sobota, 19 maja 2012

20. Prawda, którą noszę w sercu


20. Prawda, którą noszę w sercu

Zegarek pokazywał godzinę piątą pięćdziesiąt osiem. Za dwie minuty zadzwoni budzik pomyślał Adam i przeciągnął się w swoim łóżku. Promienie słońca wlały się przez duże okna, rozświetlając przytulny pokój.

Kolejna nieprzespana noc; ostatni czas nie należał do najłatwiejszych. Zakończenie ósmej edycji Idola, problem z dziennikarskimi hienami, które chcą wyrwać każdy szczerbek prywatności oraz… sprawy związane z Billem.

Adam nie mógł zaprzeczyć; ten chłopak pojawiał się w jego głowie często, później bardzo często, a w ostatnim czasie – non stop. Uśmiechnął się na myśl o ostatnim, wspólnie spędzonym z nim czasie, pełnym śmiechu i zabawy. Zacisnął wargi i przeciągnął się ponownie, nabierając w płuca świeżego powietrza. Uczucie, którego doświadczał, sprawiało, że czuł się inaczej niż dotąd – czuł się szczęśliwy.

Dźwięczny odgłos wypełnił pomieszczenie. Adam uderzył dłonią w budzik stojący na nocnej szafce, zsunął nogi z łóżka i powolnym krokiem ruszył w stronę kuchni. Przyjemna cisza panowała w całym pomieszczeniu, a jedynym brakiem, jaki teraz doskwierał, był brak zapachu porannej kawy. Szybkie śniadanie, spotkanie z Krisem i rodzicami, a wieczorem szpital.

***

- Nie będę jadł tego świństwa.
- Powinieneś. Przyzwyczaiłeś się, że cię dokarmiam, ale nie jestem jeszcze twoim nadwornym kucharzem.
Bill odburknął coś pod nosem i z niechęcią przyjął na kolana talerz pełen serów i wędlin. Nie ukrywał, że od zwykłych kanapek wolał naleśniki czy słodycze, jednak Adam miał rację; rozpieścił go do tego stopnia, że Kaulitza przestały zadowalać zwyczajne posiłki.
- Chcesz wyjść na dwór? – Zaproponował Adam, siadając tuż obok Billa – Wyjątkowo ciepły i ładny wieczór. Spacer dobrze ci zrobi – Rzekł, wpatrując się w oblicze nastolatka.
Czarnowłosy obojętnie wzruszył ramionami i sięgnął po szklankę herbaty. Czuł, że amerykański piosenkarz znajduje się blisko niego; nie dalej niż pół metra – Może być – Rzekł i zabrał się do konsumpcji skromnej kolacji.
- Przygotuję ci szlafrok. Smacznego – Odparł Lambert i zniknął w łazience w poszukiwaniu zagubionej części garderoby. Kiedy sięgnął po przyjemny w dotyku materiał, jego umysł zalała fala obaw i niepewności. A gdybym powiedział mu co czuję? To ciąży nade mną już tak długo... Natychmiastowo odsunął od siebie tę myśl i opuścił pomieszczenie.
- Gotowy? – Spytał, widząc, że czarnowłosy towarzysz powoli zmierza w kierunku drzwi, trzymając w dłoni kanapkę.
- Jasne – Rzekł Bill, nakładając na ramiona gruby szlafrok – Nie będzie mi zimno?
- Nie sądzę. 

Pierwszy kontakt ze świeżym powietrzem sprawił, że poczuł się jak nowonarodzony. Rześkie powietrze wypełniło jego płuca, a na zmęczoną twarz wstąpił radosny uśmiech. Powoli, krok po kroku szedł środkiem chodnika, czując, że u jego boku znajduje się asekurant w postaci Adama.

- W jasnym świetle wyglądasz zupełnie lepiej niż w ciemnej sali – Rzekł Lambert, obejmując Billa ramieniem – Uważaj, nierówne płytki.
- Mhm – Mruknął Kaulitz, unosząc głowę do góry. Słyszał przeróżne dźwięki, które rozbrzmiewały w jego wrażliwych uszach. Każdy krok sprawiał, że czuł się lepiej.
- Jak byś opisał to miejsce? – Spytał Adam, zatrzymując się na dziedzińcu.
Bill westchnął i wzruszył ramionami – Nie wiem. Pusto, trochę zieleni, ptaki i… - Zawiesił na moment głos – Nie wiem. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
W pewnej chwili poczuł czyjeś palce na swoich policzkach. Pobłądziły one w dół, zatrzymując się na ramionach – A co potrafisz sobie wyobrazić?
- Że jestem na scenie – Bill poczuł się nieswojo; choć nie przeszkadzał mu dotyk Adama, nie lubił przełamywać pewnej granicy w obcowaniu z mężczyznami. Nie zważając na gest ruszył powoli przed siebie. Adam dorównał mu kroku.
- Nie wolisz być tutaj gdzie jesteś?
- Możesz w końcu powiedzieć o co ci chodzi? – Spytał Bill zatrzymując się na uboczu. Zaczął się denerwować, czując, że coś jest na rzeczy. Nie słyszał żadnych ludzkich głosów, poza swoim i Adama.

Lambert stanął tuż przed nim i wziął oddech. Zacisnął wargi i spojrzał w pochmurne niebo, a następnie znowu na chłopaka. Na jego szczupłej, jasnej twarzy nie malowały się żadne emocje.

- Bill… - Wydukał w końcu, patrząc w oczy czarnowłosego.
Kaulitz zamrugał dwukrotnie, czując że krople letniego deszczu spływają po jego skroniach i policzkach – Słucham?
Lambert ujął twarz nastolatka w dłonie – Ja… - Zrobił przerwę na głęboki oddech - Kocham cię… – Rzekł, nie czekając na reakcję. Zbliżył się do Billa i pocałował go, łącząc z nim swe wilgotne od mżawki wargi, czując ich miękkość i ciepło. Jego palce drżały, dotykając delikatnej skóry niemieckiego piosenkarza. Uchylił powieki i nim zdążył się odsunąć, Bill odepchnął go z całej siły.
- Co ty odpieprzasz?! – Krzyknął po niemiecku, jednak po chwili rzucił te słowa po angielsku – Popieprzyło cię, cioto?!
Adam otworzył wargi, nie wiedząc co powiedzieć – Bill, ja tylko chciałem ci…
- Gówno mnie obchodzi co chciałeś! Sądziłeś jak całą reszta, że jestem gejem? Nie! Nie jestem, rozumiesz? NIE JESTEM – Wrzasnął, idąc w stronę głosu Adama – Więc taki miałeś plan? Ośmieszyć mnie? Wejść do na europejski rynek? Pokazać światu jaki z ciebie pierdolony wolontariusz?! – Odwrócił się i zaczął iść szybkim krokiem przed siebie. Nie wiedział dokąd zmierza; po chwili potknął się o krawężnik między chodnikiem a trawnikiem i upadł na mokrą od deszczu ziemię. Wilgotny piach oblepił jego szlafrok. Przeklął pod nosem. Adam zjawił się przy nim tuż po chwili, łapiąc go za nadgarstek.
- Pomogę ci wstać.
Bill wyrwał rękę z uścisku i wstał samodzielnie – Nie dotykaj mnie, rozumiesz?
- Poczułem coś do ciebie i nie potrafię…
- Nie chcę tego słuchać, zamknij się.
- … Nie potrafię udawać, że…
- Milcz.
- … Pokochałem cię i chcę być przy tobie tak często jak to możliwe.
Bill pokręcił głową i roześmiał się nerwowo – Jesteś żałosny. Ostatni raz z tobą rozmawiam.
Adam zacisnął wargi i spojrzał w dal. Nigdy wcześniej nie poczuł się tak dobitnie zraniony – Nie wierzę, że to mówisz.
- A co sobie wyobrażałeś? – Parsknął śmiechem Bill – Ty myślałeś, że ja na ciebie lecę?
Adam milczał. Spuścił wzrok i westchnął cicho – Myślałem, że się przyjaźnimy.
- To źle myślałeś – Mruknął cicho Bill – Zaprowadź mnie do sali, jeśli jesteś tak wybitnie dobry.

Chwilowa cisza została przerwana niemym gestem. Adam położył dłoń na ramieniu Kaulitza i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Patrzył tępo w kierunku drzwi szpitala. Zacisnął wargi, czując narastające na sile pieczenie pod powiekami; nie chciał płakać, na pewno nie w tym momencie. Zerknął w kierunku Billa; ten z kamienną twarzą szedł dzielnie krok po kroku. Obaj błagali, by żadne z nich nie przerwało panującej ciszy. W powietrzu wisiało zbyt wiele napięcia, by móc normalnie rozmawiać.

Piąty, szósty, siódmy, ósmy – Odliczał w kolejności numery sal, aż w końcu odnalazł właściwą. Otworzył drzwi.

- To tutaj – Rzekł, przepuszczając Billa. Ten nieoczekiwanie trzasnął drzwiami i przekręcił w nich klucz; Adam wpatrywał się w metalową klamkę przez dłuższy moment. Spuścił wzrok i udał się w stronę wyjścia.
Marona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz