sobota, 19 maja 2012

7. Samotność z rozsądku


7. Samotność z rozsądku

Słońce musiało już zbliżać się do zenitu, bo w pokoju robiło się coraz jaśniej i cieplej. Czarnowłosy mimo swojej niepełnosprawności oraz zaleconej przez lekarza opaski był w stanie odróżniać pory dnia. Nie było to może dla niego tak łatwe i oczywiste jak kiedyś, lecz z każdym dniem nabierał wprawy w radzeniu sobie z różnymi trudnościami dnia codziennego.
Coraz lepiej radził sobie z poruszaniem się, w miarę udawało mu się obsłużyć swojego Ipoda. Mimo wszystko wciąż nie dawał sobie rady ze znalezieniem swojej ulubionej piosenki. W tym wypadku był niestety uzależniony od pomocy drugiej osoby.

Leniwie wyciągnął się na łóżku. Poprzedni dzień był dla niego wyjątkowo męczący. Nic więc dziwnego, że zasnął, gdy tylko miał ku temu okazję. Najpierw trwające ponad godzinę spotkanie z „gwiazdami”, podczas którego chyba mało kto rzeczywiście przejął się jego losem. Przynajmniej tak to odbierał. Jako zawodowy kłamca potrafił wyczuć kłamstwa innych, a przynajmniej tych mniej doświadczonych od niego. Jedynie u dwóch osób stwierdził szczerą troskę i współczucie. Jedną z nich był Justin, zwyczajnie zbyt mało rozgarnięty, żeby udawać. Drugą zaś był Adam, od którego biło przyjemne ciepło, wyczuwalne zarówno w głosie, jak i w dotyku. Zawsze jednak mógł się mylić. Mogli po prostu dobrze grać swoje role, być lepszymi aktorami od niego.

Później jeszcze musiał udzielić nudnego wywiadu znów skupiającego się na jego sprawach zdrowotnych i wypadku, którego przebiegu na swoje szczęście nie pamiętał. Wszystko fajnie i miło, ale kolejna godzina pracy w jego obecnym stanie dawała w kość.

Ostrożnie sięgnął ręką na znajdującą się obok łóżka szafkę. To jeden z tych obiektów, które zdążył już poznać. W wolnych chwilach pełnych najróżniejszych przemyśleń wodził opuszkami palców po jej zaokrąglonych krawędziach. Poznawał jej kształt oraz fakturę tworzywa, z którego była zrobiona. Chropowata powierzchnia. Wysokość mniej więcej do bioder.

To na oko bezproduktywne zajęcie było dla niego czymś w rodzaju ćwiczeń. Utracony zmysł musiał przecież zastąpić innymi, a dotyk wydawał się być najbliższy jego oczekiwaniom. Zresztą nie oszukujmy się, smak, nawet mimo godzin wytężonej pracy, nie mógłby się z nim równać. Po prostu nie i już.

W chwili gdy przejechał opuszkami palców po plastikowej obudowie telefonu, małe pudełeczko zaczęło nieznośnie hałasować. Chwyciwszy je w dłoń, spróbował na wyczucie trafić na właściwy przycisk oznaczony niewielką zieloną słuchaweczką.

- Halo? – rzekł chłodno po przytknięciu sobie urządzenia do ucha.
- Witaj synku! – po drugiej stronie rozbrzmiał radosny kobiecy głos. – Słyszałam, co ci się stało i nie mogę w to uwierzyć! Jak się czujesz? Nic ci nie jest?
- Miło, że dzwonisz – odparł beznamiętnie, niezbyt zaskoczony czasem reakcji swojej rodzicielki na wieść o wypadku, od którego minął już ponad tydzień, choć znając ją, mogłaby poczekać z telefonem jeszcze co najmniej kilka dni.
- Dzwoniłam wcześniej, ale Tom mówił, że nie czujesz się dobrze, więc dałam sobie z tym spokój.
- Jasne…
- Nie wierzysz mi? To chyba logiczne, że będąc twoją matką, martwię się o ciebie! – podniosła głos. – A co z zespołem? Jak sobie radzą bez ciebie? David się wszystkim zajmuje czy…
- Tom mu pomaga – uciął krótko Bill. – Jeśli pozwolisz to pójdę spać, jestem zmęczony,
- A, jasne. Dobranoc synku! - telefon zamilkł zanim chłopak zdołał odpowiedzieć. Co prawda skłamał, mówiąc, że idzie spać, lecz wolał to od tej bezsensownej w jego mniemaniu rozmowy. Jego stosunek do matki uległ znaczącej zmianie od chwili, gdy zauważył, iż coraz bardziej i bardziej zaczyna zależeć jej na zarabianych przez bliźniaków pieniądzach. Bardziej niż na nich samych. Cóż zrobić, widać nawet żyjąc z kimś kilkanaście lat pod jednym dachem nie da się go do końca poznać.

Takich ludzi miał wokół siebie pełno. Próbowali się zaprzyjaźnić, udawali troskę byle tylko dorwać się do jego kasy. Niekiedy próbowali również dawać mu "dobre rady", które, po głębszym przeanalizowaniu, dawały korzyści w większej części im niż jemu. Po przejechaniu się kilka razy na takich „przyjaciołach” brunet postanowił ograniczyć swoje kontakty międzyludzkie do niezbędnego minimum. Samotność była ceną, jaką płacił za spokój i bezpieczeństwo. Nieraz zastanawiał się, czy aby nie nazbyt wysoką, lecz zwykle w takich chwilach zdarzały się sytuacje przywracające mu trzeźwość umysłu.

Ciszę panującą w pomieszczeniu zmąciło ciche stuknięcie. Ktoś wszedł do środka. Słodki zapach kwiatów dotarł do jego nozdrzy.

- Pan Kaulitz? – spytała kobieta. Mogła mieć około trzydziestki, a przynajmniej taki obraz pojawił mu się przed oczami w momencie, gdy usłyszał jej głos.
- Tak – odpowiedział.
- Jestem pielęgniarką, mam zmienić panu opatrunek – przedstawiła się, podchodząc bliżej leżącego na łóżku chłopaka. Rozłożyła kilka rzeczy na pościeli.
- Gdzie jest doktor Smith?
- Dzisiaj nie pracuje.

Bill powoli podniósł się do siadu i odwrócił głowę w stronę, z której, według niego, dochodził głos. Jeśli będzie współpracował wszystko pójdzie szybko i sprawnie.

- Nie ruszaj się – powiedziała. Delikatna dłoń przejechała po jego skroni, chwytając i odciągając bandaż od młodzieńczej skóry. Metalowe ostrza rozcięły kawałek elastycznego materiału. Z każdym kolejnym ruchem coraz mniej jasnego tworzywa pozostawało na smutnej twarzy częściowo niewidomego nastolatka. Jeszcze tylko dwa przytknięte do oczu waciki.
- Otwórz oczy.

Powieki rozsunęły się, by ukazać światu parę niegdyś nieskalanych niczym oczu z tęczówkami koloru najlepszej czekolady. Ciepły kolor, zimne piękno.

- Jak się czujesz? – zapytała pielęgniarka, rozsuwając opuszkami palców wrażliwe powieki.
- Bolą od czasu do czasu.
- Bardzo?
- Nie, ale to denerwujące – odparł, przypominając sobie o wczorajszym małym ataku, który doprowadził go do uronienia kilku łez.
- Jak często bolą?
- Raz, dwa razy dziennie.
- To normalne po odstawieniu leków przeciwbólowych. Jeśli nie przejdzie ci za kilka dni, przyjrzymy się temu bliżej – czarnowłosy kiwnął głową. Ciecz o specyficznym zapachu przelała się w niewielkiej szklanej buteleczce.
- Przybliż się trochę. Założę ci nowy opatrunek.

„Jeśli nie przejdzie ci za kilka dni” – powtórzył w myślach. Coś w nim drgnęło na dźwięk tych słów. Ile jeszcze będzie musiał siedzieć w tym koszmarnym miejscu? To niemożliwe, żeby miał tu spędzić resztę życia. Kiedy wreszcie opuści szpital? Za tydzień? Miesiąc?

- Gotowe – oznajmiła kobieta. Elastyczny materiał znów przylegał do od niedawna wyleczonej skóry. – Chciałbyś jeszcze coś powiedzieć zanim wyjdę? O coś zapytać?
- Kiedy stąd wyjdę?

Przez otwarte okno dało się słyszeć syrenę nadjeżdżającej karetki. Ludzie spacerowali po korytarzu żywo dyskutując o wyniku wczorajszego meczu.
- Nie potrafię ci tego powiedzieć. O tym zdecyduje twój lekarz, kiedy wróci – nie odpowiedział. Westchnął jedynie i kiwnął głową. – Przyniosłam coś jeszcze dla ciebie. Wiem, że to wcześnie, ale im szybciej zaczniesz tym szybciej się nauczysz.

Kaulitz początkowo nie zrozumiał znaczenia tych słów. Pielęgniarka chwyciła jego dłoń i położyła na kawałku plastiku. Palce dotknęły nierównej powierzchni. Maleńkie okrągłe wypustki podziałały na niego jak płachta na byka.

- Nie chcę tego. Zostaw mnie – warknął, zabierając rękę jak poparzony.
- To dla twojego dobra.
- Nie! Zostaw mnie w spokoju – prawie krzyknął i odsunął się od niej.
- Jak sobie chcesz! – odparła zdenerwowana kobieta i szybko opuściła pokój, trzaskając przy tym drzwiami.

Mówi się, że kobiety są delikatne, bardziej empatyczne i współczujące. Ta nawet nie zdała sobie sprawy, jaką szpilę wbiła w i tak już połamane serce długowłosego chłopaka.

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz