sobota, 19 maja 2012

31. Taniec dusz


31.Taniec dusz

Nazwać ten dzień koszmarem na jawie to za mało. Poranek przywitał nieludzkim wprost kacem i potwornym parciem na pęcherz. W ostatniej chwili dotoczył się do toalety, by ulżyć potrzebie. Całe szczęście, że jego ciało najpierw wybudziło się ze snu, a dopiero potem zapragnęło uwolnić strumień żółtej rzeki. Odwrotna kolejność i skutki byłyby opłakane.

Będąc w łazience przemył twarz i przeszukał apteczkę w poszukiwaniu leków przeciwbólowych. Adam nie powinien mieć mu tego za złe. Chwycił dwie ze znanych mu tabletek i popił je wodą.

Opuścił pomieszczenie w odrobinę lepszym stanie niż do niego wszedł. Szedł boso po pozbawionych zarysowań drewnianych panelach, zmierzając w kierunku kanapy. Przeczesał palcami swoje niesforne włosy, które musiały wyglądać jakby przeszła nad nimi trąba powietrzna. Zdziwił go widok ręcznika, jakichś ubrań i zapisanej kartki papieru.

„Pomyślałem, że będziesz chciał się odświeżyć. Ciuchy są czyste, bokserki nieużywane. Rozgość się. W kuchni powinno być jakieś jedzenie. Wrócę za kilka godzin.”

To było dopiero pierwsze zaskoczenie. Później było już tylko gorzej: niespodziewane pojawienie się Adama i Tommiego, wiadomość o jakichś dzikich akcjach odstawionych po pijaku, omdlenie (rzadko mu się to zdarzało, do tej pory zaledwie kilka razy w życiu), a teraz… Teraz siedział w klubie podniecając się tańcem swojego kumpla. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?!

Szalał niczym nastoletni prawiczek z męskiej szkoły, który nagle trafił do burdelu. Jego ciało zupełnie odmawiało mu posłuszeństwa. Zdradziło go po raz kolejny. Miał do siebie żal, bo czuł, że mógł uniknąć tej sytuacji. Mógł, gdyby zaufał swoim wcześniejszym przeczuciom. Plakat sprzed lat był pierwszym ostrzeżeniem. Jak mógł być tak głupi, żeby tego nie zauważyć?! Miał jedno wytłumaczenie – nie chciał. Przynajmniej w tej sferze chciał być „normalny”. Niestety nie był, co zdążył zauważyć jego przyjaciel i wrednie to wykorzystywał.

- Nie pij już więcej – rzekł do mężczyzny, odsuwając się nieznacznie. Było mu wstyd. Adam dostrzegł reakcje jego ciała. Miał go na tacy, Bill nie był w stanie ukryć przed nim niczego.
- Dlaczego? – spytał z uśmiechem Lambert. – Noc jeszcze młoda…
- Po tym co odstawiłeś na parkiecie…
- Do tego niepotrzebny mi alkohol. Na trzeźwo też byłbym w stanie tak tańczyć. Zwłaszcza jeśli mam taką publiczność.

Wypowiadając ostatnie zdanie zmniejszył dystans między sobą a swoim celem. Wystraszony chłopak nie miał dokąd uciec.

- Nie znałem cię od tej strony – stwierdził chłodno nastolatek, próbując skupić wzrok na swojej szklance.
- Ja ciebie od tej też nie.
- Boję się ciebie.

Adam otworzył szeroko oczy, by po chwili roześmiać się głośno.

- To nie jest zabawne!
- Jest, Bill, i to bardzo – Lambert spróbował się uspokoić. – Znasz mnie nie od dziś, więc nie rozumiem twoich nagłych obaw.
- Zmieniłeś swoje zachowanie o 180 stopni i uważasz, że nie mam się czego bać?
- Ale czego dokładnie się boisz?

Kaulitz z powrotem skupił wzrok na swoim drinku.

- Twoje zachowanie…
- Uważasz, że cię zgwałcę?

Zamarł.

- Mam nadzieję, że to żart z twojej strony – powiedział mężczyzna, upijając drinka.
- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – odparł zakłopotany.
- Po prostu nie rozumiem twojego strachu. Nigdy bym cię nie skrzywdził i powinieneś o tym wiedzieć – powiedział wyraźnie zdenerwowany brunet. Wziął kolejny łyk. – Idę się bawić.
- Adam, zaczekaj! – zniknął w roztańczonym tłumie. – Cholera…

Zatopił chude palce we włosach. Nie tak miał wyglądać ten wieczór.

- Kłopoty? – zagadnął barman. Bill jedynie kiwnął głową.
- Wszystko muszę zniszczyć – syknął, uderzając głową w blat.
- Blatu nie niszcz. Idź z nim pogadać.

Odwrócił się w stronę parkietu. Zapłacił za oba drinki i ruszył na poszukiwania. Z uporem przedzierał się przez tłum, modląc się w duchu, aby nikt go nie rozpoznał. Obce ręce na jego ramionach, klatce piersiowej. Pijana blondynka chwyciła go za nadgarstki. Była prawie naga, totalnie zalana i napalona. Wyrwał się z uścisku. Choć wciąż odczuwał lekkie podniecenie, aż tak nisko jeszcze nie upadł, by korzystać z takich okazji.

W końcu dostrzegł swój cel. Zatrzymał się i przez moment obserwował taniec Adama i Tommiego. Nie miał pojęcia, skąd wziął się tutaj blondyn ani dlaczego dwójka przyjaciół tańczy ze sobą w „ten” sposób. Ocierając się o siebie. Uśmiechając dwuznacznie. Chciał się wycofać, lecz ktoś go powstrzymał. Ujrzał Krisa.

- O, cześć! Adam mówił, że jesteś. Mieliśmy iść po ciebie.
- Nie trzeba było. Nie przeszkadzajcie sobie – rzekł czarnowłosy, zerkając na bawiącą się parę.
- Zawsze się wydurniają przy tej piosence. Za kilka chwil powinni nas zauważyć. O, już – mężczyźni odsunęli się od siebie, śmiejąc się do rozpuku. – Czasami wstyd mi za was. Jak mam dbać o wizerunek jednocześnie chodząc z wami na imprezy?
- Aż tak źle wypadliśmy? O, cześć Bill.
- Cześć.
- Jednak przyszedłeś – powiedział Adam, podchodząc do chłopaka. – Już się nie boisz?
- Adam, przepraszam cię za to – rzekł szczerze, patrząc wprost w niebieskie tęczówki. – Ja naprawdę nie chciałem cię zranić.
- Zapomnijmy o tym – uśmiechnął się ciepło. – Zatańczysz ze mną? – spytał z miną szczeniaczka. – Tylko jedna piosenka.
- No… - zawahał się. – Ok.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę. Nie pożałujesz – dodał ciszej.
- Chodź Tommy, zamówmy sobie coś.
- Musimy? To może być ciekawe…
- Tommy!!!
- Adam, jest pewien problem – zaczął dziewiętnastolatek, gdy czarnowłosy mężczyzna przyciągnął go do siebie.
- Jaki? – zapytał, stawiając pierwsze kroki w rytm muzyki.
- Nienajlepiej tańczę – powiedział niepewnie. Atmosfera znów robiła się gorąca.
- Zobaczymy. Najpierw zacznij – przysunął się do jego ucha. – Ja ocenię.

Melodia była wolna i ciężka. Wyraźny bas ciągnął do siebie dwa ośmielone odrobiną alkoholu ciała. Obaj byli jednak w pełni świadomi swoich poczynań. Bill klął pod nosem. Nie rozumiał, dlaczego zgodził się na tę grę. Próbował uciec onieśmielonym wzrokiem, lecz nie miał dokąd. W dole widział skryte pod cienkimi skórzanymi spodniami umięśnione uda. Nieco wyżej oczywisty punkt, w mig minął to miejsce. Koszulka opinała szeroką klatkę piersiową, która poruszała się miarowo przy każdym kolejnym oddechu. Silne ręce co i raz niby przypadkiem zawadzały o jego chude ciało. Cała skóra była zroszona potem. O dziwo nie brzydziło go to. Wprost przeciwnie… Dotarł do końca t-shirtu. Delikatna skóra szyi. Mokra, przyciągająca uwagę. Jabłko, wiadomo czyje. Żuchwa. Pewny siebie uśmiech. Gdy dotarł do oczu, był już pewien – przepadł. Padł ofiarą najprzystojniejszego bazyliszka, na jakiego mógłby się natknąć.

Lambert uśmiechnął się prowokacyjnie. Pochwycił swoją ofiarę. Pytanie, co teraz z nią zrobi.

Zbliżył się. Oba ciała niebezpiecznie ocierały się o siebie. Bill nie zaprotestował, tonął w błękitnej toni. Coraz dalej. Coraz głębiej. Podobało mu się to. Tak cholernie mu się to podobało. Zniknął klub, zniknęli ludzie wokół. Był tylko on i to bezkresne morze, które pochłaniało go bez reszty. Tracił oddech. Rozluźnił się. Pozwalał sobie odpłynąć. Dłoń na jego ręce, na jego ramieniu, karku, policzku. Godził się na wszystko.

Kolejne zbliżenie, kolejne kilka stopni w górę. Wokalista czuł wewnętrzną walkę swojego partnera. Ona jedyna ratowała jeszcze ich taniec. Bill również walczył. Z każdą chwilą miał ochotę na więcej. Jeszcze jeden centymetr. Jeszcze jeden dotyk. Te usta na jego ciele… Potrząsnął głową, by doprowadzić się do porządku.

Nie był pewien, dokąd w ten sposób zmierzali, ale był pewien jednego, brutalnie im przerwano. Nagle zapaliły się światła.

- Drodzy państwo, ze względu na to, że dzisiaj jest szczególny dzień, pragnęlibyśmy abyście razem z nami zaśpiewali „Sto lat!” naszemu oddanemu pracownikowi i najlepszemu barmanowi w okolicy. Wszystkiego najlepszego Mike!

Kaulitz z pewnością dołączyłby się do życzeń, gdyby nie to, iż przyklękał właśnie zgięty wpół, przysłaniając dłońmi piekące oczy. Adam kucnął przy nim.

- Bill, co się dzieje? – próbował przebić się przez głośny śpiew.
- Oczy…
- Wyjdźmy na zewnątrz.

Chłopak ufnie dał się poprowadzić swojemu koledze. Nie trwało długo nim mógł uchylić powieki w nieporównywalnie ciemniejszym miejscu. Odetchnął rześkim powietrzem.

- Lepiej? – zagadnął po chwili jego towarzysz.
- O wiele… - wydusił z siebie. – Nie wziąłem dzisiaj leków. Dobrze, że nie było tam migających świateł.
- Tak, skoro stała wiązka tak cię załatwiła to nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdybyśmy poszli na dyskotekę czy coś.
- Ał…
- Lepiej będzie, gdy wrócimy do mnie.
- A klub? Nie chcę ci psuć zabawy.
- Jeśli uszkodzisz sobie wzrok, będę miał cię na sumieniu do końca życia. Nie ma co dyskutować, dzwonię po taksówkę.
- A Tommy i Kris?
- Nie ma sensu już tam wracać. Napiszę do nich smsa i tyle.

*

Dziewiętnastolatek z radością przekroczył próg domu przyjaciela. Kolejny dzień, który wykończył go psychicznie. Potrzebował snu. Jutro musiał wrócić do mieszkania i pojechać załatwić swoje sprawy. Nadal nie pogodził się z Tomem, choć od czasu ich ostatniego spotkania dostał już kilkanaście telefonów i smsów. Z czasem wiadomości „Wróć już z tego burdelu.” zaczęły zmieniać się w „Proszę, odezwij się.”, by w końcu zabrzmieć „Przemyślałem wszystko. Przepraszam, choć wiem, że to za mało. Błagam, daj znać, że żyjesz, tylko tyle. Tom”. Czyżby jego brat rzeczywiście zastanowił się nad tym, co zrobił? Czarnowłosy odpisał mu kilka słów. „Wrócę jutro. Będę na spotkaniu.”

- Napijesz się czegoś? – usłyszał znajomy głos dobiegający z kuchni.
- Nie, dzięki. Marzę tylko o śnie – odparł, kładąc się na kanapie. Zawładnęła nim taka senność, że nie zauważył nawet, kiedy Adam znalazł się tuż obok.
- Narzekałeś, że nie umiesz tańczyć, a szło ci dzisiaj całkiem nieźle.
- Dziękuję.
- Z tego co widziałem dobrze się bawiłeś. Mam rację?

Młody brunet zerknął na swojego rozmówcę, którego uśmiech naprowadzał go na właściwy trop.

- Ty z pewnością bawiłeś się lepiej – odpowiedział, przewracając się na bok.
- Jak to?
- Miałeś duże powodzenie w klubie.
- Zawsze mam, przeszkadza ci to?
- Stwierdzam fakt – odparł spokojnie. Poczuł delikatny dotyk na swoim boku. Palce powiodły po żebrach.
- Wyczuwam od ciebie negatywne emocje. A wiesz skąd się biorą? – nachylił się nad jego uchem. – Z zazdrości.

Chłopak prychnął.

- Nie udawaj, za stary na to jestem. Byłeś zazdrosny, przyznaj! – nie odpowiedział. – Byłeś, widziałem to!
- Kiedy?
- Gdy tańczyłem sam, a potem z Tommym. Myślisz, że tego nie wyłapałem? Że pomiędzy kolejnymi falami podniecenia nie dostrzegłem zazdrości?

Jego policzki oblał rumieniec. Przed jego oczami pojawił się obraz z klubu. Mokre, wijące się, seksowne ciało. To nie był dobry moment.

- Powiedz mi wreszcie, Bill – jednym ruchem obrócił bruneta w swoją stronę. – Powiedz mi, na czym stoję.
- Przecież wie…
- Nie, nie wiem! – niespodziewanie podniósł głos. – Okłamałeś mnie, nie jesteś hetero! Żaden hetero nie podnieca się na widok faceta!

Kolejne obrazy, coraz odważniejsze. „Nie teraz!”

- Wysyłasz mi sprzeczne sygnały – chwycił za chude nadgarstki i przycisnął je do kanapy. Jego usta zbliżyły się do bladej szyi. Gorące powietrze podrażniło młodą delikatną skórę. Pierwsze szarpnięcie. – Mówisz „nie”, gdy twoje ciało krzyczy „tak”. Dlaczego?
- Adam, proszę – spanikowany wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk. Spodnie zaczęły robić się zbyt ciasne.
- Chcę tylko odpowiedzi. Dlaczego mnie okłamałeś? Czemu dalej to robisz?
- Ja…Nie…To nie tak… - jąkał się. Ta sytuacja go przytłoczyła. Czuł się bezbronny i zaszczuty. Zdradziło go nawet jego własne ciało.

Nagły przypływ sił. Wyrwał się z uścisku i zeskoczył z kanapy. Cofnął się na środek pokoju. Lambert spoglądał na niego jak na wariata, którym przecież się czuł. Oddychał ciężko. Krew w jego żyłach szalała.

- Ja… Ja już pójdę.

Zerwał się z miejsca, zawadzając o stojące mu na drodze krzesło. Ruszył do przedpokoju, by w pośpiechu założyć buty i wyjść. Uciec z tego koszmaru.

- Bill, wszystko w porządku?

Zatrzymał się. W jego głowie panował chaos, przez gardło nie przechodziło ani jedno słowo. Bo co ma mu powiedzieć? To wszystko jest chore…

- Chodź do salonu, porozmawiajmy już na spokojnie.
- Nie chcę o tym rozmawiać – wydukał w końcu.
- Ale chodź ze mną. Nie chcę, żebyś tu zemdlał. Zrobisz sobie krzywdę – chłopak na moment wyrwał się z tego całego zamętu. Spojrzał pytająco na swojego towarzysza. – Jesteś blady jak ściana. Jeśli masz mdleć, wolę, żebyś to zrobił na kanapie niż na kamieniu.

Nie czekając dłużej pociągnął go za rękę, prowadząc do pokoju. Nastolatek jednak wyrwał się z uścisku. Cofnął się i przylgnął do ściany. Pogładził swoją dłoń. Jego oczy były przerażone, ciało drżało.

- Coś brałeś? – spytał z niepokojem Adam, zbliżając się do niego. Nie miał ucieczki, czuł za plecami lodowatą powierzchnię. – Błagam cię…
- Nie! Znaczy…Nie, nic nie brałem. Ja…Ja po prostu…Źle się czuję…
- Chodź się położyć. Odpocznij, może to ci…
- To nic nie da. Nienawidzę siebie… - wydusił z trudem. Mały krok, ale zawsze. Teraz powoli, kroczek za kroczkiem…- Odbiło mi. Coś jest nie tak. Nie wiem, co się stało.

Wokalista krzyżował ręce, paznokcie wbiły się w skórę ramion.

- Ja chcę być normalny… - jęknął.
- Przecież jesteś normalny – pocieszał go Adam.
- Nie czuję się tak. Nie mogę się tak czuć…

Mężczyzna próbował przytulić do siebie drżące ciało, jednak Bill skutecznie osłonił się przed nim rękami.

- Za mocno na mnie działasz – powiedział, nie opuszczając wystawionych przed siebie kończyn. – Za mocno…

Wzdrygnął się, gdy poczuł jak dłonie Lamberta przepływają w górę jego rąk. I na ten moment czekał mężczyzna. Szybkim, zdecydowanym ruchem dopadł chłopaka i przycisnął go mocno do siebie. Ten nie walczył z nim, lecz nadal bił się z samym sobą. Położył głowę na silniejszym ramieniu.

- Przestań walczyć. Przestań się winić.
- Nie mogę.
- Zaakceptuj siebie.
- Nie mogę!
- Dlaczego?
- Nie mogę taki być…
- Ale jesteś, nie zmienisz już tego.
- Nie chcę taki być! Nie chcę…
- Bill, popatrz na mnie. Popatrz przez chwilę – dziewiętnastolatek posłusznie spojrzał w źrenice zdobione wokół tęczówkami w kolorze bezkresnego błękitu. – Chcesz taki być, a wiesz dlaczego? Bo chcesz być sobą. I nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

Stali tak przez jakąś minutę. Bill patrzył gdzieś w ścianę czy obraz, czy dywan, czy jakiś kąt, ale nie odepchnął Lamberta. Nie puścił. Trwali tak razem.

- Co byś chciał teraz zrobić?
- Wiesz co – westchnął chłopak. Mimo tych wszystkich emocji, jedna z jego podstawowych potrzeb wciąż nie została zaspokojona. Ta, która wrzuciła go w to całe bagno.
- Czyli?

Brunet odsunął głowę i spojrzał mężczyźnie w twarz. Te oczy, które potrafiły hipnotyzować. Te usta, których tak bardzo teraz pragnął. Tak samo jak dłoni, piersi, ud, pośladków… Wszystkiego.

- Ja chcę… Chcę wrócić do domu.

Tchórzostwo czy konieczność? W tamtej chwili nie był w stanie tego ocenić.

- Jesteś tego pewien?

Odetchnął głośno. Rozum powoli brał górę nad emocjami. Mroził je i niszczył.

- Tak – rzekł stanowczo. Jego wzrok minął błękitne tęczówki.
- Nie musisz tego robić. Możesz zostać, jeśli chcesz.
- Muszę wrócić. Muszę.
- Skoro tak – Lambert rozluźnił uścisk. – Zadzwonię po taksówkę i pojadę z tobą.

Nie zaprotestował. Nie chciał jeszcze bardziej tego wszystkiego komplikować.

*

Jechali w milczeniu. Taksówkarz musiał również czuć panującą wokół nerwową atmosferę, gdyż całą drogę nie odezwał się ani słowem.

Nastolatek przyglądał się obrazom za szybą. Zmieniały się bardzo szybko, potęgując chaos panujący w jego głowie. Nic z ostatnich dwóch dni nie powinno było się wydarzyć. Ani kłótnie, ani flirty, ani zbliżenia z drugim facetem. Nic! Demony przeszłości atakowały go ze wszystkich stron. Bo gdyby lepiej znał siebie, wiedziałby, że kiedyś może się tak stać, że zacznie go pociągać żywy facet. Stary plakat, który spodobał mu się lata temu, był ostrzeżeniem, pierwszym znakiem mówiącym otwarcie o reakcji jego ciała na niektóre osobniki jego płci. O pociągu do szerokich klatek piersiowych, silnych ramion, wąskich bioder. Grał na dwa fronty.

- Dojechaliśmy.

Spojrzał na znajomy budynek. Podziękował taksówkarzowi i wysiadł z samochodu.

- Poczekaj na mnie chwilę, Tedd.

Odeszli w zacienione miejsce. Widownia była im niepotrzebna.

- Za kilka dni wracam do Niemiec.
- Wiem.

Zamilkli. Bill nie miał głowy do myślenia. Za dużo się wydarzyło.

- Czyli to nasze ostatnie spotkanie?
- Na to wychodzi.
- I nie da się nic zrobić?
- Tak będzie lepiej.

Nie patrzył na Adama. Zawiesił wzrok na apartamentowcu. Widok smutnych niebieskich oczu mógł zadać mu dodatkowy ból. Wciąż liczył na to, że to tylko zły sen.

- Po tym wszystkim…
- To nie powinno było się wydarzyć – przerwał mu chłopak. – Nic by z tego nie wyszło. Po co się oszukiwać?

Wbrew obawom odwrócił się w stronę swojego rozmówcy. Ku swojemu zaskoczeniu nie znalazł na jego obliczu smutku. Dostrzegł lekki uśmiech.

- Masz rację, ale nie dziw się zakochanemu, że działa nierozsądnie – zaśmiał się cicho Lambert. Kaulitz również się uśmiechnął.
- Wiem jak to jest – powiedział. – Sam nieraz byłem zakochany. Straszny stan.
- Szukasz najmniejszej szansy na złączenie się z obiektem swoich westchnień. To silniejsze ode mnie.
- Wiem.

Ponownie spojrzał na swój cel. Potarł marznące ramiona.

- Czy mógłbym mieć do ciebie ostatnią prośbę? – zapytał niespodziewanie Adam.
- To już kolejna – odparł wesoło jak na całą sytuację Bill.

Mężczyzna sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnął z portfela złożony kawałek papieru.

- Chciałbym, żebyś przyszedł na mój występ. Niedługo rozpoczynam promocję płyty i chciałbym, byś go zobaczył. Później moglibyśmy się pożegnać, mam nadzieję, że w lepszych okolicznościach niż te.

Sam nie wiedział, dlaczego się zgodził.

*

Wszedł do mieszkania ciszej niż ostatnio. Marzył o długim śnie, mimo iż wiedział, że nie rozwiąże on żadnych z jego problemów. Zawsze jednak lepiej myśleć o wszystkim na świeżo, następnego dnia. Dzisiaj i tak nic już z tym nie zrobi, a jutro czeka go praca. Dużo pracy. Potrzebował snu.

Zapaliło się światło. Brunet podniósł wzrok. Jego brat stał półtora metra od niego.

- Witaj z powrotem.

Wstał i pozwolił bliźniakowi przytulić się do siebie. To było dziwne, rzadko okazywali sobie uczucia w ten sposób. Tom musiał naprawdę przestraszyć się jego zniknięciem.

- Przepraszam cię za wszystko – wypalił znienacka starszy z braci. Odsunęli się od siebie. – Nawaliłem. Dopiero po twoim zniknięciu doszło do mnie, jakim byłem chujem.
- Każdy ma takie momenty – rzekł od niechcenia Bill.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz koszmarnie.
- Chcę spać, to wszystko.
- Nie powiesz mi gdzie byłeś?
- Jutro. Dzisiaj nie mam na to siły.
- Jak chcesz.

Zniknął za drzwiami swojej sypialni. Ostatkiem sił nastawił budzik na odpowiednią godzinę, po czym rzucił się na łóżko i uciekł do krainy snów. 

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz