sobota, 19 maja 2012

1. Przebudzenie


1. Przebudzenie

Obudził się z dziwnym uczuciem lekkości, które opanowało całe jego ciało. Miał wrażenie, że jego umysł poszybował wysoko w chmury, pozostawiając wszelkie cielesne bodźce gdzieś na ziemi. Daleko. Nie wiadomo gdzie. Dopiero po chwili zaczęły dochodzić do niego jakieś dźwięki. Przypominały rozmowę, lecz nie wiedział czyją. Rozmówcy musieli być blisko. Słowa stawały się coraz wyraźniejsze. Poczuł coś lekkiego zakrywającego jego ciało. Uderzył go silny chemiczny zapach. Zakaszlał.

- Bill? – usłyszał znajomy głos. Zwrócił głowę ku jego źródłu. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nie widział, cała jego głowa była czymś obwiązana.
- Bill? Słyszysz mnie? – odpowiedział cichym mruknięciem. Zakaszlał znowu. – Jak się czujesz?
- Miska…
- Co?
- Miska…

Czarnowłosy poczuł jak coś ląduje na jego klatce piersiowej. Na szczęście nie musiał jednak korzystać z plastikowego pojemnika. Żołądek sam odpuścił.

- Spokojnie. Przy tak silnej dawce leków, mogą wystąpić mdłości.
- Kim… - szepnął Bill, po czym doznał kolejnego ścisku wnętrzności.
- Jestem tutaj z doktorem Smithem i panem Andersem – tłumaczem. Jesteś w szpitalu, Bill.
- Szpital?
- Tak. Miałeś wypadek, pamiętasz?

Wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Ten dziwny stan, drażniący zapach, łóżko, bandaże, lekarz, pieczenie w okolicach twarzy i rąk, maszyny wydające z siebie dziwne piknięcia… Szpital, tak nie znosił tego miejsca.

- Nie – odpowiedział.
- Może to i lepiej – Bill poczuł dotyk znajomej dłoni na swoim ramieniu.
- Co się stało? – wyszeptał.
- Później ci powiem. To może być dla ciebie ciężkie.
- Aż tak źle?
- Tak. Nie chciałbyś tego nigdy oglądać z naszej perspektywy.

Chłopak zamilkł na chwilę. Oddychał głęboko i spokojnie. W tej chwili nawet słuchanie było dla niego męczące, nie wspominając o analizowaniu sytuacji, w jakiej się znalazł. Zakasłał ponownie.

- Pić…
- Podam ci wody – rzekł jego brat. Delikatnie przyłożył plastikowy kubeczek do suchych i spragnionych wilgoci ust. – Chcesz jeszcze?
- Nie, dzięki – odpowiedział już pewniej czarnowłosy. – Co się stało z moimi rękami?
- Nie powinien pan teraz nimi ruszać – usłyszał najpierw po angielsku, a później w swoim ojczystym języku. Na początku lekko się zdziwił. Zapomniał, że są przy nim jeszcze dwaj obcy mężczyźni. – Są poparzone. Jeszcze przez kilka dni będzie pan musiał nosić na nich opatrunek z maścią.
- Fuj – skrzywił się. – Poparzenia?
- Tak. Od ognia i podrażnienia chemikaliami.

Bill zdezorientowany uniósł się i oparł wyżej na materacu. Usilnie starał się połączyć zebrane fakty do kupy, jednak wciąż był zbyt nieprzytomny, by tego dokonać. Miał wątpliwości, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy jest to jedynie wytwór jego fantazji. Może znowu zjadł coś ciężkostrawnego przed snem…

Niestety dla niego, wszystko zaczynało być coraz bardziej realistyczne. Czuł fizyczną obecność innych osób obok siebie. Zaczynał słyszeć przytłumione kroki i rozmowy, tak jakby z zewnątrz. Może z korytarza? Obecność bandaży coraz bardziej go drażniła.

- Tom – powiedział z wymuszonym spokojem. – Powiedz, co tu się do cholery dzieje.

Głośne westchnięcie i szelest materiału oznajmił mu, że brat nieco się do niego przybliżył, lecz jego poddenerwowanie nie świadczyło o niczym dobrym.
- Pamiętasz nasz występ na festiwalu? Ten ostatni? – chłopak pokręcił przecząco głową. – Nieważne, opowiem ci w skrócie. Mieliśmy występ. Wokół sceny płonął sztuczny ogień. Spadłeś tam… - tu przystanął na chwilę. Bill zrozumiał, co to mogło oznaczać.
- A jakie są obrażenia? – zapytał, nie drążąc już tematu szczegółów swojego wypadku. Tutaj gitarzystę ponownie zastąpili lekarz i tłumacz.
- Jak już wspominałem są to oparzenia rąk, a także twarzy. Kilka lekkich stłuczeń, guzów i siniaków.
- Czyli nic mi nie zagraża? – rzekł z nadzieją w głosie i niewielką nutką radości.
- Musimy sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
- Proszę – powiedział ochoczo. Chciał to mieć jak najszybciej za sobą i jak najprędzej opuścić to miejsce. Zmartwiło go jednak, że nikt poza nim nie odczuwał jakiegokolwiek entuzjazmu.

Obce dłonie poczęły delikatnie rozwiązywać materiał ściskający jego głowę. Z każdym ruchem stawała się coraz lżejsza, pozbywając się balastu w postaci przesiąkniętego maścią opatrunku. Nagle mężczyzna przerwał rozplątywanie supłów i rzekł coś więcej niż niepokojącego:

- Proszę się nie przestraszyć. To może być dla pana szok.

Ostatni kawałek materiału opadł na łóżko. Bill spokojnie rozsunął powieki w obawie przed ukłuciem bólu spowodowanym zbyt dużą ilością światła. Jednak chwilę później zorientował się, że to nie ból powinien być wtedy jego największym zmartwieniem.

- Co… Ale… - szepnął przerażony. W panice spojrzał na swoje ręce. Przed jego oczami nie malowały się żadne kształty. Dostrzegał jedynie kilka dużych plam o nieostrych konturach. W panice mrugał oczami i rozglądał się po pomieszczeniu. Liczył na to, że wizja za chwilę się zmieni, że to przez maść, która dostała mu się do oczu. Ku jego rozpaczy czas mijał, a obraz ani trochę się nie wyostrzał.
- Tego właśnie się baliśmy – powiedział ze stoickim spokojem lekarz. Jego słowa powtórzył tłumacz.
- To niemożliwe… To nieprawda… - szeptał na zmianę wokalista przygryzając wargę. – To da się wyleczyć? Chociaż poprawić? Błagam, powiedzcie, że tak!

Lecz wszyscy milczeli. W pomieszczeniu roznosił się jedynie cichy szloch. Gitarzysta powoli podszedł do brata i ostrożnie przytulił go do siebie. On również uronił łzę, mimo iż bronił się przed tym jak tylko mógł. Musiał być przecież silny. Ktoś musiał dawać wsparcie człowiekowi, który płakał teraz niczym bezbronne dziecko. Po wypadku, jedyne, o co prosił to życie ukochanego człowieka. Teraz najchętniej cofnąłby czas, by błagać również o jego zdrowie.

- Chciałbym zostać sam.
- Nie powinieneś…
- Muszę wszystko sobie poukładać – szepnął przejeżdżając dłońmi po swojej twarzy. – Proszę, zostawcie mnie.

Wszyscy posłusznie wstali i udali się do wyjścia. Przy drzwiach lekarz zagadnął jeszcze do Toma.

- Musimy wykonać kilka badań. Dopiero wtedy będziemy wstanie określić stan pacjenta i zobaczyć, czy coś da się zrobić, ale szanse są marne.
- Ważne, że jest jakakolwiek szansa – powiedział cicho. – Mamy pieniądze na leczenie także to nie będzie problemem. Najważniejsze, żeby cokolwiek dało się zrobić.
- Po południu przyjdę wykonać pierwsze badania. Póki co do widzenia panu.
- Do widzenia – dodał od siebie tłumacz.
- Do widz… Bill, co ty robisz! Zostaw to, do jasnej cholery!
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz