potrzebował.

Marona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz