7. Samotność z rozsądku
Słońce musiało
już zbliżać się do zenitu, bo w pokoju robiło się coraz jaśniej i cieplej.
Czarnowłosy mimo swojej niepełnosprawności oraz zaleconej przez lekarza opaski
był w stanie odróżniać pory dnia. Nie było to może dla niego tak łatwe i
oczywiste jak kiedyś, lecz z każdym dniem nabierał wprawy w radzeniu sobie z
różnymi trudnościami dnia codziennego.
Coraz lepiej
radził sobie z poruszaniem się, w miarę udawało mu się obsłużyć swojego Ipoda.
Mimo wszystko wciąż nie dawał sobie rady ze znalezieniem swojej ulubionej piosenki.
W tym wypadku był niestety uzależniony od pomocy drugiej osoby.
Leniwie
wyciągnął się na łóżku. Poprzedni dzień był dla niego wyjątkowo męczący. Nic
więc dziwnego, że zasnął, gdy tylko miał ku temu okazję. Najpierw trwające
ponad godzinę spotkanie z „gwiazdami”, podczas którego chyba mało kto
rzeczywiście przejął się jego losem. Przynajmniej tak to odbierał. Jako
zawodowy kłamca potrafił wyczuć kłamstwa innych, a przynajmniej tych mniej
doświadczonych od niego. Jedynie u dwóch osób stwierdził szczerą troskę i
współczucie. Jedną z nich był Justin, zwyczajnie zbyt mało rozgarnięty, żeby
udawać. Drugą zaś był Adam, od którego biło przyjemne ciepło, wyczuwalne
zarówno w głosie, jak i w dotyku. Zawsze jednak mógł się mylić. Mogli po prostu
dobrze grać swoje role, być lepszymi aktorami od niego.
Później
jeszcze musiał udzielić nudnego wywiadu znów skupiającego się na jego sprawach
zdrowotnych i wypadku, którego przebiegu na swoje szczęście nie pamiętał.
Wszystko fajnie i miło, ale kolejna godzina pracy w jego obecnym stanie dawała
w kość.
Ostrożnie
sięgnął ręką na znajdującą się obok łóżka szafkę. To jeden z tych obiektów,
które zdążył już poznać. W wolnych chwilach pełnych najróżniejszych przemyśleń
wodził opuszkami palców po jej zaokrąglonych krawędziach. Poznawał jej kształt
oraz fakturę tworzywa, z którego była zrobiona. Chropowata powierzchnia.
Wysokość mniej więcej do bioder.
To na oko
bezproduktywne zajęcie było dla niego czymś w rodzaju ćwiczeń. Utracony zmysł
musiał przecież zastąpić innymi, a dotyk wydawał się być najbliższy jego
oczekiwaniom. Zresztą nie oszukujmy się, smak, nawet mimo godzin wytężonej
pracy, nie mógłby się z nim równać. Po prostu nie i już.
W chwili gdy
przejechał opuszkami palców po plastikowej obudowie telefonu, małe pudełeczko
zaczęło nieznośnie hałasować. Chwyciwszy je w dłoń, spróbował na wyczucie
trafić na właściwy przycisk oznaczony niewielką zieloną słuchaweczką.
- Halo? –
rzekł chłodno po przytknięciu sobie urządzenia do ucha.
- Witaj synku!
– po drugiej stronie rozbrzmiał radosny kobiecy głos. – Słyszałam, co ci się
stało i nie mogę w to uwierzyć! Jak się czujesz? Nic ci nie jest?
- Miło, że
dzwonisz – odparł beznamiętnie, niezbyt zaskoczony czasem reakcji swojej
rodzicielki na wieść o wypadku, od którego minął już ponad tydzień, choć znając
ją, mogłaby poczekać z telefonem jeszcze co najmniej kilka dni.
- Dzwoniłam
wcześniej, ale Tom mówił, że nie czujesz się dobrze, więc dałam sobie z tym
spokój.
- Jasne…
- Jasne…
- Nie wierzysz
mi? To chyba logiczne, że będąc twoją matką, martwię się o ciebie! – podniosła
głos. – A co z zespołem? Jak sobie radzą bez ciebie? David się wszystkim
zajmuje czy…
- Tom mu
pomaga – uciął krótko Bill. – Jeśli pozwolisz to pójdę spać, jestem zmęczony,
- A, jasne.
Dobranoc synku! - telefon zamilkł zanim chłopak zdołał odpowiedzieć. Co prawda
skłamał, mówiąc, że idzie spać, lecz wolał to od tej bezsensownej w jego
mniemaniu rozmowy. Jego stosunek do matki uległ znaczącej zmianie od chwili,
gdy zauważył, iż coraz bardziej i bardziej zaczyna zależeć jej na zarabianych
przez bliźniaków pieniądzach. Bardziej niż na nich samych. Cóż zrobić, widać
nawet żyjąc z kimś kilkanaście lat pod jednym dachem nie da się go do końca
poznać.
Takich ludzi
miał wokół siebie pełno. Próbowali się zaprzyjaźnić, udawali troskę byle tylko
dorwać się do jego kasy. Niekiedy próbowali również dawać mu "dobre
rady", które, po głębszym przeanalizowaniu, dawały korzyści w większej
części im niż jemu. Po przejechaniu się kilka razy na takich „przyjaciołach”
brunet postanowił ograniczyć swoje kontakty międzyludzkie do niezbędnego
minimum. Samotność była ceną, jaką płacił za spokój i bezpieczeństwo. Nieraz
zastanawiał się, czy aby nie nazbyt wysoką, lecz zwykle w takich chwilach
zdarzały się sytuacje przywracające mu trzeźwość umysłu.
Ciszę panującą
w pomieszczeniu zmąciło ciche stuknięcie. Ktoś wszedł do środka. Słodki zapach
kwiatów dotarł do jego nozdrzy.
- Pan Kaulitz?
– spytała kobieta. Mogła mieć około trzydziestki, a przynajmniej taki obraz
pojawił mu się przed oczami w momencie, gdy usłyszał jej głos.
- Tak –
odpowiedział.
- Jestem
pielęgniarką, mam zmienić panu opatrunek – przedstawiła się, podchodząc bliżej
leżącego na łóżku chłopaka. Rozłożyła kilka rzeczy na pościeli.
- Gdzie jest
doktor Smith?
- Dzisiaj nie
pracuje.
Bill powoli
podniósł się do siadu i odwrócił głowę w stronę, z której, według niego,
dochodził głos. Jeśli będzie współpracował wszystko pójdzie szybko i sprawnie.
- Nie ruszaj
się – powiedziała. Delikatna dłoń przejechała po jego skroni, chwytając i odciągając
bandaż od młodzieńczej skóry. Metalowe ostrza rozcięły kawałek elastycznego
materiału. Z każdym kolejnym ruchem coraz mniej jasnego tworzywa pozostawało na
smutnej twarzy częściowo niewidomego nastolatka. Jeszcze tylko dwa przytknięte
do oczu waciki.
- Otwórz oczy.
Powieki
rozsunęły się, by ukazać światu parę niegdyś nieskalanych niczym oczu z
tęczówkami koloru najlepszej czekolady. Ciepły kolor, zimne piękno.
- Jak się
czujesz? – zapytała pielęgniarka, rozsuwając opuszkami palców wrażliwe powieki.
- Bolą od
czasu do czasu.
- Bardzo?
- Nie, ale to
denerwujące – odparł, przypominając sobie o wczorajszym małym ataku, który
doprowadził go do uronienia kilku łez.
- Jak często
bolą?
- Raz, dwa
razy dziennie.
- To normalne
po odstawieniu leków przeciwbólowych. Jeśli nie przejdzie ci za kilka dni,
przyjrzymy się temu bliżej – czarnowłosy kiwnął głową. Ciecz o specyficznym
zapachu przelała się w niewielkiej szklanej buteleczce.
- Przybliż się
trochę. Założę ci nowy opatrunek.
„Jeśli nie
przejdzie ci za kilka dni” – powtórzył w myślach. Coś w nim drgnęło na dźwięk
tych słów. Ile jeszcze będzie musiał siedzieć w tym koszmarnym miejscu? To
niemożliwe, żeby miał tu spędzić resztę życia. Kiedy wreszcie opuści szpital?
Za tydzień? Miesiąc?
- Gotowe –
oznajmiła kobieta. Elastyczny materiał znów przylegał do od niedawna wyleczonej
skóry. – Chciałbyś jeszcze coś powiedzieć zanim wyjdę? O coś zapytać?
- Kiedy stąd
wyjdę?
Przez otwarte
okno dało się słyszeć syrenę nadjeżdżającej karetki. Ludzie spacerowali po
korytarzu żywo dyskutując o wyniku wczorajszego meczu.
- Nie potrafię
ci tego powiedzieć. O tym zdecyduje twój lekarz, kiedy wróci – nie
odpowiedział. Westchnął jedynie i kiwnął głową. – Przyniosłam coś jeszcze dla
ciebie. Wiem, że to wcześnie, ale im szybciej zaczniesz tym szybciej się
nauczysz.
Kaulitz
początkowo nie zrozumiał znaczenia tych słów. Pielęgniarka chwyciła jego dłoń i
położyła na kawałku plastiku. Palce dotknęły nierównej powierzchni. Maleńkie
okrągłe wypustki podziałały na niego jak płachta na byka.
- Nie chcę
tego. Zostaw mnie – warknął, zabierając rękę jak poparzony.
- To dla
twojego dobra.
- Nie! Zostaw
mnie w spokoju – prawie krzyknął i odsunął się od niej.
- Jak sobie
chcesz! – odparła zdenerwowana kobieta i szybko opuściła pokój, trzaskając przy
tym drzwiami.
Mówi się, że
kobiety są delikatne, bardziej empatyczne i współczujące. Ta nawet nie zdała
sobie sprawy, jaką szpilę wbiła w i tak już połamane serce długowłosego
chłopaka.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz