1. Przebudzenie
Obudził się z
dziwnym uczuciem lekkości, które opanowało całe jego ciało. Miał wrażenie, że jego
umysł poszybował wysoko w chmury, pozostawiając wszelkie cielesne bodźce gdzieś
na ziemi. Daleko. Nie wiadomo gdzie. Dopiero po chwili zaczęły dochodzić do
niego jakieś dźwięki. Przypominały rozmowę, lecz nie wiedział czyją. Rozmówcy
musieli być blisko. Słowa stawały się coraz wyraźniejsze. Poczuł coś lekkiego zakrywającego
jego ciało. Uderzył go silny chemiczny zapach. Zakaszlał.
- Bill? –
usłyszał znajomy głos. Zwrócił głowę ku jego źródłu. Przynajmniej tak mu się
wydawało. Nie widział, cała jego głowa była czymś obwiązana.
- Bill?
Słyszysz mnie? – odpowiedział cichym mruknięciem. Zakaszlał znowu. – Jak się
czujesz?
- Miska…
- Co?
- Miska…
Czarnowłosy poczuł
jak coś ląduje na jego klatce piersiowej. Na szczęście nie musiał jednak korzystać
z plastikowego pojemnika. Żołądek sam odpuścił.
- Spokojnie.
Przy tak silnej dawce leków, mogą wystąpić mdłości.
- Kim… -
szepnął Bill, po czym doznał kolejnego ścisku wnętrzności.
- Jestem tutaj
z doktorem Smithem i panem Andersem – tłumaczem. Jesteś w szpitalu, Bill.
- Szpital?
- Tak. Miałeś
wypadek, pamiętasz?
Wszystko zaczęło
układać się w jedną całość. Ten dziwny stan, drażniący zapach, łóżko, bandaże,
lekarz, pieczenie w okolicach twarzy i rąk, maszyny wydające z siebie dziwne
piknięcia… Szpital, tak nie znosił tego miejsca.
- Nie –
odpowiedział.
- Może to i
lepiej – Bill poczuł dotyk znajomej dłoni na swoim ramieniu.
- Co się
stało? – wyszeptał.
- Później ci
powiem. To może być dla ciebie ciężkie.
- Aż tak źle?
- Tak. Nie
chciałbyś tego nigdy oglądać z naszej perspektywy.
Chłopak
zamilkł na chwilę. Oddychał głęboko i spokojnie. W tej chwili nawet słuchanie
było dla niego męczące, nie wspominając o analizowaniu sytuacji, w jakiej się
znalazł. Zakasłał ponownie.
- Pić…
- Podam ci
wody – rzekł jego brat. Delikatnie przyłożył plastikowy kubeczek do suchych i
spragnionych wilgoci ust. – Chcesz jeszcze?
- Nie, dzięki
– odpowiedział już pewniej czarnowłosy. – Co się stało z moimi rękami?
- Nie powinien
pan teraz nimi ruszać – usłyszał najpierw po angielsku, a później w swoim
ojczystym języku. Na początku lekko się zdziwił. Zapomniał, że są przy nim
jeszcze dwaj obcy mężczyźni. – Są poparzone. Jeszcze przez kilka dni będzie pan
musiał nosić na nich opatrunek z maścią.
- Fuj –
skrzywił się. – Poparzenia?
- Tak. Od
ognia i podrażnienia chemikaliami.
Bill zdezorientowany
uniósł się i oparł wyżej na materacu. Usilnie starał się połączyć zebrane fakty
do kupy, jednak wciąż był zbyt nieprzytomny, by tego dokonać. Miał wątpliwości,
czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy jest to jedynie wytwór jego fantazji.
Może znowu zjadł coś ciężkostrawnego przed snem…
Niestety dla
niego, wszystko zaczynało być coraz bardziej realistyczne. Czuł fizyczną obecność
innych osób obok siebie. Zaczynał słyszeć przytłumione kroki i rozmowy, tak
jakby z zewnątrz. Może z korytarza? Obecność bandaży coraz bardziej go
drażniła.
- Tom –
powiedział z wymuszonym spokojem. – Powiedz, co tu się do cholery dzieje.
Głośne westchnięcie
i szelest materiału oznajmił mu, że brat nieco się do niego przybliżył, lecz
jego poddenerwowanie nie świadczyło o niczym dobrym.
- Pamiętasz
nasz występ na festiwalu? Ten ostatni? – chłopak pokręcił przecząco głową. –
Nieważne, opowiem ci w skrócie. Mieliśmy występ. Wokół sceny płonął sztuczny
ogień. Spadłeś tam… - tu przystanął na chwilę. Bill zrozumiał, co to mogło
oznaczać.
- A jakie są
obrażenia? – zapytał, nie drążąc już tematu szczegółów swojego wypadku. Tutaj
gitarzystę ponownie zastąpili lekarz i tłumacz.
- Jak już
wspominałem są to oparzenia rąk, a także twarzy. Kilka lekkich stłuczeń, guzów
i siniaków.
- Czyli nic mi
nie zagraża? – rzekł z nadzieją w głosie i niewielką nutką radości.
- Musimy
sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
- Proszę –
powiedział ochoczo. Chciał to mieć jak najszybciej za sobą i jak najprędzej
opuścić to miejsce. Zmartwiło go jednak, że nikt poza nim nie odczuwał
jakiegokolwiek entuzjazmu.
Obce dłonie poczęły
delikatnie rozwiązywać materiał ściskający jego głowę. Z każdym ruchem stawała się
coraz lżejsza, pozbywając się balastu w postaci przesiąkniętego maścią opatrunku.
Nagle mężczyzna przerwał rozplątywanie supłów i rzekł coś więcej niż niepokojącego:
- Proszę się
nie przestraszyć. To może być dla pana szok.
Ostatni kawałek
materiału opadł na łóżko. Bill spokojnie rozsunął powieki w obawie przed
ukłuciem bólu spowodowanym zbyt dużą ilością światła. Jednak chwilę później
zorientował się, że to nie ból powinien być wtedy jego największym zmartwieniem.
- Co… Ale… -
szepnął przerażony. W panice spojrzał na swoje ręce. Przed jego oczami nie
malowały się żadne kształty. Dostrzegał jedynie kilka dużych plam o nieostrych
konturach. W panice mrugał oczami i rozglądał się po pomieszczeniu. Liczył na
to, że wizja za chwilę się zmieni, że to przez maść, która dostała mu się do
oczu. Ku jego rozpaczy czas mijał, a obraz ani trochę się nie wyostrzał.
- Tego właśnie
się baliśmy – powiedział ze stoickim spokojem lekarz. Jego słowa powtórzył
tłumacz.
- To
niemożliwe… To nieprawda… - szeptał na zmianę wokalista przygryzając wargę. –
To da się wyleczyć? Chociaż poprawić? Błagam, powiedzcie, że tak!
Lecz wszyscy
milczeli. W pomieszczeniu roznosił się jedynie cichy szloch. Gitarzysta powoli
podszedł do brata i ostrożnie przytulił go do siebie. On również uronił łzę,
mimo iż bronił się przed tym jak tylko mógł. Musiał być przecież silny. Ktoś
musiał dawać wsparcie człowiekowi, który płakał teraz niczym bezbronne dziecko.
Po wypadku, jedyne, o co prosił to życie ukochanego człowieka. Teraz najchętniej
cofnąłby czas, by błagać również o jego zdrowie.
- Chciałbym
zostać sam.
- Nie
powinieneś…
- Muszę
wszystko sobie poukładać – szepnął przejeżdżając dłońmi po swojej twarzy. –
Proszę, zostawcie mnie.
Wszyscy posłusznie
wstali i udali się do wyjścia. Przy drzwiach lekarz zagadnął jeszcze do Toma.
- Musimy
wykonać kilka badań. Dopiero wtedy będziemy wstanie określić stan pacjenta i
zobaczyć, czy coś da się zrobić, ale szanse są marne.
- Ważne, że
jest jakakolwiek szansa – powiedział cicho. – Mamy pieniądze na leczenie także
to nie będzie problemem. Najważniejsze, żeby cokolwiek dało się zrobić.
- Po południu
przyjdę wykonać pierwsze badania. Póki co do widzenia panu.
- Do widzenia
– dodał od siebie tłumacz.
- Do widz… Bill,
co ty robisz! Zostaw to, do jasnej cholery!
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz