27. Powrót do normalności
Ostrożnie
przechadzał się po pomieszczeniu, wodząc opuszkami palców po wszelakich
powierzchniach. Na nowo poznawał swój pokój. Swoją klatkę. Delektował się
barwami, załamaniami światła. Chłonął pojawiające się przed nim obrazy. Chciał
wykorzystać pozostały mu czas jak tylko mógł. Gdy tylko David dowie się o
poprawie jego stanu zdrowia, każe mu natychmiast wracać do kraju. Praca czeka.
Dużo pracy…
Wszedł
na łóżko i rozłożył się na materacu. Chwycił swoją komórkę. Tak dawno jej nie
używał, nie licząc odbierania połączeń i dzwonienia do innych z pomocą osób
trzecich. Dziesiątki nieodebranych smsów, niektóre jeszcze z dnia feralnego
występu. Zapytania o przebieg wypadku, samopoczucie, obrażenia. Szkoda tylko,
że jedynie nieliczne osoby naprawdę przejęły się jego losem, nie wspominając
już o znikomej liczbie odwiedzin w szpitalu. Taki niestety był jego świat.
Układy, kontakty bardziej biznesowe niż międzyludzkie. Jeśli nie on to ktoś
inny…
Z
pewnością popadłby w jeden ze swoich stanów przygnębienia, gdyby nie
skrzypnięcie otwierających się drzwi. Odwrócił głowę w stronę cichego dźwięku,
jednak speszył się nieco, widząc czarnowłosego mężczyznę w długim ciemnym
płaszczu. Nie skojarzył go.
Przymknął
oczy, starając się wyostrzyć pozostałe zmysły. Czy to mógł być…
-
Bill? – odezwał się znajomy głos. Do jego nozdrzy dotarł wreszcie
charakterystyczny zapach perfum. Uśmiechnął się nieśmiało.
-
Adam? – wydusił z siebie, gdy założył okulary. Reakcja mężczyzny była
jednoznaczna.
-
Ty widzisz! To niesamowite! – rzucił, ruszając radośnie w stronę łóżka.
Nim
zdążył zareagować był już w objęciach Adama. Zdenerwowanie rosło. Wszystko
działo się tak szybko, a on potrzebował kilku minut, żeby odnaleźć się w
sytuacji. Czy to na pewno ta osoba? Ten mężczyzna, który wyznał mu miłość?
Który pomagał mu w ciężkich chwilach? Wspierał? Tak wyglądał naprawdę?
-
Wszystko w porządku?
Podniósł
wzrok i spojrzał w oczy zaniepokojonego gościa. Niezwykły kolor, rzadko taki
widywał.
-
Bill, dobrze się czujesz?
-
Tak, w porządku – zdołał wydusić z siebie na poczekaniu. – Nie wiedziałem, że
tak wyglądasz.
-
Coś jest nie tak? – spytał Adam i zaczął oglądać swoje ciało.
-
Nie, nie, wszystko w porządku. To wszystko jest po prostu takie nierzeczywiste…
Zderzenie
dwóch światów. Wyobrażenia starły się z rzeczywistością. Pomimo świadomości
bezsensowności swoich rozważań, nieraz podświadomie wyobrażał sobie, jak może
wyglądać dana osoba, obiekt czy przestrzeń. Dłonie wyczuwały kształty, kolory
poznawał poprzez innych. Zdarzało mu się pytać Toma czy pielęgniarki o wygląd
różnych rzeczy, choć było to dla niego niezwykle krępujące. Czuł się przez to
niepełnosprawny, ułomny. Dlatego też nie miał zbyt wielkiego pola do działania.
Wiedział tyle, ile któregoś razu usłyszał od pielęgniarki: „czarne włosy”,
„wysoki”, „przystojny”, „dobrze zbudowany”. Zawsze były to jednak tylko słowa,
które można było interpretować na wiele sposobów, które pozwalały na stworzenie
wielu obrazów, nigdy jednego spójnego. Dopiero dziś było mu dane skonfrontować
swoje wersje z oryginałem, rzeczywiście czarnowłosym, wysokim i dobrze
zbudowanym.
Z
czasem zaczął przyzwyczajać się do nowej sytuacji. Bądź co bądź nadal miał do
czynienia z tym samym Adamem co wcześniej. Miłym, przyjaźnie nastawionym do
świata facetem, na dodatek całkiem przystojnym, jeśli miał prawo tak stwierdzić.
Ostatecznie sam był facetem, a co za tym idzie, nie za bardzo znał się na
męskich ideałach piękna. Był pewien tylko jednego, dobrego gustu swojego
towarzysza. Długi czarny płaszcz był zdecydowanie w jego typie. Będzie musiał
rozejrzeć się za podobnym, gdy tylko wyjdzie ze szpitala.
*
Kolejne
dni mijały spokojnie. Dziewiętnastolatek wrócił do swojej poprzedniej sali na
oddziale okulistycznym. Tom przyniósł mu laptopa, więc brunet powoli zaczynał
przygotowywać się do powrotu do pracy. Robił to jednak dość ostrożnie, nie
zamierzał dawać swojemu menadżerowi sygnałów jakoby leczenie i rekonwalescencja
już się zakończyły. Wciąż pozostało mu jeszcze kilka dni do wyjścia ze
szpitala, nie mówiąc o konieczności oszczędzania wzroku. Co więcej, po
opuszczeniu murów budynku musiał spędzić w Stanach dodatkowy miesiąc ze względu
na obowiązkowe kontrole. Niezbyt się tym jednak martwił. Wprost przeciwnie, nie
miał ochoty wyjeżdżać i rzucić się w wir pracy. Odpoczynek dobrze mu robił.
-
David nie wściekł się na to, że jeszcze tu jesteśmy? – zapytał któregoś dnia,
gdy odwiedził go bliźniak.
-
Niech się cieszy, że odzyskałeś wzrok. Poza tym, skąd wiesz, czy i tak nie
musiałbyś tutaj zostać, gdyby operacja przebiegła bez tej niespodzianki?
Lekarze nie byli pewnie, jak twój organizm zareaguje na zabieg.
-
Musiał być przygotowany na taką ewentualność.
-
No właśnie – Tom wyciągnął się na krześle. Zbyt długo siedział w tej samej
pozycji. – Mnie tam się nie spieszy do Niemiec. Tutaj też ciągle dostaję jakąś
robotę do wykonania, a przynajmniej pogoda jest lepsza.
-
A jak ci się podoba posada frontmana?
-
Nawet sobie nie żartuj – prychnął starszy Kaulitz na widok uśmiechu swojego
brata. - Ty tu leżałeś ponad miesiąc, a ja tylko jeździłem coś załatwiać.
Wytwórnia, prasa… David nie dawał mi chwili wytchnienia! Szczerze zazdroszczę
ci tego czasu spędzonego tutaj.
-
Jeśli miałbym do wyboru szczerzyć się do kamer czy tych pazernych grubych ryb
codziennie przez miesiąc, bez snu to i tak wolałbym to niż pobyt tutaj –
powiedział sucho Bill, przecierając swoje okulary.
-
Dobra, może masz rację. Sorry za to.
-
Spoko.
„Mógłbyś
czasem pomyśleć zanim coś powiesz, Tom.”
*
Szedł
ostrożnie korytarzem, niosąc w dłoniach kubek gorącej czekolady. Kiedy odzyskał
wzrok, otworzyło się przed nim więcej możliwości spędzania wolnego czasu.
Nieraz wybierał się na spacer po szpitalu, by zapoznać się z tym budynkiem z
pomocą swego na nowo odzyskanego zmysłu. Wbrew pozorom nie było tutaj aż tak
upiornie. Ciepłe kolory korytarzy działały na nastolatka nader kojąco.
Zaskoczył
się, gdy otworzył drzwi do swojego pokoju.
-
Co ty tutaj robisz? – spytał znajomego czarnowłosego mężczyznę, który siedział
na łóżku z laptopem na kolanach.
-
A może jakieś „Cześć!” czy „Miło cię widzieć!”? – brunet zwrócił mu uwagę,
uśmiechając się miło.
-
Hahaha, nie – zaśmiał się Bill. – Żartowałem, cześć. Nie rób takiej miny.
Chcesz czekolady czy czegoś?
-
Nie, dzięki. Wpadłem tylko na chwilę zapytać cię o zdanie.
-
Mnie? O zdanie? – zdziwił się Kaulitz. Usiadł obok swojego gościa. – O co
chodzi?
-
Muszę kupić prezent i nie mogę się zdecydować – odpowiedział, otwierając kilka
nowych kart w przeglądarce.
-
Dla kogo?
-
Dla brata. Niedługo się żeni.
-
W takim razie, wszystkiego najlepszego!
-
Dzięki, przekażę. O, popatrz – wskazał palcem na ekran. – Zastanawiam się nad
tymi dwoma.
-
One się otwierają?
-
Tak, możesz wkleić tam małe zdjęcie.
-
Są naprawdę ładne, ale czy twój brat będzie nosił coś takiego?
-
Tak, czemu nie?
-
Nie wiem, niektórzy nie lubią takich rzeczy. Mój brat w życiu by tego nie
założył.
-
O Neila jestem spokojny. Chodzi mi tylko o metal. Złoto czy srebro?
-
Hm – zastanowił się głośno Bill. – Nie mam pojęcia. Nie znam twojego brata.
-
A gdybyś wybierał dla siebie? – Kaulitz ponownie przyjrzał się naszyjnikom. –
Założyłbyś w ogóle coś takiego?
-
Pewnie! Podobają mi się. Tylko nie wiem, który bardziej… Złoty! – zdecydował w
końcu.
-
Ładnie współgra z tą ciemną częścią, nie?
-
To prawda. Srebro też, ale złoto bardziej mi się podoba.
-
W takim razie, niech będzie złoto – podsumował Adam, zamykając zbędną kartę. –
Bardzo dziękuję za pomoc.
-
Nie ma problemu – odparł chłopak. – Masz jeszcze coś poza tym?
-
Poza naszyjnikami? Obiecałem dołożyć się do podróży poślubnej.
-
Super sprawa! A dokąd jadą?
-
Haha! Jeszcze nie zdecydowali – zaśmiał się, po czym pomyślał chwilę. Przygryzł
nerwowo wargę. – Bill?
-
Hm? Coś nie tak?
-
Nie, nie – odpowiedział szybko. – Tylko… Haha, to takie głupie. Mam jeszcze
jedną prośbę do ciebie.
-
O co chodzi? Coś z prezentami?
-
Nie, już nie. Chciałbym, żebyś ze mną poszedł.
-
Dokąd?
-
Na ślub.
Bill
spojrzał na niego pytająco, jednak z każdą sekundą nabierał pewności, co do
tego, co usłyszał. Adam nie żartował.
-
Mówisz serio?
-
Jak najbardziej.
-
Nie ma mowy!
-
Czemu nie? Zgódź się!
-
Nie! Nie mogę…
-
Dlaczego?
-
Bo… - zaskoczony miał problem z doborem logicznych argumentów. – Co jeśli prasa
nas dopadnie? Przypomni sobie tę akcję na dziedzińcu i połączy fakty? Tom by
mnie zabił, nie mówiąc o naszym menadżerze…
-
Bill, spokojnie… - mężczyzna próbował załagodzić sytuację. – Nie będzie tam
ŻADNEJ prasy. Dopilnuję tego. To impreza rodzinna, nikt nie chce tam paparazzi.
-
Tego się nigdy nie da dopilnować.
-
Zaufaj mi. Moi znajomi są z branży, mają doświadczenie w tym temacie.
-
Nie wiem, Adam… - westchnął coraz bardziej zakłopotany. – Nawet nie znam
twojego brata.
-
To nieważne.
-
Daj spokój.
-
Neil chętnie cię pozna. Lubi poznawać nowych ludzi. Poza tym będą tam też
Tommy, Kris…
-
To po co ja ci jestem tam potrzebny? – chłopak spojrzał w oczy swojego
towarzysza. Przeszło mu przez myśl, iż widzi smutek w tych niebieskich
tęczówkach, lecz mimo to kontynuował – Będzie twoja rodzina, przyjaciele. Po co
jeszcze ja tam?
-
Zależy mi na tym.
-
Dlaczego?
-
Wiesz dlaczego.
Zrobiło
się niezręcznie. Nastolatek nie spodziewał się, że do tego dojdzie. Nie chciał
ranić Adama. Nie tak miało przebiegać to spotkanie.
„Jeśli
tak ma wyglądać ta przyjaźń, to nie ma ona sensu. On tylko się w tym dusi…”
-
Bill – zaczął mężczyzna. Wokalista dostrzegł w jego oczach coś nowego, innego.
Determinację. – To może wydać ci się trochę okrutne, ale trudno. Byłem przy
tobie ponad miesiąc. Wspierałem cię, pomagałem jak mogłem, trwałem przy tobie.
To tylko jedno popołudnie. Nie chcę nic więcej. Niedługo wyjedziesz, zajmiesz
się pracą, tak jak ja wrócę do swojego życia. Być może w końcu zapomnimy o
sobie. Jedno popołudnie za to, co zrobiłem. Przyznaj, że to niewiele.
Szantaż
zadziałał. Choć Kaulitz doskonale zdawał sobie sprawę z nieczystości tej
zagrywki, poczuł się zobowiązany, przystać na taki układ. Do tej pory Lambert
nie prosił o nic w zamian. Mógł odejść, zostawić go jak wszyscy inni, lecz
zdecydował się mu pomóc. Bill sam wiedział, że musi chociaż spróbować
wynagrodzić mężczyźnie te godziny spędzone w szpitalu. Obiecał to sobie. Czyż
jedno wspólne wyjście było warte zbyt wiele? Poza tym, zależało mu na tym, żeby
spędzić jak najwięcej czasu z bliskim przyjacielem. Jak najwięcej przed
wyjazdem, który przekreśli wszystko.
-
Na pewno nie będzie tam prasy?
-
Dopilnuję tego osobiście. Załatwię wszystko, spokojna głowa.
-
A prezent?
-
Prezent?
-
Nie wypada mi iść z pustymi rękami.
-
To już będzie mój problem, nie twój.
-
To nie w porządku.
-
Zupełnie w porządku.
-
Daj mi chociaż się do czegoś dorzucić.
-
Tak bardzo ci zależy?
-
Tak.
-
Niech będzie.
-
Tom mnie zabije…
*
-
Proszę wejść. Dzień dobry, panie Kaulitz. To wreszcie ten dzień, prawda?
Brunet
wszedł do niewielkiego gabinetu lekarskiego z kilkoma przedziwnymi urządzaniem
i schematycznymi rysunkami oczu przywieszonymi na ścianach. Usiadł na wskazanym
mu przez lekarkę łóżku.
-
Jak się pan czuje?
-
Bardzo dobrze – rzekł z ulgą, szczęśliwy, że wreszcie może to z czystym sercem
powiedzieć.
-
Żadnych bólów?
-
Żadnych.
-
Świetnie! Proszę się rozluźnić. Zaraz ostatnie badanie.
Drgnął
lekko. Nie znosił tych badań ze względu na konieczność przyjęcia niezwykle
drażniących kropli do oczu. Wraz z dotykiem zimnej substancji odruchowo
zacisnął pięści. Mimo swojej dorosłości, chciał, aby w tym momencie był przy
nim ktoś bliski, ktoś, kto mógłby potrzymać go za rękę. Zawsze uśmiechał się
nieprzyjemnie na tę myśl, gdyż wydawała mu się żałosna i dziecinna. Nie mógł
jednak zaprzeczyć, że lubił czuć bliskość i wsparcie nawet w tak banalnych
sytuacjach jak ta. Chciałby, żeby Tom przy nim był, lecz ten uznał, iż musi coś
załatwić przed przyjazdem brata. Adam nie wchodził w grę. Duma młodszego
Kaulitza nie pozwoliła mu zadzwonić do przyjaciela z prośbą o potrzymanie za
rączkę. Pragnął zachować przynajmniej resztki godności, a także zacząć się już
przyzwyczajać do myśli, że niedługo go zabraknie. Przyjaźnie na odległość
rzadko są trwałe. Tym bardziej taka jak ta.
-
Wszystko wydaje się być w porządku. Zaraz rozpiszę panu wszystkie zalecenia.
Pan Anders je dla pana przetłumaczy. Przyszły też już szkła kontaktowe. Będzie
mógł pan zrobić sobie przerwę od okularów.
-
Bardzo dziękuję.
*
Godzinę
później, po spakowaniu się i dopełnieniu wszelkich formalności chłopak jechał
już pod wskazany mu przez Toma adres. Okazało się, iż gitarzysta wynajął mieszkanie
na czas pobytu w Stanach. Bill zdziwił się tym faktem jedynie na początku. Po
wyliczeniu kosztów mieszkanie okazywało się być lepszym rozwiązaniem niż hotel,
zwłaszcza, że bliźniacy musieli zostać w kraju jeszcze przez co najmniej
miesiąc.
-
Dziękuję – rzucił czarnowłosy, wychodząc z pojazdu. Spojrzał na wysoki
apartamentowiec, który wydawał się być celem jego podróży.
-
Może ci pomóc? – zaproponował taksówkarz, widząc jak nastolatek zarzuca na
ramię swoją wypakowaną ciuchami torbę.
-
Nie, dzięki. Poradzę sobie.
-
W takim razie, miłego dnia!
Wejście.
Pokój ochrony. Winda. Dzwonek do drzwi. Kilka minut po wyjściu z pojazdu
rozpakowywał się już w mieszkaniu. Nareszcie zapach nie przypominający gabinetu
lekarskiego. Wreszcie cisza, swoboda i duże łóżko w pokoju. I prawie
dwudziestoczterogodzinne towarzystwo Toma.
-
Jakieś plany na dziś? – zagadnął do brata podczas rozpakowywania się.
-
Spragniony rozrywki?
-
Nawet nie wiesz jak bardzo – rzekł przeciągle, formując stertę brudnych ubrań,
wprost błagających o wizytę w pralni. – Zabawiłbym się. Najchętniej w
towarzystwie pięknych pań – dodał szczerze. Był w końcu tylko człowiekiem,
zdrowym, młodym chłopakiem, który miał swoje potrzeby, niezaspokojone od tak
długiego czasu.
-
No proszę, mój brat wraca – na twarzy starszego z braci pojawił się cwany
uśmieszek. – Klub czy…
-
Gdziekolwiek bez dymu i migających świateł – czarnowłosy poprawił sobie
okulary. – Wolę uważać i przestrzegać zaleceń. Nie mam zamiaru wracać do
szpitala.
-
Wiadomo. Znajdę jakieś odpowiednie miejsce.
*
Dni
poświęcone wywiadom, spotkaniom i sporadycznym imprezom okazały się być bardzo
krótkie. Czas przeciekał braciom przez palce, ale nie przejęli się tym. Taki
styl życia wybrali, takiemu byli wierni. Często nie mieli zresztą innego
wyjścia.
Młodszy
Kaulitz kończył układać włosy. Stojąc przed lustrem, nie mógł oderwać wzroku od
blizny na swoim policzku. Co i raz ukradkiem spoglądał na odznaczające się
miejsce. Już miał z nim sporo problemów, na zrośniętej skórze makijaż układał
się inaczej niż na reszcie twarzy. Nie chciał nawet myśleć, co będzie później,
podczas występów na scenie czy w telewizji. Dzisiaj dał sobie z tym spokój, nie
potrzebował podkładu i pudru na prywatne spotkania. Może nikt nie zapyta o
szpecący znak.
Nie
zdążył na samą ceremonię zaślubin, David wymyślił mu jakieś super-ważne
spotkanie. Wymigał się na szczęście od późniejszej wizyty w „jednym z lepszych
klubów w mieście”. Dał słowo, nie mógł go złamać. Tom chętnie zajął jego
miejsce, choć nie poznał prawdziwej przyczyny nieobecności bliźniaka. Bill nie
chciał kłótni, dlatego przemilczał temat wesela. Adam wygadał się z tego, co
zdarzyło się w trakcie operacji, więc nastolatek miał pewność, iż wszelkich
tematów związanych z amerykańskim piosenkarzem należy przy jego bliźniaku po
prostu unikać.
Nagle
zadzwonił telefon.
-
Halo, Bill? Tu Monte od Adama. Czekam na parkingu przed budynkiem.
-
Ok. Już wychodzę – odparł i wsunął aparat do kieszeni.
Paparazzi
postanowili zjawić się na ślubie, więc Lambert był zmuszony wprowadzić w życie
plan awaryjny. Sam został na miejscu, podczas gdy Monte, cieszący się
zdecydowanie mniejszym zainteresowaniem dziennikarzy, pojechał po Billla, by po
cichu wprowadzić go na wesele.
Ostatnie
spojrzenie na garnitur i fryzurę. Brunet był gotowy do wyjścia.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz