31.Taniec dusz
Nazwać
ten dzień koszmarem na jawie to za mało. Poranek przywitał nieludzkim wprost
kacem i potwornym parciem na pęcherz. W ostatniej chwili dotoczył się do
toalety, by ulżyć potrzebie. Całe szczęście, że jego ciało najpierw wybudziło
się ze snu, a dopiero potem zapragnęło uwolnić strumień żółtej rzeki. Odwrotna
kolejność i skutki byłyby opłakane.
Będąc
w łazience przemył twarz i przeszukał apteczkę w poszukiwaniu leków
przeciwbólowych. Adam nie powinien mieć mu tego za złe. Chwycił dwie ze znanych
mu tabletek i popił je wodą.
Opuścił
pomieszczenie w odrobinę lepszym stanie niż do niego wszedł. Szedł boso po
pozbawionych zarysowań drewnianych panelach, zmierzając w kierunku kanapy. Przeczesał
palcami swoje niesforne włosy, które musiały wyglądać jakby przeszła nad nimi
trąba powietrzna. Zdziwił go widok ręcznika, jakichś ubrań i zapisanej kartki
papieru.
„Pomyślałem,
że będziesz chciał się odświeżyć. Ciuchy są czyste, bokserki nieużywane.
Rozgość się. W kuchni powinno być jakieś jedzenie. Wrócę za kilka godzin.”
To
było dopiero pierwsze zaskoczenie. Później było już tylko gorzej:
niespodziewane pojawienie się Adama i Tommiego, wiadomość o jakichś dzikich
akcjach odstawionych po pijaku, omdlenie (rzadko mu się to zdarzało, do tej
pory zaledwie kilka razy w życiu), a teraz… Teraz siedział w klubie podniecając
się tańcem swojego kumpla. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?!
Szalał
niczym nastoletni prawiczek z męskiej szkoły, który nagle trafił do burdelu.
Jego ciało zupełnie odmawiało mu posłuszeństwa. Zdradziło go po raz kolejny.
Miał do siebie żal, bo czuł, że mógł uniknąć tej sytuacji. Mógł, gdyby zaufał
swoim wcześniejszym przeczuciom. Plakat sprzed lat był pierwszym ostrzeżeniem. Jak
mógł być tak głupi, żeby tego nie zauważyć?! Miał jedno wytłumaczenie – nie
chciał. Przynajmniej w tej sferze chciał być „normalny”. Niestety nie był, co
zdążył zauważyć jego przyjaciel i wrednie to wykorzystywał.
-
Nie pij już więcej – rzekł do mężczyzny, odsuwając się nieznacznie. Było mu
wstyd. Adam dostrzegł reakcje jego ciała. Miał go na tacy, Bill nie był w
stanie ukryć przed nim niczego.
-
Dlaczego? – spytał z uśmiechem Lambert. – Noc jeszcze młoda…
-
Po tym co odstawiłeś na parkiecie…
-
Do tego niepotrzebny mi alkohol. Na trzeźwo też byłbym w stanie tak tańczyć.
Zwłaszcza jeśli mam taką publiczność.
Wypowiadając
ostatnie zdanie zmniejszył dystans między sobą a swoim celem. Wystraszony
chłopak nie miał dokąd uciec.
-
Nie znałem cię od tej strony – stwierdził chłodno nastolatek, próbując skupić
wzrok na swojej szklance.
-
Ja ciebie od tej też nie.
-
Boję się ciebie.
Adam
otworzył szeroko oczy, by po chwili roześmiać się głośno.
-
To nie jest zabawne!
-
Jest, Bill, i to bardzo – Lambert spróbował się uspokoić. – Znasz mnie nie od
dziś, więc nie rozumiem twoich nagłych obaw.
-
Zmieniłeś swoje zachowanie o 180 stopni i uważasz, że nie mam się czego bać?
-
Ale czego dokładnie się boisz?
Kaulitz
z powrotem skupił wzrok na swoim drinku.
-
Twoje zachowanie…
-
Uważasz, że cię zgwałcę?
Zamarł.
-
Mam nadzieję, że to żart z twojej strony – powiedział mężczyzna, upijając
drinka.
-
Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – odparł zakłopotany.
-
Po prostu nie rozumiem twojego strachu. Nigdy bym cię nie skrzywdził i
powinieneś o tym wiedzieć – powiedział wyraźnie zdenerwowany brunet. Wziął
kolejny łyk. – Idę się bawić.
-
Adam, zaczekaj! – zniknął w roztańczonym tłumie. – Cholera…
Zatopił
chude palce we włosach. Nie tak miał wyglądać ten wieczór.
-
Kłopoty? – zagadnął barman. Bill jedynie kiwnął głową.
-
Wszystko muszę zniszczyć – syknął, uderzając głową w blat.
-
Blatu nie niszcz. Idź z nim pogadać.
Odwrócił
się w stronę parkietu. Zapłacił za oba drinki i ruszył na poszukiwania. Z
uporem przedzierał się przez tłum, modląc się w duchu, aby nikt go nie
rozpoznał. Obce ręce na jego ramionach, klatce piersiowej. Pijana blondynka
chwyciła go za nadgarstki. Była prawie naga, totalnie zalana i napalona. Wyrwał
się z uścisku. Choć wciąż odczuwał lekkie podniecenie, aż tak nisko jeszcze nie
upadł, by korzystać z takich okazji.
W
końcu dostrzegł swój cel. Zatrzymał się i przez moment obserwował taniec Adama
i Tommiego. Nie miał pojęcia, skąd wziął się tutaj blondyn ani dlaczego dwójka
przyjaciół tańczy ze sobą w „ten” sposób. Ocierając się o siebie. Uśmiechając
dwuznacznie. Chciał się wycofać, lecz ktoś go powstrzymał. Ujrzał Krisa.
-
O, cześć! Adam mówił, że jesteś. Mieliśmy iść po ciebie.
-
Nie trzeba było. Nie przeszkadzajcie sobie – rzekł czarnowłosy, zerkając na
bawiącą się parę.
-
Zawsze się wydurniają przy tej piosence. Za kilka chwil powinni nas zauważyć.
O, już – mężczyźni odsunęli się od siebie, śmiejąc się do rozpuku. – Czasami
wstyd mi za was. Jak mam dbać o wizerunek jednocześnie chodząc z wami na imprezy?
-
Aż tak źle wypadliśmy? O, cześć Bill.
-
Cześć.
-
Jednak przyszedłeś – powiedział Adam, podchodząc do chłopaka. – Już się nie
boisz?
-
Adam, przepraszam cię za to – rzekł szczerze, patrząc wprost w niebieskie
tęczówki. – Ja naprawdę nie chciałem cię zranić.
-
Zapomnijmy o tym – uśmiechnął się ciepło. – Zatańczysz ze mną? – spytał z miną
szczeniaczka. – Tylko jedna piosenka.
-
No… - zawahał się. – Ok.
-
Nawet nie wiesz jak się cieszę. Nie pożałujesz – dodał ciszej.
-
Chodź Tommy, zamówmy sobie coś.
- Musimy?
To może być ciekawe…
-
Tommy!!!
-
Adam, jest pewien problem – zaczął dziewiętnastolatek, gdy czarnowłosy
mężczyzna przyciągnął go do siebie.
-
Jaki? – zapytał, stawiając pierwsze kroki w rytm muzyki.
-
Nienajlepiej tańczę – powiedział niepewnie. Atmosfera znów robiła się gorąca.
-
Zobaczymy. Najpierw zacznij – przysunął się do jego ucha. – Ja ocenię.
Melodia
była wolna i ciężka. Wyraźny bas ciągnął do siebie dwa ośmielone odrobiną
alkoholu ciała. Obaj byli jednak w pełni świadomi swoich poczynań. Bill klął
pod nosem. Nie rozumiał, dlaczego zgodził się na tę grę. Próbował uciec
onieśmielonym wzrokiem, lecz nie miał dokąd. W dole widział skryte pod cienkimi
skórzanymi spodniami umięśnione uda. Nieco wyżej oczywisty punkt, w mig minął
to miejsce. Koszulka opinała szeroką klatkę piersiową, która poruszała się
miarowo przy każdym kolejnym oddechu. Silne ręce co i raz niby przypadkiem
zawadzały o jego chude ciało. Cała skóra była zroszona potem. O dziwo nie
brzydziło go to. Wprost przeciwnie… Dotarł do końca t-shirtu. Delikatna skóra
szyi. Mokra, przyciągająca uwagę. Jabłko, wiadomo czyje. Żuchwa. Pewny siebie
uśmiech. Gdy dotarł do oczu, był już pewien – przepadł. Padł ofiarą
najprzystojniejszego bazyliszka, na jakiego mógłby się natknąć.
Lambert
uśmiechnął się prowokacyjnie. Pochwycił swoją ofiarę. Pytanie, co teraz z nią
zrobi.
Zbliżył
się. Oba ciała niebezpiecznie ocierały się o siebie. Bill nie zaprotestował,
tonął w błękitnej toni. Coraz dalej. Coraz głębiej. Podobało mu się to. Tak
cholernie mu się to podobało. Zniknął klub, zniknęli ludzie wokół. Był tylko on
i to bezkresne morze, które pochłaniało go bez reszty. Tracił oddech. Rozluźnił
się. Pozwalał sobie odpłynąć. Dłoń na jego ręce, na jego ramieniu, karku,
policzku. Godził się na wszystko.
Kolejne
zbliżenie, kolejne kilka stopni w górę. Wokalista czuł wewnętrzną walkę swojego
partnera. Ona jedyna ratowała jeszcze ich taniec. Bill również walczył. Z każdą
chwilą miał ochotę na więcej. Jeszcze jeden centymetr. Jeszcze jeden dotyk. Te
usta na jego ciele… Potrząsnął głową, by doprowadzić się do porządku.
Nie
był pewien, dokąd w ten sposób zmierzali, ale był pewien jednego, brutalnie im
przerwano. Nagle zapaliły się światła.
-
Drodzy państwo, ze względu na to, że dzisiaj jest szczególny dzień, pragnęlibyśmy
abyście razem z nami zaśpiewali „Sto lat!” naszemu oddanemu pracownikowi i
najlepszemu barmanowi w okolicy. Wszystkiego najlepszego Mike!
Kaulitz
z pewnością dołączyłby się do życzeń, gdyby nie to, iż przyklękał właśnie
zgięty wpół, przysłaniając dłońmi piekące oczy. Adam kucnął przy nim.
-
Bill, co się dzieje? – próbował przebić się przez głośny śpiew.
-
Oczy…
-
Wyjdźmy na zewnątrz.
Chłopak
ufnie dał się poprowadzić swojemu koledze. Nie trwało długo nim mógł uchylić
powieki w nieporównywalnie ciemniejszym miejscu. Odetchnął rześkim powietrzem.
-
Lepiej? – zagadnął po chwili jego towarzysz.
-
O wiele… - wydusił z siebie. – Nie wziąłem dzisiaj leków. Dobrze, że nie było
tam migających świateł.
-
Tak, skoro stała wiązka tak cię załatwiła to nie wyobrażam sobie, co by się
stało, gdybyśmy poszli na dyskotekę czy coś.
-
Ał…
-
Lepiej będzie, gdy wrócimy do mnie.
-
A klub? Nie chcę ci psuć zabawy.
-
Jeśli uszkodzisz sobie wzrok, będę miał cię na sumieniu do końca życia. Nie ma
co dyskutować, dzwonię po taksówkę.
-
A Tommy i Kris?
-
Nie ma sensu już tam wracać. Napiszę do nich smsa i tyle.
*
Dziewiętnastolatek
z radością przekroczył próg domu przyjaciela. Kolejny dzień, który wykończył go
psychicznie. Potrzebował snu. Jutro musiał wrócić do mieszkania i pojechać
załatwić swoje sprawy. Nadal nie pogodził się z Tomem, choć od czasu ich
ostatniego spotkania dostał już kilkanaście telefonów i smsów. Z czasem
wiadomości „Wróć już z tego burdelu.” zaczęły zmieniać się w „Proszę, odezwij
się.”, by w końcu zabrzmieć „Przemyślałem wszystko. Przepraszam, choć wiem, że
to za mało. Błagam, daj znać, że żyjesz, tylko tyle. Tom”. Czyżby jego brat
rzeczywiście zastanowił się nad tym, co zrobił? Czarnowłosy odpisał mu kilka
słów. „Wrócę jutro. Będę na spotkaniu.”
-
Napijesz się czegoś? – usłyszał znajomy głos dobiegający z kuchni.
-
Nie, dzięki. Marzę tylko o śnie – odparł, kładąc się na kanapie. Zawładnęła nim
taka senność, że nie zauważył nawet, kiedy Adam znalazł się tuż obok.
-
Narzekałeś, że nie umiesz tańczyć, a szło ci dzisiaj całkiem nieźle.
-
Dziękuję.
-
Z tego co widziałem dobrze się bawiłeś. Mam rację?
Młody
brunet zerknął na swojego rozmówcę, którego uśmiech naprowadzał go na właściwy
trop.
-
Ty z pewnością bawiłeś się lepiej – odpowiedział, przewracając się na bok.
-
Jak to?
-
Miałeś duże powodzenie w klubie.
-
Zawsze mam, przeszkadza ci to?
-
Stwierdzam fakt – odparł spokojnie. Poczuł delikatny dotyk na swoim boku. Palce
powiodły po żebrach.
-
Wyczuwam od ciebie negatywne emocje. A wiesz skąd się biorą? – nachylił się nad
jego uchem. – Z zazdrości.
Chłopak
prychnął.
-
Nie udawaj, za stary na to jestem. Byłeś zazdrosny, przyznaj! – nie
odpowiedział. – Byłeś, widziałem to!
-
Kiedy?
-
Gdy tańczyłem sam, a potem z Tommym. Myślisz, że tego nie wyłapałem? Że pomiędzy
kolejnymi falami podniecenia nie dostrzegłem zazdrości?
Jego
policzki oblał rumieniec. Przed jego oczami pojawił się obraz z klubu. Mokre,
wijące się, seksowne ciało. To nie był dobry moment.
-
Powiedz mi wreszcie, Bill – jednym ruchem obrócił bruneta w swoją stronę. –
Powiedz mi, na czym stoję.
-
Przecież wie…
-
Nie, nie wiem! – niespodziewanie podniósł głos. – Okłamałeś mnie, nie jesteś
hetero! Żaden hetero nie podnieca się na widok faceta!
Kolejne
obrazy, coraz odważniejsze. „Nie teraz!”
-
Wysyłasz mi sprzeczne sygnały – chwycił za chude nadgarstki i przycisnął je do
kanapy. Jego usta zbliżyły się do bladej szyi. Gorące powietrze podrażniło
młodą delikatną skórę. Pierwsze szarpnięcie. – Mówisz „nie”, gdy twoje ciało
krzyczy „tak”. Dlaczego?
-
Adam, proszę – spanikowany wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk.
Spodnie zaczęły robić się zbyt ciasne.
-
Chcę tylko odpowiedzi. Dlaczego mnie okłamałeś? Czemu dalej to robisz?
-
Ja…Nie…To nie tak… - jąkał się. Ta sytuacja go przytłoczyła. Czuł się bezbronny
i zaszczuty. Zdradziło go nawet jego własne ciało.
Nagły
przypływ sił. Wyrwał się z uścisku i zeskoczył z kanapy. Cofnął się na środek
pokoju. Lambert spoglądał na niego jak na wariata, którym przecież się czuł.
Oddychał ciężko. Krew w jego żyłach szalała.
-
Ja… Ja już pójdę.
Zerwał
się z miejsca, zawadzając o stojące mu na drodze krzesło. Ruszył do
przedpokoju, by w pośpiechu założyć buty i wyjść. Uciec z tego koszmaru.
-
Bill, wszystko w porządku?
Zatrzymał
się. W jego głowie panował chaos, przez gardło nie przechodziło ani jedno
słowo. Bo co ma mu powiedzieć? To wszystko jest chore…
-
Chodź do salonu, porozmawiajmy już na spokojnie.
-
Nie chcę o tym rozmawiać – wydukał w końcu.
-
Ale chodź ze mną. Nie chcę, żebyś tu zemdlał. Zrobisz sobie krzywdę – chłopak
na moment wyrwał się z tego całego zamętu. Spojrzał pytająco na swojego
towarzysza. – Jesteś blady jak ściana. Jeśli masz mdleć, wolę, żebyś to zrobił
na kanapie niż na kamieniu.
Nie
czekając dłużej pociągnął go za rękę, prowadząc do pokoju. Nastolatek jednak
wyrwał się z uścisku. Cofnął się i przylgnął do ściany. Pogładził swoją dłoń.
Jego oczy były przerażone, ciało drżało.
-
Coś brałeś? – spytał z niepokojem Adam, zbliżając się do niego. Nie miał
ucieczki, czuł za plecami lodowatą powierzchnię. – Błagam cię…
-
Nie! Znaczy…Nie, nic nie brałem. Ja…Ja po prostu…Źle się czuję…
-
Chodź się położyć. Odpocznij, może to ci…
-
To nic nie da. Nienawidzę siebie… - wydusił z trudem. Mały krok, ale zawsze.
Teraz powoli, kroczek za kroczkiem…- Odbiło mi. Coś jest nie tak. Nie wiem, co
się stało.
Wokalista
krzyżował ręce, paznokcie wbiły się w skórę ramion.
-
Ja chcę być normalny… - jęknął.
-
Przecież jesteś normalny – pocieszał go Adam.
-
Nie czuję się tak. Nie mogę się tak czuć…
Mężczyzna
próbował przytulić do siebie drżące ciało, jednak Bill skutecznie osłonił się
przed nim rękami.
-
Za mocno na mnie działasz – powiedział, nie opuszczając wystawionych przed
siebie kończyn. – Za mocno…
Wzdrygnął
się, gdy poczuł jak dłonie Lamberta przepływają w górę jego rąk. I na ten
moment czekał mężczyzna. Szybkim, zdecydowanym ruchem dopadł chłopaka i
przycisnął go mocno do siebie. Ten nie walczył z nim, lecz nadal bił się z
samym sobą. Położył głowę na silniejszym ramieniu.
-
Przestań walczyć. Przestań się winić.
-
Nie mogę.
-
Zaakceptuj siebie.
-
Nie mogę!
-
Dlaczego?
-
Nie mogę taki być…
-
Ale jesteś, nie zmienisz już tego.
-
Nie chcę taki być! Nie chcę…
-
Bill, popatrz na mnie. Popatrz przez chwilę – dziewiętnastolatek posłusznie
spojrzał w źrenice zdobione wokół tęczówkami w kolorze bezkresnego błękitu. –
Chcesz taki być, a wiesz dlaczego? Bo chcesz być sobą. I nie daj sobie wmówić,
że jest inaczej.
Stali
tak przez jakąś minutę. Bill patrzył gdzieś w ścianę czy obraz, czy dywan, czy
jakiś kąt, ale nie odepchnął Lamberta. Nie puścił. Trwali tak razem.
-
Co byś chciał teraz zrobić?
-
Wiesz co – westchnął chłopak. Mimo tych wszystkich emocji, jedna z jego
podstawowych potrzeb wciąż nie została zaspokojona. Ta, która wrzuciła go w to
całe bagno.
-
Czyli?
Brunet
odsunął głowę i spojrzał mężczyźnie w twarz. Te oczy, które potrafiły
hipnotyzować. Te usta, których tak bardzo teraz pragnął. Tak samo jak dłoni,
piersi, ud, pośladków… Wszystkiego.
-
Ja chcę… Chcę wrócić do domu.
Tchórzostwo
czy konieczność? W tamtej chwili nie był w stanie tego ocenić.
-
Jesteś tego pewien?
Odetchnął
głośno. Rozum powoli brał górę nad emocjami. Mroził je i niszczył.
-
Tak – rzekł stanowczo. Jego wzrok minął błękitne tęczówki.
-
Nie musisz tego robić. Możesz zostać, jeśli chcesz.
-
Muszę wrócić. Muszę.
-
Skoro tak – Lambert rozluźnił uścisk. – Zadzwonię po taksówkę i pojadę z tobą.
Nie
zaprotestował. Nie chciał jeszcze bardziej tego wszystkiego komplikować.
*
Jechali
w milczeniu. Taksówkarz musiał również czuć panującą wokół nerwową atmosferę,
gdyż całą drogę nie odezwał się ani słowem.
Nastolatek
przyglądał się obrazom za szybą. Zmieniały się bardzo szybko, potęgując chaos
panujący w jego głowie. Nic z ostatnich dwóch dni nie powinno było się
wydarzyć. Ani kłótnie, ani flirty, ani zbliżenia z drugim facetem. Nic! Demony
przeszłości atakowały go ze wszystkich stron. Bo gdyby lepiej znał siebie,
wiedziałby, że kiedyś może się tak stać, że zacznie go pociągać żywy facet.
Stary plakat, który spodobał mu się lata temu, był ostrzeżeniem, pierwszym
znakiem mówiącym otwarcie o reakcji jego ciała na niektóre osobniki jego płci.
O pociągu do szerokich klatek piersiowych, silnych ramion, wąskich bioder. Grał
na dwa fronty.
-
Dojechaliśmy.
Spojrzał
na znajomy budynek. Podziękował taksówkarzowi i wysiadł z samochodu.
-
Poczekaj na mnie chwilę, Tedd.
Odeszli
w zacienione miejsce. Widownia była im niepotrzebna.
-
Za kilka dni wracam do Niemiec.
-
Wiem.
Zamilkli.
Bill nie miał głowy do myślenia. Za dużo się wydarzyło.
-
Czyli to nasze ostatnie spotkanie?
-
Na to wychodzi.
-
I nie da się nic zrobić?
-
Tak będzie lepiej.
Nie
patrzył na Adama. Zawiesił wzrok na apartamentowcu. Widok smutnych niebieskich
oczu mógł zadać mu dodatkowy ból. Wciąż liczył na to, że to tylko zły sen.
-
Po tym wszystkim…
- To
nie powinno było się wydarzyć – przerwał mu chłopak. – Nic by z tego nie
wyszło. Po co się oszukiwać?
Wbrew
obawom odwrócił się w stronę swojego rozmówcy. Ku swojemu zaskoczeniu nie
znalazł na jego obliczu smutku. Dostrzegł lekki uśmiech.
-
Masz rację, ale nie dziw się zakochanemu, że działa nierozsądnie – zaśmiał się
cicho Lambert. Kaulitz również się uśmiechnął.
-
Wiem jak to jest – powiedział. – Sam nieraz byłem zakochany. Straszny stan.
-
Szukasz najmniejszej szansy na złączenie się z obiektem swoich westchnień. To
silniejsze ode mnie.
-
Wiem.
Ponownie
spojrzał na swój cel. Potarł marznące ramiona.
-
Czy mógłbym mieć do ciebie ostatnią prośbę? – zapytał niespodziewanie Adam.
-
To już kolejna – odparł wesoło jak na całą sytuację Bill.
Mężczyzna
sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnął z portfela złożony kawałek papieru.
-
Chciałbym, żebyś przyszedł na mój występ. Niedługo rozpoczynam promocję płyty i
chciałbym, byś go zobaczył. Później moglibyśmy się pożegnać, mam nadzieję, że w
lepszych okolicznościach niż te.
Sam
nie wiedział, dlaczego się zgodził.
*
Wszedł
do mieszkania ciszej niż ostatnio. Marzył o długim śnie, mimo iż wiedział, że
nie rozwiąże on żadnych z jego problemów. Zawsze jednak lepiej myśleć o
wszystkim na świeżo, następnego dnia. Dzisiaj i tak nic już z tym nie zrobi, a
jutro czeka go praca. Dużo pracy. Potrzebował snu.
Zapaliło
się światło. Brunet podniósł wzrok. Jego brat stał półtora metra od niego.
-
Witaj z powrotem.
Wstał
i pozwolił bliźniakowi przytulić się do siebie. To było dziwne, rzadko
okazywali sobie uczucia w ten sposób. Tom musiał naprawdę przestraszyć się jego
zniknięciem.
-
Przepraszam cię za wszystko – wypalił znienacka starszy z braci. Odsunęli się
od siebie. – Nawaliłem. Dopiero po twoim zniknięciu doszło do mnie, jakim byłem
chujem.
-
Każdy ma takie momenty – rzekł od niechcenia Bill.
-
Wszystko w porządku? Wyglądasz koszmarnie.
-
Chcę spać, to wszystko.
-
Nie powiesz mi gdzie byłeś?
-
Jutro. Dzisiaj nie mam na to siły.
-
Jak chcesz.
Zniknął
za drzwiami swojej sypialni. Ostatkiem sił nastawił budzik na odpowiednią
godzinę, po czym rzucił się na łóżko i uciekł do krainy snów.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz