20. Prawda, którą noszę
w sercu
Zegarek
pokazywał godzinę piątą pięćdziesiąt osiem. Za
dwie minuty zadzwoni budzik pomyślał Adam i przeciągnął się w swoim łóżku.
Promienie słońca wlały się przez duże okna, rozświetlając przytulny pokój.
Kolejna
nieprzespana noc; ostatni czas nie należał do najłatwiejszych. Zakończenie
ósmej edycji Idola, problem z dziennikarskimi hienami, które chcą wyrwać każdy
szczerbek prywatności oraz… sprawy związane z Billem.
Adam nie mógł
zaprzeczyć; ten chłopak pojawiał się w jego głowie często, później bardzo
często, a w ostatnim czasie – non stop. Uśmiechnął się na myśl o ostatnim,
wspólnie spędzonym z nim czasie, pełnym śmiechu i zabawy. Zacisnął wargi i
przeciągnął się ponownie, nabierając w płuca świeżego powietrza. Uczucie,
którego doświadczał, sprawiało, że czuł się inaczej niż dotąd – czuł się
szczęśliwy.
Dźwięczny odgłos
wypełnił pomieszczenie. Adam uderzył dłonią w budzik stojący na nocnej szafce,
zsunął nogi z łóżka i powolnym krokiem ruszył w stronę kuchni. Przyjemna cisza
panowała w całym pomieszczeniu, a jedynym brakiem, jaki teraz doskwierał, był
brak zapachu porannej kawy. Szybkie
śniadanie, spotkanie z Krisem i rodzicami, a wieczorem szpital.
***
- Nie będę jadł
tego świństwa.
- Powinieneś.
Przyzwyczaiłeś się, że cię dokarmiam, ale nie jestem jeszcze twoim nadwornym
kucharzem.
Bill odburknął
coś pod nosem i z niechęcią przyjął na kolana talerz pełen serów i wędlin. Nie
ukrywał, że od zwykłych kanapek wolał naleśniki czy słodycze, jednak Adam miał
rację; rozpieścił go do tego stopnia, że Kaulitza przestały zadowalać zwyczajne
posiłki.
- Chcesz wyjść
na dwór? – Zaproponował Adam, siadając tuż obok Billa – Wyjątkowo ciepły i
ładny wieczór. Spacer dobrze ci zrobi – Rzekł, wpatrując się w oblicze
nastolatka.
Czarnowłosy
obojętnie wzruszył ramionami i sięgnął po szklankę herbaty. Czuł, że
amerykański piosenkarz znajduje się blisko niego; nie dalej niż pół metra –
Może być – Rzekł i zabrał się do konsumpcji skromnej kolacji.
- Przygotuję ci
szlafrok. Smacznego – Odparł Lambert i zniknął w łazience w poszukiwaniu
zagubionej części garderoby. Kiedy sięgnął po przyjemny w dotyku materiał, jego
umysł zalała fala obaw i niepewności. A
gdybym powiedział mu co czuję? To ciąży nade mną już tak długo...
Natychmiastowo odsunął od siebie tę myśl i opuścił pomieszczenie.
- Gotowy? –
Spytał, widząc, że czarnowłosy towarzysz powoli zmierza w kierunku drzwi,
trzymając w dłoni kanapkę.
- Jasne – Rzekł
Bill, nakładając na ramiona gruby szlafrok – Nie będzie mi zimno?
- Nie
sądzę.
Pierwszy kontakt
ze świeżym powietrzem sprawił, że poczuł się jak nowonarodzony. Rześkie
powietrze wypełniło jego płuca, a na zmęczoną twarz wstąpił radosny uśmiech.
Powoli, krok po kroku szedł środkiem chodnika, czując, że u jego boku znajduje
się asekurant w postaci Adama.
- W jasnym
świetle wyglądasz zupełnie lepiej niż w ciemnej sali – Rzekł Lambert, obejmując
Billa ramieniem – Uważaj, nierówne płytki.
- Mhm – Mruknął
Kaulitz, unosząc głowę do góry. Słyszał przeróżne dźwięki, które rozbrzmiewały
w jego wrażliwych uszach. Każdy krok sprawiał, że czuł się lepiej.
- Jak byś opisał
to miejsce? – Spytał Adam, zatrzymując się na dziedzińcu.
Bill westchnął i
wzruszył ramionami – Nie wiem. Pusto, trochę zieleni, ptaki i… - Zawiesił na
moment głos – Nie wiem. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
W pewnej chwili
poczuł czyjeś palce na swoich policzkach. Pobłądziły one w dół, zatrzymując się
na ramionach – A co potrafisz sobie wyobrazić?
- Że jestem na
scenie – Bill poczuł się nieswojo; choć nie przeszkadzał mu dotyk Adama, nie
lubił przełamywać pewnej granicy w obcowaniu z mężczyznami. Nie zważając na
gest ruszył powoli przed siebie. Adam dorównał mu kroku.
- Nie wolisz być
tutaj gdzie jesteś?
- Możesz w końcu
powiedzieć o co ci chodzi? – Spytał Bill zatrzymując się na uboczu. Zaczął się
denerwować, czując, że coś jest na rzeczy. Nie słyszał żadnych ludzkich głosów,
poza swoim i Adama.
Lambert stanął
tuż przed nim i wziął oddech. Zacisnął wargi i spojrzał w pochmurne niebo, a
następnie znowu na chłopaka. Na jego szczupłej, jasnej twarzy nie malowały się
żadne emocje.
- Bill… -
Wydukał w końcu, patrząc w oczy czarnowłosego.
Kaulitz zamrugał
dwukrotnie, czując że krople letniego deszczu spływają po jego skroniach i
policzkach – Słucham?
Lambert ujął
twarz nastolatka w dłonie – Ja… - Zrobił przerwę na głęboki oddech - Kocham
cię… – Rzekł, nie czekając na reakcję. Zbliżył się do Billa i pocałował go,
łącząc z nim swe wilgotne od mżawki wargi, czując ich miękkość i ciepło. Jego
palce drżały, dotykając delikatnej skóry niemieckiego piosenkarza. Uchylił
powieki i nim zdążył się odsunąć, Bill odepchnął go z całej siły.
- Co ty
odpieprzasz?! – Krzyknął po niemiecku, jednak po chwili rzucił te słowa po
angielsku – Popieprzyło cię, cioto?!
Adam otworzył
wargi, nie wiedząc co powiedzieć – Bill, ja tylko chciałem ci…
- Gówno mnie obchodzi
co chciałeś! Sądziłeś jak całą reszta, że jestem gejem? Nie! Nie jestem,
rozumiesz? NIE JESTEM – Wrzasnął, idąc w stronę głosu Adama – Więc taki miałeś
plan? Ośmieszyć mnie? Wejść do na europejski rynek? Pokazać światu jaki z
ciebie pierdolony wolontariusz?! – Odwrócił się i zaczął iść szybkim krokiem
przed siebie. Nie wiedział dokąd zmierza; po chwili potknął się o krawężnik
między chodnikiem a trawnikiem i upadł na mokrą od deszczu ziemię. Wilgotny
piach oblepił jego szlafrok. Przeklął pod nosem. Adam zjawił się przy nim tuż
po chwili, łapiąc go za nadgarstek.
- Pomogę ci
wstać.
Bill wyrwał rękę
z uścisku i wstał samodzielnie – Nie dotykaj mnie, rozumiesz?
- Poczułem coś
do ciebie i nie potrafię…
- Nie chcę tego
słuchać, zamknij się.
- … Nie potrafię
udawać, że…
- Milcz.
- … Pokochałem
cię i chcę być przy tobie tak często jak to możliwe.
Bill pokręcił
głową i roześmiał się nerwowo – Jesteś żałosny. Ostatni raz z tobą rozmawiam.
Adam zacisnął
wargi i spojrzał w dal. Nigdy wcześniej nie poczuł się tak dobitnie zraniony –
Nie wierzę, że to mówisz.
- A co sobie
wyobrażałeś? – Parsknął śmiechem Bill – Ty myślałeś, że ja na ciebie lecę?
Adam milczał.
Spuścił wzrok i westchnął cicho – Myślałem, że się przyjaźnimy.
- To źle
myślałeś – Mruknął cicho Bill – Zaprowadź mnie do sali, jeśli jesteś tak
wybitnie dobry.
Chwilowa cisza
została przerwana niemym gestem. Adam położył dłoń na ramieniu Kaulitza i
wolnym krokiem ruszył przed siebie. Patrzył tępo w kierunku drzwi szpitala.
Zacisnął wargi, czując narastające na sile pieczenie pod powiekami; nie chciał
płakać, na pewno nie w tym momencie. Zerknął w kierunku Billa; ten z kamienną
twarzą szedł dzielnie krok po kroku. Obaj błagali, by żadne z nich nie
przerwało panującej ciszy. W powietrzu wisiało zbyt wiele napięcia, by móc
normalnie rozmawiać.
Piąty, szósty,
siódmy, ósmy – Odliczał w kolejności numery sal, aż w końcu odnalazł właściwą.
Otworzył drzwi.
- To tutaj –
Rzekł, przepuszczając Billa. Ten nieoczekiwanie trzasnął drzwiami i przekręcił
w nich klucz; Adam wpatrywał się w metalową klamkę przez dłuższy moment.
Spuścił wzrok i udał się w stronę wyjścia.
Marona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz