sobota, 19 maja 2012

19. Was it a dream?


19. Was it a dream?

Czekał na swoją kolej. Tak jak zawsze, nic nowego. Pierwsi na scenie pojawiali się przecież Gustav i Georg. Wejście. Krzyki, dzikie piski. Głośna, choć ledwie słyszalna w tym szumie, muzyka.

Widział się z boku, ale tak czasem bywa w snach. Śpiewał, biegał po scenie, próbował rozruszać tłum.

Obraz przesunął się na gitarę, myśli skupiły się wokół szarpania za odpowiednie struny. Czemu znajdował się w nie swoim ciele? Czy to możliwe, iż to nie jego sen?

Pot, ból mięśni – pierwsze oznaki zmęczenia, ale na szczęście również zbliżającego się końca występu. To miało być tylko kilka piosenek, a potem wolność… Przynajmniej na ten wieczór.

Nienormalnie wysokie wrzaski wytrąciły go z równowagi. Coś było nie tak, jeszcze nigdy nie spotkał się z aż taką reakcją publiczności.

Reszta przestała grać. Rozejrzał się po scenie. Niby spokojnie, lecz jakby kogoś brakuje… O, nie…

Zdjął gitarę i panicznie rozglądał się wokół. Ktoś go uspokajał, ktoś inny próbował zaciągnąć za kulisy. Wtedy dostrzegł ochronę i sanitariuszy. Impuls, pobiegł w ich kierunku.

Szok, jaki nim wstrząsnął w chwili gdy zobaczył, jak ochroniarze gaszą pływające płomienie i wyciągają jego nieprzytomne ciało, był nie do wytrzymania. Czuł wszystkie emocje swojego brata podsiąknięte jego własnymi.

Był obserwatorem, nie kontrolował niczego. Mógł tylko przyglądać się działaniom sanitariuszy.

- Bill?

Nie widział całości zaczerwienionej twarzy, lecz dostrzegł bladość reszty swojego ciała. Czy to normalne, czy on…

Ktoś obrócił go na bok, żeby jego organizm mógł pozbyć się chociaż części połkniętego płynu. Nie ruszał się, ktoś mu pomógł.

Klatka piersiowa ani drgnęła. Drugi mężczyzna z mig znalazł się przy nim. Oddech, tętno, bicie serca. Decyzja o reanimacji.

- Hej, wszystko w porządku?

Krzyki nie ustawały. Kątem oka dostrzegł, że ktoś próbuje zapanować na tłumem. Jacyś ludzie próbowali przejść przez barierki. Pierwsze oznaki paniki. Nie było dobrze. Jakiś głos ze sceny. Może choć trochę uspokoi sytuację.

Znów widok na nieruchome ciało. Jasną, miejscami poparzoną skórę. Ktoś odgarnął czarne włosy z jego twarzy.

- Hej, obudź się! Obudź się!

Poderwał się przerażony. Nie wiedział, co się dzieje. Po chwili zorientował się, że wszystko ucichło. Nie było wrzasków, pisków, nic. Tylko jego dudniące serce.

Przyłożył dłonie do rozgrzanych policzków. Były drżące i zimne ze strachu. Poczuł dotyk na swoich ramionach. Powoli zwalniał oddech. „Znowu ten koszmar…”

- Wszystko w porządku? – zagadnął znajomy głos.
- Tak, to tylko zły sen – odpowiedział spokojnie. – Tylko zły sen…
- Chyba koszmar? Zacząłeś się denerwować, więc uznałem, że lepiej będzie cię obudzić.

Wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak głupio to wszystko musiało wyglądać. Ktoś wreszcie przyszedł go odwiedzić, a on zwyczajnie położył się spać… Cóż jednak poradził, że działanie leków potrafiło znienacka przybrać na sile?

- Jak długo spałem? – spytał jeszcze niezbyt przytomnym głosem.
- Jakąś godzinę. Mniej więcej tyle.
- Przepraszam, to było żałosne – próbował wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
- Nie musisz przepraszać.
- Nie, naprawdę. Przepraszam. Nie powinienem iść spać, kiedy tu jesteś. Po prostu te leki, wiesz, te, które biorę. Źle na mnie działają. Czasem nagle robię się śpiący i nic nie mogę na to poradzić.
- Rozumiem, nie przejmuj się. Nie musisz przepraszać.

Bill szczerze się uśmiechnął.

- To miłe, że martwisz się moim samopoczuciem.

Uśmiech zszedł mu z twarzy.

- Nie chcę być nieuprzejmy, to wszystko – fuknął, odwracając głowę.
- Wcześniej ci to nie przeszkadzało – Adam drążył temat. – Oj, przyznaj się, że nie jestem taki zły i mnie lubisz.

„Twoje niedoczekanie!”

- Jesteś znośny – powiedział, zadowolony w duchu, że nie udało mu się zdradzić swoich prawdziwych uczuć. Nawet lubił tego dziwnego typa. Poza tym był mu wdzięczny za kilka rzeczy.
- Tylko tyle? – rzekł ze smutkiem, który zaraz przerodził się w złośliwy ton. – W porządku – Kaulitz usłyszał szmery i szelest materiału. Materac rozprostował się. Piosenkarz wstał z łóżka. – W takim razie zabieram ze sobą naleśniki. Pewnie i tak nie będziesz ich jadł, a szkoda, żeby się zmarnowały.

Jego zaskoczona mina musiała wyglądać przezabawnie. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

„BŁAGAM! TYLKO NIE TO!” – wrzasnął jego żołądek, co tak naprawdę zabrzmiało jak wyjątkowo głośny pomruk. Chłopak jedynie złapał się za brzuch, podczas gdy jego gość prawie położył się ze śmiechu.

- Przepraszam, nie wiedziałem, że cię tu nie karmią. Wiesz, że głodzenie pacjenta mogłoby podejść pod jakiś paragraf?
- Zamknij się – jęknął nadal zakłopotany. „To takie żałosne…”
- Dobrze już dobrze. Sam byłem kiedyś w szpitalu, wiem jak wyglądają tutaj posiłki. Gdybym miał wybór też wolałbym głodować – rzekł rozbawiony. – Nie jestem taki. Zostawię ci je – dodał, widząc, że nastolatkowi nie poprawia się humor.
- Dzięki – szepnął, usadawiając się wygodnie na łóżku. – Mógłbyś mi później w czymś pomóc?
- O co chodzi?
- Chciałbym się ogolić. Wiesz, jak mi to idzie…
- Nie ma sprawy. Pomogę ci.
- Dzięki.

Opakowanie z posiłkiem wylądowało na jego chudych nogach. Dziewiętnastolatek ostrożnie je podniósł i odsunął kołdrę, żeby jej nie poplamić podczas jedzenia. Mógł mieć jedynie nadzieję, że nie zrobił tego do tej pory…

- To nie będzie ładny widok – ostrzegł swojego towarzysza. – Nie widzę, więc rozumiesz…
- Jakoś przeżyję.

Powoli zabrał się za jedzenie. Delektował się każdym kęsem. Był tak głodny, że z chęcią rzuciłby się na te pyszności, jednak zdawał sobie sprawę, czym mogłoby się to skończyć. Zbyt często cierpiał z tego powodu, by nie wyciągnąć żadnych wniosków.

- Rany, ale to było dobre – jęknął, czując, że już nic więcej w siebie nie zmieści.
- Nie zjadłeś zbyt wiele – zamarudził Lambert.
- Mam mały żołądek, nic na to nie poradzę – wzruszył ramionami.
- Nie ma sprawy. Odłożę to na bok, może później jeszcze zgłodniejesz. A teraz nie ruszaj się.
- Co?
- Nie ruszaj się – powtórzył piosenkarz, po czym przejechał Billowi chusteczką po policzku. – No, teraz jest super – oznajmił radośnie.
- Wiesz, sam mogłem to zrobić…
- Tak było szybciej.
- Niech ci będzie.
- Mały chłopczyk się ubrudził…

„Przegiąłeś!”

Pac.

- Ej! Gdzie z tą poduszką!
- Należało ci się. Zostaw!
- Nie będziesz mnie nią bił!

Wywiązała się krótka walka, która mimo nierównych sił, zakończyła się zwycięstwem Billa.

Kolejny cios.

- To już przestaje być zabawne!

Znów bitwa. Tym razem rozstrzygnięta z korzyścią dla Adama. Niestety nie cieszył się długo swoją zdobyczą. Niemal natychmiast wyrzucił ją z rąk, by złapać, nastolatka, który podczas szarpaniny stracił równowagę.

- Dzięki – westchnął chłopak, czując jak niewiele brakowało do bliskiego spotkania z twardą podłogą.
- Koniec zabawy – skwitował jego gość. – Chodź, pomogę ci się ogolić. Robi się późno.
- Boję się z tobą iść.
- A czemuż to? – spytał wyraźnie zdziwiony piosenkarz.
- Jeszcze w zemście mnie zatniesz czy coś…
- Haha, nie martw się. Nie będzie takich zagrywek.

Wspólne robienie czegokolwiek nie było jednak dla nich w tym momencie zbyt dobrym pomysłem. Z łazienki wyszli przemoczeni. Po stresujących dniach dziecinne żarty okazały się być dla nich bezcenną chwilą zapomnienia, a że obaj lubili się wygłupiać, to tylko spotęgowało ogrom zniszczeń, konkretniej, zalanego wodą obszaru.

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz