niedziela, 30 września 2012

56. Niespokojna noc



Poderwał się z wilgotnej kołdry. Zalany był zimnym potem.
Samochód prędko podjeżdżał pod górę. Stromy podjazd uniemożliwił dotarcie do celu. Koła zaczęły się gwałtownie cofać, a pojazd runął w przepaść, odbijając się od kamiennych wzniesień zbocza. Neil.
Przetarł oczy, spoglądając na zegarek. Czwarta trzydzieści pięć. Niżej od linii jego wzroku leżał Bill, pogrążony w głębokim śnie. Adam opadł na gorącą poduszkę, próbując odpędzić od siebie wizje, które przed chwilą go naszły.
Leżał przez ponad dwadzieścia minut, nie mogąc zmrużyć oka. Choć mentalna więź jaka łączyła go z Neilem nie była tak intensywna jak ta łącząca braci Kaulitz, kiedy przychodził zły sen, przychodziły także obawy. Niemal za każdym razem nocne koszmary zwiastowały wydarzenia, których pragnąłby uniknąć. Nie wiedział, gdzie znajduje się granica między troską a przewrażliwieniem.
Zsunął nogi z łóżka, czując ból w łydkach. Wydarzenia ostatniego wieczoru oraz ogólne zmęczenie dały mu porządnie w kość. Przeciągając się w miejscu ziewnął głęboko i wstał, narzucając na ramiona stary sweter.
Droga po szklankę wody wydała mu się dłuższa niż zazwyczaj. Może to ze względu na panującą wszechobecnie ciemność, pośród której czuł się źle (latarnie uliczne szwankowały od kilku dni, a opady śniegu uniemożliwiały ich naprawę). Tylko czekał na przerażający krzyk, mający dotrzeć do niego z każdej strony. Tak się jednak nie stało.
Nie popadaj w paranoję. To tylko sny. I tylko ciemność.
Spoglądał w okno. Styczniowy śnieg prószył, sprawiając, że cała okolica pokryła się warstwą białego puchu. Dłonie spoczęły na chłodnej ladzie, a oczy próbowały wychwycić cokolwiek pośród panującego mroku. Jeden samochód przeciął drogę i zniknął na najbliższym łuku.
Zadrżał, gdy lodowate dłonie spoczęły na jego biodrach. Powieki mimowolnie opadły, a wytężony słuch odbierał każdy, najmniejszy szmer wydobywający się spomiędzy rozchylonych warg.
- Też nie mogę spać.
Adam przewrócił oczami i zacisnął powieki – Miałem zły sen.
Ciche parsknięcie – Daj spokój. To nic nie znaczy. Czekam w łóżku.
- Chwila – Odparł cicho, odwracając się przodem do wysokiego chłopaka. Mimo panującej ciemności dostrzegł jego błyszczące tęczówki i czarne plamy rozmazanego makijażu wokół oczu. Całkiem przyjemne ukłucie w klatce piersiowej.
- Jesteś wspaniałym chłopakiem.
Bill patrzył z niezrozumieniem, po czym przechylił głowę na bok – Adam, dobrze się czujesz?
Lambert zwrócił się w stronę okna, nadal obejmując wokalistę w pasie. Podsadził go na ladę i zwinnym ruchem wpił swoje wargi w miękką skórę jego szyi.  Szczupłe nogi objęły jego pas, a ciało spięło się pod wpływem przyjemnego doznania.
- Kochanie, czy możemy dziś…
- Nie przestawaj – Usłyszał cichy szept, gdy chude palce wplotły się w jego włosy i przyciągnęły głowę do swoich ust. Bez chwili zastanowienia wcisnęli języki wzajemnie między rozpalone wargi.
Dźwięk telefonu. Na to czekał i tego się obawiał. Zimny pot momentalnie pojawił się na jego plecach, a ciało uległo sparaliżowaniu. Słyszał swoje imię wypowiadane z charakterystycznym akcentem. Porwał się w kierunku komórki, którą zostawił w salonie. Wiedział, że to Neil. Że sny były proroctwem. Nie patrząc na wyświetlacz nacisnął zieloną słuchawkę.
- Słucham? Co się stało?
Charczący odgłos.
- Halo?
- Tsss… Weź mnie stąd, trzeba zapłacić, bo policja będzie… weź tu, ten klub co…
- Tommy? – Ciężar spadł mu z serca. Odetchnął – Mów jaśniej.
- No szampan drogi, cholera! I portfel zniknął, teraz nie mogę wyjść… Giddle, przyjedź.
- Zaraz będę – Westchnął, zrywając połączenie – Bill? – Zawołał, wracając do kuchni – Musimy jechać. Tommy się upił i ma problemy.
Kaulitz założył ręce na piersi – Jest środek nocy, a ty mówisz „jedziemy”?
Brunet wzruszył ramionami – Nie musisz, jeśli chcesz wrócić do łóżka.
- Do jasnej cholery, to nie jest dziecko, żebyś musiał się nim zajmować jak niańka! Nie przerywaj mi! – Uniósł głos, gdy Adam próbował wejść mu w słowo – Przyjąłem do wiadomości, że nie zamierzacie tracić kontaktu i dobrych relacji, ale żebyś w środku nocy odbierał go z imprez na których zachlał, to już drobna przesada.
Adam wziął głęboki oddech, starając się zachować stalowe nerwy. Zacisnął dłonie w pięści.
- Jedziesz ze mną czy mam ruszać sam?
Brązowe oczy zapłonęły. Wiedział, że Lambert się nie ugnie, a kolejne starcie nie przyniesie niczego dobrego. Poszedł w stronę garderoby, po drodze uderzając pięścią w miękkie skrzydło szafy.
***
Nie odzywali się do siebie przez całą drogę. Nie było mowy nawet o zmęczeniu – napięta atmosfera sprawiła, że ich serca biły jak oszalałe. Giddle. Miejski klub, w którym Tommy spędzał większość swojego wolnego czasu od momentu, gdy Kris zajął się swoim życiem i nabierającą tempa karierą.
Wspólnie przekroczyli próg pomieszczenia, gdzie uderzył w nich zapach ostrego, papierosowego dymu. Zaczęli się rozglądać, by odnaleźć wśród tłumu jednego chłopaka. Nie musieli tracić zbyt wiele czasu.
Dwóch ochroniarzy stało ponad drobnym blondynem, przysypiającym na kanapie.
- No, bierz swoją śpiącą królewnę i znikamy stąd – Rzekł Bill, jednak jego głos zaginął pośród głośnej muzyki. Adam, rozpychając się między stolikami podszedł do mężczyzn. W pewnym momencie rozłożył ręce i odwrócił się w stronę Kaulitza, machając w jego stronę. Szczupły chłopak niechętnie zbliżył się, patrząc z pogardą na Ratliffa.
- Masz pięćset dolarów przy sobie?
- Ile?! – Wrzasnął na tyle głośno, że wszyscy wkoło obejrzeli się na niego – Tyle nie przewaliłem nawet na nową kolekcję Gucciego!
- Nie chcę mieć policji na głowie – Odparł Adam, patrząc w oczy chłopaka – Oddam ci te pieniądze, proszę.
Dwóch mężczyzn patrzyło na niego wyczekująco. Zacisnął zęby i wyciągnął portfel, przeszukując banknoty. Wcisnął je w rękę czarnowłosemu, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął wśród tłumu.
Adam starał się unikać skupiania na sobie większej uwagi. Kucnął przy basiście, klepiąc go po twarzy.
- Halo? Wracamy do domu, tak?
- M…
- Tommy, dasz radę sam wstać?
- Yh...
- Rozumiem – Westchnął i wstał, biorąc drobnego mężczyznę na ręce. Przecisnął się przez tańczący tłum i pchnął wyjściowe drzwi, trafiając od razu na parking – Ty gówniarzu – Mruknął do siebie, stawiając blondyna na ziemi – Robisz mi same problemy, wiesz?
- Dzięki… - Usłyszał jedynie niewyraźny bełkot. Mocno objął blondyna i powoli szedł z nim w stronę samochodu, gdzie miejsce pasażera zajmował Bill. Piosenkarz podszedł do auta, mocując się z drzwiami. Nie chciał prosić o pomóc, nie miał na to odwagi. Ułożył Ratliffa na tylnym siedzeniu i obszedł samochód siadając w fotelu kierowcy.
- Nie pozwoliłem tu palić – Rzekł ostrzegawczo w stronę Billa, który nie zareagował na uwagę. Lambert chłodnym wzrokiem patrzył na drogę przed sobą. Wcisnął sprzęgło i dodał gazu, ruszając w stronę domu.
- Jeszcze powiedz, że wieziemy go do ciebie – Rzekł Kaulitz.
- No a gdzie? Mam go wyrzucić na stacji benzynowej?
- Ja pierdolę to, gdzie ty go wyrzucisz – Warknął Bill – Coś mi się chyba należy.
Adam westchnął głośno i po przejechaniu niespełna kilometra zatrzymał auto na poboczu. Rozpiął pasy bezpieczeństwa – Wysiadaj.
Kaulitz szeroko otworzył oczy – Chcesz mnie wyrzucić na środku drogi w samym środku nocy?
- Wyjdź – Rzekł stanowczo, również opuszczając samochód. Bill zdezorientowany otworzył drzwi i stanął na krawędzi asfaltu pokrytego cienką warstwą puchu. Rzucił papierosa za siebie, po czym obserwował zachowanie Adama. Brunet obszedł auto i przycisnął chłopaka do karoserii. Kaulitz nigdy nie widział w tych niebieskich oczach takiej agresji.
- Nie – Rzekł, gdy męska dłoń rozpinała pasek jego spodni – Nie! – Szarpnął się, lecz zdało się to na nic. Tylko on, silniejszy mężczyzna i śpiący na tylnym siedzeniu pijany trzydziestolatek. Krawędź metalowej karoserii wbijała się w linię pod jego łopatkami, a serce biło mocniej niż zwykle. Sprzączka zabrzęczała dźwięcznie, a strach zalał jego ciało. Nie był to jednak strach, który go przerażał; było w nim coś wyjątkowo podniecającego. Surowy wyraz twarzy, oczy przeszywające jego duszę na wskroś i zwinna dłoń, która wślizgnęła się pod bieliznę. Rozchylił wargi, nie opuszczając powiek. Czuł, że jego kolana zaczynają drżeć. Masywne palce śmiało objęły całą długość jego członka i zaczęły go mocno masować. Spomiędzy suchych warg zaczęły wydobywać się pojedyncze jęki, które Adam stłumił, przyciskając dłoń do ust Kaulitza. Brązowe oczy stały się zamglone i po zaledwie kilku kolejnych ruchach ręka starszego z dwojga pokryła się gorącym, gęstym płynem. Chude ciało zadrżało kilkukrotnie i spięło się.
- Wsiadaj do samochodu.
Jedyne słowa, jakie do niego dotarły. Wziął głęboki oddech, otworzył drzwi i opadł na miękki fotel, nie unosząc powiek. Czuł się beznadziejnie, gdy zabawa z nim trwałą tak krótko. Nie mógł jednak nic sobie zarzucić – obecność takiego mężczyzny jak Adam działała na niego piorunująco.
***
- Nie zostawię go w samochodzie.
- W naszej sypialni również nie będzie spał.
- Mam kanapę – Rzekł Adam, wyciągając Tommy’ego z tylnego siedzenia. Powolnym krokiem dotarli do domu. Słońce jeszcze nie wzeszło, jednak niebo stało się nieco jaśniejsze. Przybrało szarawą barwę. Lambert miał dość tej nocy, dopiero teraz zaczął czuć szczypanie pod powiekami. Spojrzał na przyjaciela. Blondyn wtulił się w miękką poduszkę i nie zbudził go nawet dźwięk telefonu. Adam niechętnie złapał komórkę i wcisnął przycisk z zieloną słuchawką.
- Tak?
- Adam, mamy kłopoty – Rzekł zaniepokojony głos żony Neila.
Marona

sobota, 22 września 2012

55. Ostatnie dni wolności

55. Ostatnie dni wolności

Obracał się z boku na bok, zmieniał pozycję, kulił się, wyciągał, ale nic nie pomagało, sen po prostu nie chciał przyjść. Pieczenie w ręce drażniło go niemiłosiernie.

- Adam, śpisz? – odezwał się, choć miał niemal stuprocentową pewność, że brunet także nie może zmrużyć oka.
- Nie, nie śpię – zabrzmiała odpowiedź, dokładnie taka jakiej się spodziewał. To dobrze, może razem coś na to zaradzą.
- Nie mogę spać – spróbował zainicjować rozmowę. Wtulił się w drugie ciało. – Ał…
- Jesteś głupi – zbeształ go Adam. – Powinieneś był od razu iść z tym do lekarza.
- Nie zaczynaj znowu – odpowiedział zirytowany, choć wiedział, że Lambert ma rację. – Teraz jest już za późno.
- Wcale nie jest za późno. Chodź, podjedziemy do jakiegoś punktu medycznego. Będę spokojniejszy.
- Nie chcę.
- Ale ja chcę. Zostawię kartkę dla Toma i Sashy.

*

Zeszło im się dłużej niż przypuszczali, dotarcie do lekarza było o tej porze nie lada wyzwaniem. Stracili również sporo czasu na samym oczyszczaniu rany. To oczywiste, iż najlepiej byłoby od razu zwrócić się o pomoc do specjalisty, po kilku godzinach zabieg był o wiele trudniejszy. Jedynym plusem całej sytuacji było uniknięcie uwagi mediów, które zainteresowały się wczorajszym zajściem.

Szli razem, wtuleni w siebie jak para, którą przecież byli. Nie uważali na paparazzi, Bill potrzebował oparcia.

Gdy wrócili do łóżka, słońce wyłaniało się już zza horyzontu. Adam przepuścił młodszego chłopaka, pozwalając mu się wygodnie ułożyć. Później sam zajął miejsce u jego boku. Dwudziestolatek obrócił się i ucałował jego usta.

- Dziękuję ci, że jesteś – szepnął. Brunet obdarzył go jednym ze swoich uśmiechów, który sprawił, że kojące ciepło rozlało się po młodym ciele.

Leżeli tak jakiś czas wpatrując się w siebie nawzajem. Chłonęli swoje ciepło i zapach.

- Nie chcę wyjeżdżać.
- Jedź ze mną do LA.
- Nie mogę. Mój menadżer kontroluje każdy mój ruch.
- No i co z tego?
- Kończą mi się argumenty, dlaczego tyle jeżdżę do Stanów.
- Jeździsz do mnie. Potrzebujesz jeszcze jakiegoś argumentu?
- Przecież nie powiem mu, że jeżdżę do ciebie.
- On nadal o mnie nie wie?
- Nie. Chyba.
- Nie sądzisz, że to trochę dziecinne?
- Możliwe, ale nie chcę jeszcze kończyć kariery.
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim się ze mną związałeś.
- Oddzielam życie prywatne od zawodowego. A twój menadżer o nas wie?
- Wie, że mam kogoś, to wszystko. Nie musi wiedzieć nic więcej.
- Zazdroszczę ci.
- Co ci szkodzi coming-out?
- Bardzo dużo, wiesz o tym.
- Kiedyś będziemy musieli wyjść z cienia.
- Wiem, ale mam nadzieję, że wtedy warunki będą bardziej sprzyjające.
- Chciałbym kiedyś z tobą współpracować – napomknął Adam. – No wiesz, jakiś wspólny występ czy coś.
- Ostatni nie wyszedł zbyt dobrze – mruknął w odpowiedzi.
- Nie o takie coś chodziło. Wyobraź sobie nas na jednej scenie jednocześnie. Może jakaś wspólna piosenka?
- Nie zgadzam się. Mój głos jest o wiele gorszy od twojego, wypadłbym tragicznie.
- Przesadzasz.
- Wcale nie.
- Chodź spać, już późno.
- Chętnie.
- Dobranoc.
- Dobranoc, marzycielu.

*

Nadszedł dzień wymuszonego wyjazdu. Gdy tylko menadżerowie Adama, Sashy i braci dowiedzieli się, co się stało, od razu zarządzili powrót do domu. Od ich decyzji nie było odwołania, więc nawet sprzeciw Billa nie miał tutaj wielkiego znaczenia. Mus to mus.

Pierwsza taksówka miała zabrać bliźniaków na lotnisko. Ich samolot odlatywał jako pierwszy, a wspólna podróż we czwórkę nie wchodziła w grę. Ryzyko było zbyt duże.

- Czekam na ciebie pod koniec miesiąca – szepnął Lambert przed kolejnym pocałunkiem.
- Zrobię wszystko, co będę mógł.
- Trzymaj się.

Bracia Kaulitz zgodnie weszli do samochodu, żegnając się ze swoimi drugimi połówkami. Adam zdążył jeszcze przytknąć palce do szyby. Bill odpowiedział tym samym. Ich dłonie zetknęłyby się ze sobą, gdyby nie bariera z zimnego szkła.

- Nie przesadzacie? – Tom pokręcił głową. Jego narzekanie nie przeszkodziło mu przesłać Sashy pożegnalnego całusa.

Taksówka ruszyła ostatecznie rozdzielając obie pary.

Z początku bracia trwali w ciszy, jak gdyby wciąż tkwiąc myślami w momencie pożegnania, lecz po kilku minutach ten stan minął.

- David coraz bardziej naciska.
- Taa. Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie na właściwy trop. To byłby koniec dla nas obu.
- Rób co chcesz, ale ja nie oddam Sashy.
- Chyba się przesłyszałem – zaśmiał się na widok zdeterminowanej miny Toma. – Mój brat się zakochał?
- I właśnie dlatego tym razem nie ustąpię – funknął w odpowiedzi. Bill również spoważniał.
- Ja też nie zamierzam rozstawać się z Adamem.
- Masochiści…
- Coś mówiłeś pantoflarzu?
- Że co?!
- Hahaha, ałć… - syknął, zwracając wzrok ku swojej dłoni, która nadal była obwiązana bandażem.
- Jak właściwie rozwaliłeś sobie rękę?
- Mówiłem ci już, że to przez szkło. Tak strasznie nawaliłem tego wieczoru…
- E? Ale jak to?
- Zachowywałem się jak dziecko. Podczas gdy Adam jako jedyny z nas zachował zimną krew, ja błądziłem jak nienormalny i nie ogarniałem nic. Mogłem zginąć, gdyby nie on.
- Nie przesadzasz?
- To Adam zasłonił mnie własnym ciałem i wyprowadził z budynku, kiedy ja spanikowałem i jedyne o czym myślałem to to, że coś ci się mogło stać. Podobno jedyne co byłem w stanie powiedzieć to „Tom”.
- Aż dziw, że tak się o mnie martwiłeś.
- Miałem się nie martwić? Jesteś moim bratem bliźniakiem! Nie mów, że nie martwiłbyś się, gdyby mi coś groziło.
- Martwiłbym się i to jak! Zwłaszcza, że jesteś niedojdą.

*

Opóźniony lot sprawił, że dotarł do miasta dopiero późnym popołudniem. Jakby niedogodności związane ze zmianą stref czasowych nie wystarczyły!

Nerwowo bawił się swoimi włosami, podczas gdy taksówka usiłowała przebić się przez kolejny korek, i tak mniejszy niż zazwyczaj. W głowie próbował ułożyć sobie plan działania na najbliższe dwa dni, tylko tyle udało mu się wygospodarować ze swojego grafiku. Dla niektórych bezsens, lot kilka tysięcy kilometrów od domu dla dwóch dni odpoczynku, dla niego jednak te 48 godzin było bezcenne, gdyż wiedział, że przez długi czas nie będzie miał szansy na powtórkę. Gdzie on miał głowę, wiążąc się z innym wokalistą, na dodatek z homoseksualną sławą? Perfekcyjny strzał w stopę, panie Kaulitz.

Zerknął na komórkę. 29. stycznia godzina 19:45 wg tutejszego czasu. Oby miał jeszcze chwilę na przebranie się.

*

- Nareszcie!!! – westchnął i runął na łóżko. Po całym dniu był już tak wycieńczony, że marzył tylko o śnie. Nie przebierał się, przecież może spać w szlafroku. Albo bez.

Ułożył się wygodnie i przymknął powieki. Powoli odpływał.

Trzask drzwi.

- Jestem! – usłyszał. Bill. – Jesteś u siebie?
- Tak, idę spać! – odpowiedział głośno Adam. – Jestem wykończony!
- Przyleciałem do ciebie, a ty idziesz spać?
- Bill, proszę! Zaraz padnę…
- Poczekaj chwilę, już idę! Chcę ci złożyć życzenia!
- Niech będzie…

Półprzytomny przewrócił się na plecy i poprawił szlafrok. Przetarł twarz, próbując się choć odrobinę rozbudzić.

Słyszał coraz głośniejsze kroki. Najpierw rozbrzmiewały na schodach, potem na piętrze. Było w nich coś nietypowego, a może tylko mu się wydawało.

Właśnie ziewał, gdy uchyliły się drzwi. To, co ujrzał sprawiło, że przez następne kilka chwil leżał z szeroko otwartymi ustami.

- B…Bill?
- Przyniosłem ci telefon. Dzwonił w kuchni – rzekł z uśmiechem, odkładając przedmiot na półkę. – Mam też dla ciebie prezent urodzinowy – dodał, po czym zamknął za sobą drzwi.

Adam dokładnie lustrował stojącą przed nim postać. Wodził wzrokiem od twarzy pokrytej warstwą ostrego makijażu i ozdobionej prowokacyjnym uśmiechem, do wysokich do kolan butów na cienkim obcasie. Skórzana kurtka oraz spodnie opinały szczupłe ciało.

- Tego się nie spodziewałeś – mruknął chłopak, widząc wciąż zdezorientowaną minę swojego partnera. Oblizał prowokacyjnie usta.
- Zabiję cię chyba. Akurat dzisiaj… Kiedy nie mam siły…
- To twój problem – zaśmiał się i zrobił kilka kroków wprzód. Wszedł na łóżko klękając nad Adamem. Patrzył wprost w jego błękitne oczy.
- Serio, nie podoba mi się to.
- Ja czuję co innego.
- Znęcasz się nade mną.
- To dopiero początek.

Podniósł się i wsunął dłoń do kieszeni kurtki, by za moment wyciągnąć stamtąd parę kajdanek.

- Zwariowałeś! – skwitował Lambert, jednak nie bronił się przed rękami, które spokojnie zatrzasnęły metalową obręcz na jego prawym nadgarstku.
Smukłe palce przejechały w dół jego klatki piersiowej. Dłonie okalały czarne rękawiczki. Skórzane jak reszta stroju.

Ostrożnie położył się na swoim partnerze. Jego plecy lekko przygniatały co i raz poruszającą się klatkę piersiową.

- Dobrze ci radzę, przestań.
- Dlaczego? – zaśmiał się. – Przecież to lubisz – zamruczał, przesuwając pośladkami po znajdującym się pod nimi wybrzuszeniu.
- Błagam cię, stracę kontrolę.
- Więc ją strać.
- Będę niedelikatny.
- Bądź.
- Zrobię ci krzywdę.

Nie odpowiedział. Przemyślał wszystko już dużo wcześniej. Rozważył „za” i „przeciw”. Nie cofnie się teraz.

Zaprowadził wolną rękę mężczyzny na swoją klatkę piersiową. Suwak kurtki zjechał w dół. Dłoń zanurzyła się pod grubą warstwą materiału, by natrafić na kolejny element garderoby. Gdy tylko Lambert spróbował pokonać kolejną przeszkodę, jego kochanek odsunął się na bezpieczną odległość. Obaj uśmiechnęli się porozumiewawczo.

- Ostrzegałem cię…

Skórzana kurtka wylądowała na podłodze. Chude ciało oświetlała jedynie znajdująca się przy łóżku lampka, okna były zasłonięte.

Dwudziestolatek siedział na kolanach, w lekkim rozkroku. Odsunął dół swojej obcisłej koszulki, odsłaniając tym samym jasną skórę brzucha. Głośno westchnął.

Położył się na plecach, bokiem do związanego mężczyzny. Uniósł lewą nogę i rozpiął suwak. Uwolnił się od skórzanego buta, który z hukiem wylądował na podłodze. Zaraz za nim podążył drugi.

Podniósł się i poczołgał do swojej ofiary. Klęknął przy jej lekko rozłożonych nogach. Powiódł dłońmi w górę nagich umięśnionych ud. Wyprężył się jak kot.

- Zaskoczyłeś mnie – przyznał Adam. Oblizał wargi. Robiło mu się sucho w ustach. – Nie spodziewałem się tego po tobie.

W odpowiedzi otrzymał jedynie cwany uśmiech swojego partnera, który zaczął rozpinać swoje spodnie. Nie spieszył się, to nie zawody. To występ.

Guzik. Suwak. Powoli wsunął rękę pod materiał. Obserwował minę ciemnowłosego mężczyzny, wprost zafascynowanego widokiem wybrzuszenia poruszającego się pod spodniami.

Po chwili i ta część garderoby podążyła za kurtką, a dwudziestolatek rozsiadł się na biodrach człowieka, w ciele którego budził się demon.

Widział ten wzrok, wypełniony rosnącym pożądaniem. Słyszał niespokojny oddech.

Pocałował miękkie usta. Odsuwając się, przygryzł dolną wargę.

Ponownie się wycofał. Koniec zabawy. Czas na coś mniej dla niego przyjemnego, lecz czy fakt, iż wywoływał niebezpieczne reakcje ciała swego kochanka był czymś, co nie było warte tej chwili pracy?

Rozsunął materiał szlafroka, nachylił się nad najwrażliwszym miejscem męskiego ciała. Kontakt wzrokowy. Pytające spojrzenie skrępowanego piosenkarza i pełne determinacji oczy młodszego chłopaka. Oczy niegdyś ślepe, dziś widzące doskonale. Widzące każdy szczegół i reakcję. Podniecenie.

Wyciągnął język.

Wciąż nie miał w tym wprawy. Czuł się laikiem w stosunkach męsko-męskich. Miał jednak niewielki metalowy atut, który pomagał mu w wykonaniu zadania, a sądząc po słyszanych co i raz jękach, wykonywał je całkiem dobrze.

Zachęcany dźwiękami, które docierały do jego uszu i ruchami drugiego ciała przyspieszył. Dawał z siebie wszystko, pokazywał całą swoją determinację.

Przestał.

Splunął obok łóżka, mając nadzieję, iż Adam mu wybaczy. Poprawka, wiedząc, iż mu wybaczy.

Znów przylgnął do niego plecami.

- Chyba cię zabiję …
- Naprawdę? – odpowiedział pytaniem. Pozwolił, by większa dłoń pociągnęła go za koszulkę. Ona już jest spisana na straty.
- Będziesz tego żałował…
- Zaraz się przekonamy – szepnął mu wprost do ucha, wyginając przy tym ciało w łuk. Po omacku dostał się do łańcuszka, który miał na szyi. Drżącymi palcami otworzył zapięcie. Przy drugim końcu serii połyskujących ogniw wisiał klucz.

Przełknął ślinę.

Obrócił się i znów usiadł okrakiem na ciężkich biodrach. Wcisnął klucz w zamek.

Ostatnie spojrzenie.

Klik!

Skończył przygnieciony do materaca z rękami skrępowanymi po obu stronach głowy. Poczuł ból, gdy usta wprost zaatakowały jego wargi.

„Uwolniłem bestię?”

Wszystko się zmieniło. Nie było tej znanej mu z poprzednich razów czułości. Czuł niezaspokojoną żądzę, to ona kierowała drugim ciałem. Kazała sprawiać mu ból, kiedy paznokcie przejechały po jego ramionach i gdy wzbudzone przyrodzenie wbiło mu się w podbrzusze.

Tu już nie ma, o co walczyć. Z góry wiadomo, kto będzie górą w tym pojedynku.

Dźwięk rozrywanego materiału. Koszulka nie oparła się zachłannym dłoniom, które za wszelką cenę pragnęły dostać się do bladej skóry. Smakować jej. Czuć jej ciepło. Wilgoć.

Z początku jeszcze próbował się opierać, lecz nie miał żadnych szans. Musiał się podporządkować. Spojrzał jeszcze w te półprzymknięte oczy. Nieobecne.

Pocałunki naprzemian z ukąszeniami zasypywały skórę szyi oraz twarzy. Następnie klatki piersiowej. A potem…

Wylądował na brzuchu. Szybko stracił bokserki.

Był przygotowany na ból, choć i tak ciężko mu było go znieść. Czuł się jak w czasie ich pierwszego razu. Pierwsze pchnięcia nie pozwoliły mu myśleć. Potem było już coraz lepiej. Lżej. Luźniej.

Poczuł dotyk na swojej głowie. Palce wplątały się we włosy. Mocne szarpnięcie. Kolejne. Znów ból. Uklęknął, tak było wygodniej.

Nim zdążył przyzwyczaić się do nowego doznania znów wylądował na plecach. Brunet wpił się zachłannie w jego usta, przygniótł go swoim ciałem.

Oddechy mieszały się ze sobą. Obaj byli cali mokrzy od podniecenia, emocji, walki.

Po jakimś czasie przyszło długo wyczekiwane spełnienie. Skurcze ciała. Wilgoć.

Gdy już było po wszystkim opadli na poduszki kompletnie wycieńczeni.

Adam pomału dochodził do siebie. Krew płynęła już wolniej, wracała jasność umysłu.

Przyciągnął do siebie młodszego chłopaka, który wtulił się w jego tors. Ze starannie ułożonej fryzury i makijażu nie zostało już praktycznie nic. Delikatnie odgarnął czarne kosmyki i ucałował spocone czoło.

Dwudziestolatek był w kiepskim stanie. Widać nie była to najlepsza przygoda w jego życiu, choć nie było też tak całkiem źle.

- Ostrzegałem cię. Bałem się, że zrobię ci krzywdę.
- Nic mi nie jest – szepnął półprzytomnie.
- Ale na pewno? Bo jeśli coś jest nie tak…

Młodszy z dwójki odwrócił się w stronę starszego. Czekoladowe tęczówki wpatrywały się w bezkresny ocean.

- Podobało ci się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – zamruczał Adam, przytulając do siebie drobne ciało. Złożył pocałunek na wciąż jeszcze czerwonych ustach. – To był najwspanialszy prezent, jaki dostałem.

Kaulitz przysunął usta do jego ucha. Wydobył się z nich cichy, lecz silny i stanowczy szept.

- W takim razie ja niczego nie żałuję.
Drache

środa, 19 września 2012

54. Przerywając ciszę

Hej! Wybaczcie mi to spóźnienie, wraz z końcem miesiąca kończę pracę, a w dodatku będę już w połowie robienia prawka. Drache, ciebie również przepraszam, wybacz :*
Zapraszam do odcinka.


Przerywając ciszę

- Lepiej pośpij, dziś czeka nas długa noc – Rzekł Adam, składając porozrzucane ubrania – Kurtka za kilka tysięcy dolców wala się po podłodze?
- Euro, nie dolców… - Mruknął Kaulitz, przekręcając się na drugi bok – Zostaw, podłoga nie gorsza od fotela…
- Mógłbyś szanować ten cały ciuchowy bajzel, za który płacisz ciężkimi pieniędzmi.
- Daj mi spać – Odburknął Bill – Najpierw zachęcasz, a potem rozbudzasz. Zrób śniadanie.
Czarnowłosy powoli wszedł na łóżko i pochylił się nad młodym brunetem. Ucałował krawędź jego szczęki.
- Nie jesteśmy w domu. Mogę co najwyżej zamówić śniadanie.
Bill odrzucił kołdrę na bok, odsłaniając swoje nagie ciało.
- Podano do stołu.
Adam uniósł wymownie brew, po czym uśmiechnął się pod nosem. Powieki odsłoniły brązowe oczy.
- Dzień dobry, kochanie.
Lambert w odpowiedzi złożył kilka pocałunków na miękkich ustach, po czym powiódł wargami po wrażliwej na dotyk szyi. Delikatnie złapał zębami skórę na obojczyku, co spotkało się z leniwym pomrukiem.
- Jeszcze pięć minut i wstanę – Odparł Bill, bezczelnie odwracając się plecami i okrywając kołdrą aż po szyję.

***

Wspólny wyjazd był – według Adama – świetnym pomysłem. Kilka dni absolutnego oderwania się od problemów, obecności ludzi, z którymi nie chciał mieć wiele do czynienia, wieczory pełne szaleństwa i śmiechu.
Podobnie było i tej nocy. Najliczniejszą grupę w nowo otwartym klubie w samym sercu stolicy stanowili turyści. Alkohole przelewały się między stolikami, a podest zajęty był przez dziesiątki pogrążonych w zabawie ludzi.
 - No leć! – Uśmiechnął się Adam, kiwając głową w kierunku sceny. Bill wcisnął dłonie w kieszenie ciasnych jeansów.
- Weź daj spokój.
- Rozerwij się – Błysk pojawił się w niebieskich oczach – Sasha, pomóż!
Brunetka żwawym krokiem podeszła w kierunku Billa i nie pytając go o zdanie pobiegła w kierunku sceny, gdzie trwał właśnie nabór chętnych na śpiewanie karaoke.
Adam powiódł wzrokiem po rzędzie alkoholi i roześmiał się na myśl o swoim partnerze.
- Jeszcze poderwie moją piękną – Fuknął Tom, po czym z uśmiechem zerknął w kierunku Lamberta. Poprawił swoją koszulę, gładząc ją na wysokości brzucha.
- Niech podrywa. Może dzięki temu dacie subtelniejszy koncert niż zeszłej nocy.
Tom zmrużył oczy, a po chwili na jego twarzy zagościł szelmowski uśmiech.
- Szkoda tylko, że musieliśmy później słuchać was. Wierz mi, orgazmy Billa to przedostatnia rzecz, jakiej chcę słuchać.
- A co jest ostatnią?
- Śpiewanie Zoom na żywo – Mruknął, chowając twarz w dłoniach.
Bill zniknął już w tłumie przypadkowych gości, nawet Sasha nie zdołała go powstrzymać. Ostatecznie została sama na podeście, zmagając się z dość popularnym kawałkiem Elvisa Presleya.
- Korzystajmy z wolnego, póki mamy na to czas. Po powrocie czeka nas ciężka praca – Zagadnął brunet, biorąc łyk drinka. Słodki smak zadziałał na jego zmysły.
- Taka praca to przyjemność. Chyba, że zabierzesz mi Sashę – Gitarzysta zmrużył oczy.
- A ty porwiesz mi Billa – Westchnął z rozczarowaniem Adam, po czym uśmiechnął się ciepło – Dziesiątki nastoletnich fanek już czekają na wasz powrót.
Kaulitz prychnął i wzruszył ramionami. Nim zdążył podnieść szklankę, poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach.
- Kochanie – Brunetka ucałowała miękki policzek – Skoczmy do hotelu, zapomniałam portfela.
- Jeśli czegoś potrzebujesz, stawiam.
Przewróciła oczami - Skoczmy do hotelu, zapomniałam portfela – Powtórzyła, wyraźnie akcentując jedno ze słów. Zobaczyła w oczach Toma zadziorny błysk.
Adam westchnął ze znużeniem i machnął ręką – W takim razie do zobaczenia rano.
Kiedy po chwili para opuściła klub, czarnowłosy zagadnął do barmana.
- W poniedziałki też czynne?
Mężczyzna rzucił ścierkę pod ladę i znacząco pokiwał głową.
- To miasto nigdy nie śpi. Możecie hulać całą dobę przez siedem dni w tygodniu.
- Na tyle raczej nie starczy nam sił – Odparł z uśmiechem, po czym odwrócił głowę.
Bill z łagodnym uśmiechem szedł w jego kierunku. W tym momencie czas się zatrzymał.
Para szerokich drzwi wypadła z zawiasów, a witraże w szybach runęły na ceramiczną posadzkę, po czym rozbiły się na miliony kolorowych kawałków. Gdy rozległy się pierwsze wrzaski, zapanował huk, którego nie była w stanie zagłuszyć nawet rozbrzmiewająca latynoska muzyka. Ołowiane kule wciskały się w miękkie drewno, śrut dźwięcznie odbijał się od podłogi, na którą upadły kolejno sparaliżowane strachem ciała.
Odruch bezwarunkowy. Czarnowłosy mężczyzna rzucił się na chude ciało, po czym przycisnął je do podłogi tuż przy blacie baru. Drżąca dłoń zacisnęła się na bladych ustach Billa. Czuł wibrowanie jego głosu w okolicy przegubu. Choć wiedział, że chłopak krzyczy co sił, ten bodziec nie docierał do jego uszu. Jego otwarte oczy nie były w stanie zarejestrować niczego poza ceramicznymi płytkami, tonącymi w różnobarwnych napojach.
Cisza, która zapadła tuż po kilkunastu sekundach budziła największą grozę. W powietrzu unosił się dym i zapach prochu. Silna, męska dłoń ze wszystkich sił zakneblowała usta Billa, który skomlał cicho i trząsł się, pozostając w bezruchu. Po raz pierwszy w życiu Adam bał się otworzyć oczu. Nie wiedział co dzieje się za jego plecami. Spodziewał się dwóch scenariuszy, które nie musiały się wykluczać.
Karabin skierowany w jego plecy. A nawet jeśli nie, to seria wystrzałów, która zaraz rozpocznie drugą turę.
Dziesiątki martwych ciał.
Czuł, jak zimny pot zalewa jego ciało, a czarna koszula przykleja się do skóry. Pojedyncze krople płynęły po skroniach i czole. Ze wszystkich sił przyciskał do siebie chude ciało, które straciło jakąkolwiek zdolność do reakcji.
Kilka, może kilkanaście słów w obcym języku. Stukot metalowych podbić wielu par butów, które w popłochu opuściły lokal. I cisza, która przerażała coraz bardziej. Adam jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się hebanowe drewno, czując trudność w przełknięciu śliny. Kątem oka dostrzegł ruszające się ciała. W tym momencie widział jedynie agonalne wicie się dziesiątek rannych. Odwrócił głowę, a serce podskoczyło mu niemal do gardła. Ludzie pogrążeni w paraliżującym strachu nie podnosili się z poziomu podłogi. Do Adama nie docierał nawet chaos panujący tuż przy drzwiach.
- Bill? Bill? – powtórzył dwukrotnie, gdyż pierwsze ze słów wybrzmiało bezdźwięcznie.
Brązowe oczy były zasłonięte powiekami. Chude ciało trzęsło się, a wargi powtarzały wciąż te same słowa.
- Tom, gdzie Tom… Znajdź go… Tom…
- Jest bezpieczny – Odparł Adam, siląc się na wzmocnienie brzmienia swojego głosu – Byli poza budynkiem. Wstań, musimy się stąd wydostać – Rzekł, przyklękając na jedno kolano. Poczuł, że traci równowagę, złapał się za krawędź lady. Adrenalina nie przestawała krążyć po jego ciele. Szczupły chłopak przyciskał dłonie do twarzy i resztkami sił podparł się o mokrą od alkoholu podłogę.
- Skaleczyłeś się – Rzekł półgłosem Adam, chwytając Billa za nadgarstek. Jego dłoń krwawiła, najprawdopodobniej od kawałka szkła, które rozcięło skórę – Wydostańmy się stąd czym prędzej.
Chaos, który zapanował, nie pozwolił im na przeciśnięcie się do drzwi.
- Gdzie jest Tom… - Jęknął Bill, rozglądając się dookoła.
- W hotelu, wyszli stąd niedawno. Chodź – Rzekł, chwytając chudy nadgarstek.
- Ej, wy! – Usłyszał za sobą głos. Barman wynurzył się zza lady – Przy łazienkach jest wyjście ewakuacyjne, idźcie tamtędy – Zawołał, chwytając za telefon.
- Nie… nie – Bill był bliski histerii. Cała nerwowa atmosfera jeszcze intensywniej podsycała sięgające zenitu emocje.
- Zaufaj mi. Spójrz na mnie – Adam złapał go za ramiona – Proszę, popatrz mi w oczy.
Brązowe tęczówki błądziły, a wargi drżały nieznacznie.
- Tom…
Nie było czasu do namysłu. Przycisnął do siebie chude ciało, a powieki przysłonił swoją dłonią. Ruszył przed siebie, popychając Billa przed sobą, krok za krokiem.
- Idziemy do twojego brata. No dalej – Mówił Kaulitzowi do ucha, mijając przypadkowego chłopaka, leżącego na zimnej posadzce. Zamknięte oczy dały mu nadzieję, że być może to tylko omdlenie. Chciał mu pomóc, lecz to wiązałoby się z pozostawieniem Billa samemu sobie, a do tego nie mógł doprowadzić. Nie teraz, gdy ten młody, czarnowłosy dwudziestolatek mógł zachować się nieprzewidywalnie.
Gdy przekroczyli próg klubu i postawili stopy na miękkim piachu, uderzył w nich ciepły, lecz lekki zapach nocy. Głuchą ciszę zagłuszyły syreny wozów policyjnych i karetek pogotowia. Przyspieszyli kroku, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu.
- Bill, wszystko gra? Może potrzebujesz pomocy? – Spytał Lambert, zwalniając kroku.
Czarnowłosy przecząco pokiwał głową, zaciskając palce na przedramionach. Nie odezwał się ani słowem. Ciemna krew pokryła nagie przedramię mokre od potu i wody.
- Zaraz będziemy na miejscu – Rzekł Lambert, próbując dodać chłopakowi otuchy. Widział przerażenie w brązowych oczach – Już tylko pięć min…
Czarnowłosy skulił się w sobie i zaczął płakać, wbijając paznokcie w miękką skórę. Adam oniemiał. Rozejrzał się dookoła, biorąc chłopaka w ramiona.
- Spokojnie. Nic nam już nie grozi.
- Tom został w środku… wróćmy po niego.
- Tom jest już w swoim pokoju, rozmawiałem z nim zanim przyszedłeś.
- Nie!
- Tak – Ton głosu Adama przybrał mocniejszy wyraz – Sasha podeszła do nas, wzięła go za rękę i poszli w stronę hotelu piętnaście minut temu. Widziałem, że wychodzą – Odparł zgodnie z prawdą – Na pewno na nas czekają.
Wzrok brązowych oczu sprawił, że przez jego plecy przeszedł zimny dreszcz.
- Nie kłamiesz?
W odpowiedzi jedynie westchnął.
- Proszę, wróćmy do pokoju czym prędzej i upewnijmy się, że wszystko jest w porządku.
Szybkim krokiem ruszyli przed siebie. Ich stopy zakopywały się w piasku, a coraz chłodniejszy wiatr owiewał rozgorączkowane ciała. W oddali ujrzeli dwie sylwetki, pędzące w ich kierunku.
- To oni – Odparł bez namysłu Adam – Widzisz?
Bill wytężył wzrok, przyspieszając kroku. Mimo bólu w nodze pobiegł przed siebie, wpadając w ramiona starszego brata.
- Boże, Tom… co to było, co się stało… - Wyszeptał, zaciskając powieki. Nigdy wcześniej nie czuł tak intensywnego szczypania oczu. Jego ciało samoistnie drżało, nie potrafił nad sobą zapanować. Nawet objęcia silnych ramion nie pozwoliły mu się uspokoić.
- Nie wiem, dosłownie kilka minut temu ludzie w hallu zaczęli mówić o strzelaninie. Nie wiem, nie mam pojęcia do czego doszło.
Sasha podbiegła do Adama – Wszystko gra? – Spytała z przejęciem, biorąc głęboki oddech.
- Jasne, nic nam nie jest – Odparł brunet – Wiecie coś na ten temat?
- Są ranni? – Odpowiedział pytaniem na pytanie Tom.
- Nie wiem, widziałem… - Brązowe oczy Billa spojrzały na niego z zaciekawieniem i jednocześnie przerażeniem.
Krew, leżące ciała, ludzie przeciskający się do drzwi, rozpychający innych łokciami, tratujących rannych.
 - Nie rozglądałem się. Chciałem tylko opuścić to miejsce – Rzekł, licząc, że to uspokoi braci.
Minęła ich grupa gapiów, którzy szli w kierunku radiowozów.

***

W pokoju brakowało jedynie Billa. Spędzał on w łazience już blisko dwadzieścia minut. Tom rozmawiał z Simone, tłumacząc jej co się stało.
- Weź idź do niego i sprawdź, czy wszystko gra – Mruknęła Sasha, kierując wzrok w stronę białych drzwi.
Adam zastanowił się chwilę, po czym podszedł i zapukał w malowane drewno.
- Potrzebujesz pomocy?
- Dam sobie… Dam radę.
Przyłożył ucho do drzwi, wsłuchując się w szum wody. Nacisnął klamkę i powoli wszedł do środka, ignorując wcześniejsze słowa Kaulitza. Brunet trzymał dłoń pod zimną wodą i usiłował wyciągnąć mały odłamek szkła spod skóry.
- Powinien to zobaczyć lekarz – Rzekł Lambert, wpatrując się w krwawiącą ranę.
- Przestań – Syknął chłopak, zanurzając igłę pod miękką skórę. Zacisnął zęby.
- To niebezpieczne, jeśli kawałek szkła wejdzie do krwio…
- Przestań pieprzyć! – Wrzasnął Kaulitz – Wypierdalaj stąd!
- Nie podnoś na mnie głosu! – Odkrzyknął Adam, przywracając chłopaka do porządku – Naucz się nad sobą panować!
Bill odwrócił głowę i westchnął cicho. Zmrużył powieki, gdy silne ramiona objęły go od tyłu.
- Bałem się…
- Wiem. Ale teraz jestem przy tobie i martwię się – Rzekł ciepłym głosem Lambert – Dlatego pozwól sobie pomóc.
- Ja chcę tylko wejść do łóżka…
- Najpierw mnie przytul – Szepnął Adam, wplatając palce w kruczoczarne włosy chłopaka.
- Ubrudzę cię, mam krew na…
- Przytul mnie – Przerwał mu brunet, po chwili otrzymując to, o co prosił – Ochłoń. Już wszystko jest w porządku.
Bill cofnął się na krok, siadając na krawędzi wanny – Nic nie jest w porządku, ciągle coś się chrzani. Uciekliśmy ze Stanów, z Niemiec i nadal prześladuje nas cholerne fatum…
- To nie fatum – Odparł Adam, siadając tuż obok – To po prostu życie. A te wszystkie piękne chwile? Spędzane ze sobą wieczory, wspólne poranki, długie kąpiele, czy to ma dla ciebie neutralny wyraz?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi… - Bill westchnął, próbując odpędzić od siebie przykre myśli – Włącz telewizor. Jestem ciekaw co się stało.
Adam milczał dłuższą chwilę.
- Czytałem o tym w internecie. Grupa dzieciaków chciała pobawić się w gang i przestraszyć turystów.
Bill spojrzał na wokalistę, przechylając głowę – Kto im dał broń?
- Tutaj nie trzeba mieć pozwolenia na wiele rodzajów broni, kochanie – Wytłumaczył Adam, przeczesując czarne kosmyki włosów – Jest kilkunastu rannych, ale nie grozi nic poważnego. Rozmawiałem z Tomem. Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy jutro wracać, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko.
- Nie wiem… - Westchnął Bill – Nie wiem, jutro o tym porozmawiamy. Wyproś ich. Chcę zasnąć.
Lambert powoli wstał i podszedł do drzwi, kładąc dłoń na klamce. Zawahał się przez chwilę i odwrócił.
A gdybym zginął? Co byś zrobił? Jak byś się teraz zachował?
- Chcesz coś powiedzieć, Adam?
Niebieskie oczy zerknęły w lustro, wpatrując się w obicie brązowych tęczówek. Czując wstyd przed samym sobą i pytaniami jakie go dręczyły postanowił bez słowa opuścić łazienkę.

Marona