29. Szkło
Wślizgnął
się do mieszkania najciszej jak się tylko dało, co w jego stanie nie było zbyt
proste. Drzwi trzasnęły trochę głośniej niż powinny. Przeklął pod nosem.
Nie
chciał roztrząsać tego, co się stało. Marzył tylko, żeby zapomnieć o tym
koszmarnym wieczorze. Oby tym razem nie było w pobliżu żadnych paparazzi. Miał
wielką nadzieję, że o tym, co się zdarzyło wiedział tylko on, Adam, no i jego
kumpel, choć tak naprawdę liczył na to, że wszyscy trzej o tym zapomną.
Alkohol, brak kontroli – przecież to się zdarza. Czuł się źle, zawładnęło nim
teraz tylko jedno pragnienie. Duże, miękkie…
Drogę
do sypialni zagrodził mu jego brat. Brunet znów burknął pod nosem. To najgorszy
moment na kłótnię.
-
Błagam, czy to nie może poczekać do rana…
-
Nie, nie może – warknął chłodno Tom. Zrobił krok w stronę swojego bliźniaka. –
Gdzie się szlajałeś?
-
Proszę, nie…
-
Co to za strój? Gdzie ty byłeś do cholery?!
-
Adam, proszę cię…
„Szlag…”
Tom
wpierw zaskoczony spojrzał na niego złowrogo. „Cholerny alkohol!”
-
Byłeś gdzieś z tym pedałem?! – podniósł głos. Jego złość przybierała na sile.
-
Byłem. Co z tego? – burknął w odpowiedzi młodszy z braci. Krew w jego żyłach
również przyspieszyła biegu.
-
Jak to co z tego?! – odległość między nimi drastycznie się zmniejszyła.
Napięcie rosło. – Czy ty w ogóle myślisz?! Widział was ktoś razem?!
-
Tak i mam to w dupie! – brunet nie zostawał mu dłużny. – To nie zbrodnia wyjść
gdzieś ze znajomym!
-
Ale nie z takim znajomym – Tom pokręcił głową. Był wściekły, a zarazem
zrezygnowany.
-
A co jest z nim nie tak?! – warknął Bill, zmęczony kolejną kłótnią o tę samą
osobę.
-
Co jest nie tak? Niech pomyślę… Jest znany i jest pedałem. Aż tak zależy ci na
rozwaleniu nam reputacji?
-
Jakiej reputacji?! O czym ty pieprzysz?!
-
Przymknij się, Bill!
-
Sam się przymknij!
-
Nie mogę uwierzyć, że aż tak się zmieniłeś. Co ci padło na mózg?!
-
Może zawsze taki byłem, co?
-
Nie byłeś, Bill. Nie byłeś i nie wiem, co ci odbiło. Twoja dupa pragnie przygód
aż tak bardzo, że blokuje ci rozum?!
-
PRZESTAŃ!!! – wykrzyczał najgłośniej jak potrafił. Zachwiał się niebezpiecznie.
– Jak śmiesz, ty…
-
Ja? No proszę, jak mnie nazwiesz? Co mi zarzucisz? Hę? Nie masz nic? Ani słowa?
Za to ja mam kilka na ciebie: niewdzięcznik, egoista, pedał, szmata, ciota…
-
Dlaczego mi to robisz… - jęknął, opierając się o ścianę. Tracił siły na dalszą
walkę.
-
Żeby cię otrzeźwić, Bill. Żebyś zaczął zachowywać się normalnie.
-
A może tak jest dobrze? Nikt nic nie wie, nic się nie stanie…
-
Spytaj się Davida, czy tak jest dobrze.
Chłopak
popatrzył na niego z przerażeniem.
-
Nie zrobisz tego…
-
Dlaczego nie? Jeśli to ma ci pomóc, nie widzę przeszkód.
-
Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz… Co ja ci zrobiłem…
- Chcę
ci wreszcie przemówić do rozumu. Chcę ci pomóc.
-
Wcale mi nie pomagasz! Gnoisz mnie… Za co?!
-
Może zrozumiesz, gdy się ockniesz, a twoja dupa przestanie szukać kogoś, kto by
ją wyruchał.
-
Nie jestem pedałem… Nie jestem!!! – pisnął żałośnie. W mig jego umysł podrzucił
mu obraz sprzed około godziny. Zrobiło mu się niedobrze.
-
Idź spać, jesteś pijany.
Starszy
z braci zniknął za drzwiami swojej sypialni. Nastała cisza. Bill słyszał tylko
swój ciężki oddech.
Roztrzęsiony
podszedł do barku. W takim stanie na pewno nie zaśnie, więc czemu nie poprawić
sobie trochę humoru? Ewentualnie doprowadzić się do kompletnego emocjonalnego
dna.
Chwycił
butelkę i usiadł na kanapie. Obrócił szkło w rękach. To takie żałosne. Pić
samotnie, żeby zapomnieć, wyłączyć się i zapomnieć o wszystkim tym, co boli, o
wszystkich problemach, a było ich w tej chwili całkiem sporo.
Odkręcił
zakrętkę i niewiele myśląc przechylił szkło. Błąd. Zgiął się wpół, prawie
wypuszczając butelkę z rąk. W jego gardle płonął ogień, który w mig doprowadził
go do łez. Tak bardzo piekło, ale ból zdawał się pomagać. Tonął we łzach, bólu
i alkoholu, co i raz wypływającym z odkręconej butelki.
Czas
minął dość szybko. Chłopak odstawił trunek na stół. Zrobiło mu się niedobrze od
nadmiaru wrażeń połączonych z wódką, lecz nie miał dość. Potrzebował pomocy.
Jego poczucie własnej wartości znalazło się na samym dnie piekła zaklętego w
oparach alkoholu za cienkim szkłem albo gdzieś jeszcze dalej. Był wrakiem,
śmieciem. Wyjącym z bólu porzuconym kundlem, który nikogo nie obchodzi, z
wyjątkiem momentów, gdy przeszkadza ludziom wokół. Bo nikt nie zastanowi się,
czemu pies wyje. Ważne, żeby przestał, a najłatwiej wtedy rzucić w niego butem.
Zraniony ucieknie, by wyć gdzie indziej. Nieważne gdzie, nieważne dlaczego. Ma
tylko przestać hałasować.
Ostatni
stłumiony pisk. On tego dłużej nie zniesie. I wtedy przypomniał sobie o jedynej
osobie, której nie musi się bać, która nie rzuci w niego niczym.
*
-
Ha-haloo? – jęknął mężczyzna po kolejnym sygnale swojego telefonu.
-
Adam?
-
Bill, jest czwarta rano…
-
Pomóż mi… - nawet nie próbował udawać, że jest dobrze. Wiedział, że przy nim
nie musi.
-
Co się stało? Ty płaczesz?
-
Pomóż mi, błagam! – zapłakał znowu. Tracił władzę nad sobą. Alkohol przejmował
kontrolę.
-
Nie pomogę, jeśli nie powiesz mi, co się stało. Bill?
-
Tom… On… Znowu… Kłóciliśmy się…
-
Podaj mi swój adres. Zawołam taksówkę.
*
Nie
miał pojęcia, jakim cudem udało mu się ubrać, zejść po schodach i wsiąść do
taksówki. Świat wirował coraz szybciej. Światła migały. Samochód podskakiwał na
wybojach. Oby dojechali jak najszybciej…
-
Nie jesteśmy rozmowni, co?
Nie
wysilił się na odpowiedź na żadne pytanie. To mogłoby się źle skończyć.
-
Jesteśmy na miejscu.
Zerknął
przez okno, ale nie było mu dane podziwiać okolicy. Jego stan mu na to nie
pozwolił. Resztkami sił wytoczył się z samochodu.
-
Hej! Jeszcze zapłata.
Niepewnym
krokiem podszedł do drzwi kierowcy. Oparł się bokiem o pojazd. Pospiesznie
przeszukiwał swoją torbę w poszukiwaniu portfela, który jak na złość bawił się
z nim w kotka i myszkę.
Już
zaczął tracić nadzieję, gdy usłyszał głos za swoimi plecami.
-
Ja zapłacę, Tedd.
Adam
pojawił się dosłownie w ostatniej chwili.
-
Dzięki, Adam. Już myślałem, że znowu trafiłem na jakiegoś gapowicza.
-
Dlatego prosiłem, żeby powiedzieli ci, że to ja zamawiałem transport. Zawsze
płacę, wiesz o tym.
-
To prawda. Tyle lat się znamy i zawsze płaciłeś. Tacy ludzie jak ty to
rzadkość.
-
Haha! Pochlebiasz mi.
-
Ej, wszystko w porządku?
Lambert
odwrócił się i zauważył Billa siedzącego na zimnym chodniku. Nastolatek schował
ręce w bluzie. Lekko drżał.
-
Bill, dobrze się czujesz?
-
Z-z-zimno… - wybełkotał w odpowiedzi.
-
Schowajcie się do domu, a ja jadę dalej. Trzymajcie się!
Piosenkarz
pomachał znajomemu na pożegnanie, po czym ostrożnie pomógł Kaulitzowi podnieść
się z ziemi.
-
Nie byłeś w takim stanie, gdy jechałeś do domu. Piłeś? - chłopak potrząsnął
głową, choć nie był pewien, czy jego towarzysz zdołał dostrzec ten ruch. –
Rozłożę ci kanapę na parterze. Powinieneś odpocząć.
-
D-danke, Adam…
-
Uznaję to za zgodę.
*
Mężczyzna
postąpił zgodnie z obietnicą i kilka minut później Bill siedział już na
rozłożonej kanapie w salonie. Było mu trochę cieplej, zdjął kaptur.
-
Przyniosłem ci też miskę, wiesz… Mam nadzieję, że nie będzie potrzebna. Toaleta
jest zaraz obok. Pierwsze drzwi po prawej – Adam również spoczął na kanapie. –
Pewnie nie powiesz mi, czemu doprowadziłeś się do takiego stanu?
Bill
siedział wpatrzony w podłogę. Jego wargi lekko się poruszały. Próbował ułożyć w
głowie odpowiedź na postawione mu pytanie.
-
Mówiłeś przez telefon, że pokłóciłeś się z Tomem. Poszło o to samo, co w
szpitalu?
-
Tak – odparł chłopak. Taki sposób rozmowy był w tej sytuacji o wiele
efektywniejszy.
-
Piłeś potem? – brunet kiwnął głową. – Co piłeś? Wino? Piwo? Whisky? Martini?
Wódkę? – kolejne kiwnięcie przy ostatnim pytaniu. – Czyli chciałeś się zupełnie
urżnąć – skwitował Adam. – Chodzi tylko o kłótnię czy też o to, co się stało na
weselu?
Kiedy
zdał sobie sprawę, że powinien był w odpowiedniej chwili ugryźć się w język,
było już za późno. Młodszy Kaulitz w jednej sekundzie zalał się łzami,
mamrocząc coś nieprzytomnie. Zupełnie stracił panowanie nad sobą. Za dużo
alkoholu.
-
Bill, proszę przestań. Ja nie chciałem – Lambert próbował ratować sytuację.
Szybko otulił ramieniem rozpaczającego nastolatka. Z jego niemiecko-angielskiej
paplaniny zdołał wyłapać jedynie kilka słów: „brat”, „gej”, „nienawidzić”.
Słowa
Toma wciąż odbijały się echem w głowie jego bliźniaka. Były ciosami prosto w
serce, które wywoływały smutek i żal. Te zaś pociągały za sobą nienawiść. Ona
jednak, choć silna, niedługo gościła w młodym sercu. Po jakimś czasie, Bill
momentalnie przestał płakać. Podniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Pokój lekko falował.
-
Chcę spać – oznajmił jak gdyby nigdy nic. Adam odsunął się i uśmiechnął.
-
To dobrze – powiedział. – Sen dobrze ci zrobi. Odpocznij, ja wtedy pójdę do
siebie. Mam jutro trochę roboty, muszę pojechać tu i tam…
Dziewiętnastolatek
nie do końca rozumiał znaczenie słów swojego towarzysza i to nie one były teraz
przedmiotem jego zainteresowania. Jego wzrok, osłabiony dodatkowo sporą dawką
alkoholu, wyłapywał coś ciekawszego niż mogły wyłapać jego uszy. Wpatrywał się
w dwa ruchome punkty. Ciepłe. Miękkie. Całe dla niego. Impuls przerodził się w
czyn.
Bill
zasmakował tych różowych warg tak brutalnie, iż jego ciało znalazło się pod
drugim, cięższym. Na szczęście nie zaszkodziło mu to, kanapa była odpowiednio
miękka. Pozwoliła mu dać upust swoim emocjom, powstałemu w kilka sekund
podnieceniu, które zaczynało przybierać na sile. Smukłe palce powiodły w dół
szerokiej klatki piersiowej, podczas gdy język próbował wprosić się na
spotkanie ze swoim pobratymcem. Chłopak zupełnie się rozluźnił. Nie spodziewał
się, że zaraz spotka się z odtrąceniem. Zdezorientowany uchylił powieki i
ujrzał stojącego nad nim mężczyznę. Wyciągnął do niego rękę.
-
Jesteś pijany – usłyszał. – Idź spać.
Światło
zgasło, a nastolatek został w pokoju zupełnie sam. Położył głowę na poduszce i
zamknął oczy. Momentalnie odpłynął.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz