sobota, 22 września 2012

55. Ostatnie dni wolności

55. Ostatnie dni wolności

Obracał się z boku na bok, zmieniał pozycję, kulił się, wyciągał, ale nic nie pomagało, sen po prostu nie chciał przyjść. Pieczenie w ręce drażniło go niemiłosiernie.

- Adam, śpisz? – odezwał się, choć miał niemal stuprocentową pewność, że brunet także nie może zmrużyć oka.
- Nie, nie śpię – zabrzmiała odpowiedź, dokładnie taka jakiej się spodziewał. To dobrze, może razem coś na to zaradzą.
- Nie mogę spać – spróbował zainicjować rozmowę. Wtulił się w drugie ciało. – Ał…
- Jesteś głupi – zbeształ go Adam. – Powinieneś był od razu iść z tym do lekarza.
- Nie zaczynaj znowu – odpowiedział zirytowany, choć wiedział, że Lambert ma rację. – Teraz jest już za późno.
- Wcale nie jest za późno. Chodź, podjedziemy do jakiegoś punktu medycznego. Będę spokojniejszy.
- Nie chcę.
- Ale ja chcę. Zostawię kartkę dla Toma i Sashy.

*

Zeszło im się dłużej niż przypuszczali, dotarcie do lekarza było o tej porze nie lada wyzwaniem. Stracili również sporo czasu na samym oczyszczaniu rany. To oczywiste, iż najlepiej byłoby od razu zwrócić się o pomoc do specjalisty, po kilku godzinach zabieg był o wiele trudniejszy. Jedynym plusem całej sytuacji było uniknięcie uwagi mediów, które zainteresowały się wczorajszym zajściem.

Szli razem, wtuleni w siebie jak para, którą przecież byli. Nie uważali na paparazzi, Bill potrzebował oparcia.

Gdy wrócili do łóżka, słońce wyłaniało się już zza horyzontu. Adam przepuścił młodszego chłopaka, pozwalając mu się wygodnie ułożyć. Później sam zajął miejsce u jego boku. Dwudziestolatek obrócił się i ucałował jego usta.

- Dziękuję ci, że jesteś – szepnął. Brunet obdarzył go jednym ze swoich uśmiechów, który sprawił, że kojące ciepło rozlało się po młodym ciele.

Leżeli tak jakiś czas wpatrując się w siebie nawzajem. Chłonęli swoje ciepło i zapach.

- Nie chcę wyjeżdżać.
- Jedź ze mną do LA.
- Nie mogę. Mój menadżer kontroluje każdy mój ruch.
- No i co z tego?
- Kończą mi się argumenty, dlaczego tyle jeżdżę do Stanów.
- Jeździsz do mnie. Potrzebujesz jeszcze jakiegoś argumentu?
- Przecież nie powiem mu, że jeżdżę do ciebie.
- On nadal o mnie nie wie?
- Nie. Chyba.
- Nie sądzisz, że to trochę dziecinne?
- Możliwe, ale nie chcę jeszcze kończyć kariery.
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim się ze mną związałeś.
- Oddzielam życie prywatne od zawodowego. A twój menadżer o nas wie?
- Wie, że mam kogoś, to wszystko. Nie musi wiedzieć nic więcej.
- Zazdroszczę ci.
- Co ci szkodzi coming-out?
- Bardzo dużo, wiesz o tym.
- Kiedyś będziemy musieli wyjść z cienia.
- Wiem, ale mam nadzieję, że wtedy warunki będą bardziej sprzyjające.
- Chciałbym kiedyś z tobą współpracować – napomknął Adam. – No wiesz, jakiś wspólny występ czy coś.
- Ostatni nie wyszedł zbyt dobrze – mruknął w odpowiedzi.
- Nie o takie coś chodziło. Wyobraź sobie nas na jednej scenie jednocześnie. Może jakaś wspólna piosenka?
- Nie zgadzam się. Mój głos jest o wiele gorszy od twojego, wypadłbym tragicznie.
- Przesadzasz.
- Wcale nie.
- Chodź spać, już późno.
- Chętnie.
- Dobranoc.
- Dobranoc, marzycielu.

*

Nadszedł dzień wymuszonego wyjazdu. Gdy tylko menadżerowie Adama, Sashy i braci dowiedzieli się, co się stało, od razu zarządzili powrót do domu. Od ich decyzji nie było odwołania, więc nawet sprzeciw Billa nie miał tutaj wielkiego znaczenia. Mus to mus.

Pierwsza taksówka miała zabrać bliźniaków na lotnisko. Ich samolot odlatywał jako pierwszy, a wspólna podróż we czwórkę nie wchodziła w grę. Ryzyko było zbyt duże.

- Czekam na ciebie pod koniec miesiąca – szepnął Lambert przed kolejnym pocałunkiem.
- Zrobię wszystko, co będę mógł.
- Trzymaj się.

Bracia Kaulitz zgodnie weszli do samochodu, żegnając się ze swoimi drugimi połówkami. Adam zdążył jeszcze przytknąć palce do szyby. Bill odpowiedział tym samym. Ich dłonie zetknęłyby się ze sobą, gdyby nie bariera z zimnego szkła.

- Nie przesadzacie? – Tom pokręcił głową. Jego narzekanie nie przeszkodziło mu przesłać Sashy pożegnalnego całusa.

Taksówka ruszyła ostatecznie rozdzielając obie pary.

Z początku bracia trwali w ciszy, jak gdyby wciąż tkwiąc myślami w momencie pożegnania, lecz po kilku minutach ten stan minął.

- David coraz bardziej naciska.
- Taa. Mam tylko nadzieję, że nie wpadnie na właściwy trop. To byłby koniec dla nas obu.
- Rób co chcesz, ale ja nie oddam Sashy.
- Chyba się przesłyszałem – zaśmiał się na widok zdeterminowanej miny Toma. – Mój brat się zakochał?
- I właśnie dlatego tym razem nie ustąpię – funknął w odpowiedzi. Bill również spoważniał.
- Ja też nie zamierzam rozstawać się z Adamem.
- Masochiści…
- Coś mówiłeś pantoflarzu?
- Że co?!
- Hahaha, ałć… - syknął, zwracając wzrok ku swojej dłoni, która nadal była obwiązana bandażem.
- Jak właściwie rozwaliłeś sobie rękę?
- Mówiłem ci już, że to przez szkło. Tak strasznie nawaliłem tego wieczoru…
- E? Ale jak to?
- Zachowywałem się jak dziecko. Podczas gdy Adam jako jedyny z nas zachował zimną krew, ja błądziłem jak nienormalny i nie ogarniałem nic. Mogłem zginąć, gdyby nie on.
- Nie przesadzasz?
- To Adam zasłonił mnie własnym ciałem i wyprowadził z budynku, kiedy ja spanikowałem i jedyne o czym myślałem to to, że coś ci się mogło stać. Podobno jedyne co byłem w stanie powiedzieć to „Tom”.
- Aż dziw, że tak się o mnie martwiłeś.
- Miałem się nie martwić? Jesteś moim bratem bliźniakiem! Nie mów, że nie martwiłbyś się, gdyby mi coś groziło.
- Martwiłbym się i to jak! Zwłaszcza, że jesteś niedojdą.

*

Opóźniony lot sprawił, że dotarł do miasta dopiero późnym popołudniem. Jakby niedogodności związane ze zmianą stref czasowych nie wystarczyły!

Nerwowo bawił się swoimi włosami, podczas gdy taksówka usiłowała przebić się przez kolejny korek, i tak mniejszy niż zazwyczaj. W głowie próbował ułożyć sobie plan działania na najbliższe dwa dni, tylko tyle udało mu się wygospodarować ze swojego grafiku. Dla niektórych bezsens, lot kilka tysięcy kilometrów od domu dla dwóch dni odpoczynku, dla niego jednak te 48 godzin było bezcenne, gdyż wiedział, że przez długi czas nie będzie miał szansy na powtórkę. Gdzie on miał głowę, wiążąc się z innym wokalistą, na dodatek z homoseksualną sławą? Perfekcyjny strzał w stopę, panie Kaulitz.

Zerknął na komórkę. 29. stycznia godzina 19:45 wg tutejszego czasu. Oby miał jeszcze chwilę na przebranie się.

*

- Nareszcie!!! – westchnął i runął na łóżko. Po całym dniu był już tak wycieńczony, że marzył tylko o śnie. Nie przebierał się, przecież może spać w szlafroku. Albo bez.

Ułożył się wygodnie i przymknął powieki. Powoli odpływał.

Trzask drzwi.

- Jestem! – usłyszał. Bill. – Jesteś u siebie?
- Tak, idę spać! – odpowiedział głośno Adam. – Jestem wykończony!
- Przyleciałem do ciebie, a ty idziesz spać?
- Bill, proszę! Zaraz padnę…
- Poczekaj chwilę, już idę! Chcę ci złożyć życzenia!
- Niech będzie…

Półprzytomny przewrócił się na plecy i poprawił szlafrok. Przetarł twarz, próbując się choć odrobinę rozbudzić.

Słyszał coraz głośniejsze kroki. Najpierw rozbrzmiewały na schodach, potem na piętrze. Było w nich coś nietypowego, a może tylko mu się wydawało.

Właśnie ziewał, gdy uchyliły się drzwi. To, co ujrzał sprawiło, że przez następne kilka chwil leżał z szeroko otwartymi ustami.

- B…Bill?
- Przyniosłem ci telefon. Dzwonił w kuchni – rzekł z uśmiechem, odkładając przedmiot na półkę. – Mam też dla ciebie prezent urodzinowy – dodał, po czym zamknął za sobą drzwi.

Adam dokładnie lustrował stojącą przed nim postać. Wodził wzrokiem od twarzy pokrytej warstwą ostrego makijażu i ozdobionej prowokacyjnym uśmiechem, do wysokich do kolan butów na cienkim obcasie. Skórzana kurtka oraz spodnie opinały szczupłe ciało.

- Tego się nie spodziewałeś – mruknął chłopak, widząc wciąż zdezorientowaną minę swojego partnera. Oblizał prowokacyjnie usta.
- Zabiję cię chyba. Akurat dzisiaj… Kiedy nie mam siły…
- To twój problem – zaśmiał się i zrobił kilka kroków wprzód. Wszedł na łóżko klękając nad Adamem. Patrzył wprost w jego błękitne oczy.
- Serio, nie podoba mi się to.
- Ja czuję co innego.
- Znęcasz się nade mną.
- To dopiero początek.

Podniósł się i wsunął dłoń do kieszeni kurtki, by za moment wyciągnąć stamtąd parę kajdanek.

- Zwariowałeś! – skwitował Lambert, jednak nie bronił się przed rękami, które spokojnie zatrzasnęły metalową obręcz na jego prawym nadgarstku.
Smukłe palce przejechały w dół jego klatki piersiowej. Dłonie okalały czarne rękawiczki. Skórzane jak reszta stroju.

Ostrożnie położył się na swoim partnerze. Jego plecy lekko przygniatały co i raz poruszającą się klatkę piersiową.

- Dobrze ci radzę, przestań.
- Dlaczego? – zaśmiał się. – Przecież to lubisz – zamruczał, przesuwając pośladkami po znajdującym się pod nimi wybrzuszeniu.
- Błagam cię, stracę kontrolę.
- Więc ją strać.
- Będę niedelikatny.
- Bądź.
- Zrobię ci krzywdę.

Nie odpowiedział. Przemyślał wszystko już dużo wcześniej. Rozważył „za” i „przeciw”. Nie cofnie się teraz.

Zaprowadził wolną rękę mężczyzny na swoją klatkę piersiową. Suwak kurtki zjechał w dół. Dłoń zanurzyła się pod grubą warstwą materiału, by natrafić na kolejny element garderoby. Gdy tylko Lambert spróbował pokonać kolejną przeszkodę, jego kochanek odsunął się na bezpieczną odległość. Obaj uśmiechnęli się porozumiewawczo.

- Ostrzegałem cię…

Skórzana kurtka wylądowała na podłodze. Chude ciało oświetlała jedynie znajdująca się przy łóżku lampka, okna były zasłonięte.

Dwudziestolatek siedział na kolanach, w lekkim rozkroku. Odsunął dół swojej obcisłej koszulki, odsłaniając tym samym jasną skórę brzucha. Głośno westchnął.

Położył się na plecach, bokiem do związanego mężczyzny. Uniósł lewą nogę i rozpiął suwak. Uwolnił się od skórzanego buta, który z hukiem wylądował na podłodze. Zaraz za nim podążył drugi.

Podniósł się i poczołgał do swojej ofiary. Klęknął przy jej lekko rozłożonych nogach. Powiódł dłońmi w górę nagich umięśnionych ud. Wyprężył się jak kot.

- Zaskoczyłeś mnie – przyznał Adam. Oblizał wargi. Robiło mu się sucho w ustach. – Nie spodziewałem się tego po tobie.

W odpowiedzi otrzymał jedynie cwany uśmiech swojego partnera, który zaczął rozpinać swoje spodnie. Nie spieszył się, to nie zawody. To występ.

Guzik. Suwak. Powoli wsunął rękę pod materiał. Obserwował minę ciemnowłosego mężczyzny, wprost zafascynowanego widokiem wybrzuszenia poruszającego się pod spodniami.

Po chwili i ta część garderoby podążyła za kurtką, a dwudziestolatek rozsiadł się na biodrach człowieka, w ciele którego budził się demon.

Widział ten wzrok, wypełniony rosnącym pożądaniem. Słyszał niespokojny oddech.

Pocałował miękkie usta. Odsuwając się, przygryzł dolną wargę.

Ponownie się wycofał. Koniec zabawy. Czas na coś mniej dla niego przyjemnego, lecz czy fakt, iż wywoływał niebezpieczne reakcje ciała swego kochanka był czymś, co nie było warte tej chwili pracy?

Rozsunął materiał szlafroka, nachylił się nad najwrażliwszym miejscem męskiego ciała. Kontakt wzrokowy. Pytające spojrzenie skrępowanego piosenkarza i pełne determinacji oczy młodszego chłopaka. Oczy niegdyś ślepe, dziś widzące doskonale. Widzące każdy szczegół i reakcję. Podniecenie.

Wyciągnął język.

Wciąż nie miał w tym wprawy. Czuł się laikiem w stosunkach męsko-męskich. Miał jednak niewielki metalowy atut, który pomagał mu w wykonaniu zadania, a sądząc po słyszanych co i raz jękach, wykonywał je całkiem dobrze.

Zachęcany dźwiękami, które docierały do jego uszu i ruchami drugiego ciała przyspieszył. Dawał z siebie wszystko, pokazywał całą swoją determinację.

Przestał.

Splunął obok łóżka, mając nadzieję, iż Adam mu wybaczy. Poprawka, wiedząc, iż mu wybaczy.

Znów przylgnął do niego plecami.

- Chyba cię zabiję …
- Naprawdę? – odpowiedział pytaniem. Pozwolił, by większa dłoń pociągnęła go za koszulkę. Ona już jest spisana na straty.
- Będziesz tego żałował…
- Zaraz się przekonamy – szepnął mu wprost do ucha, wyginając przy tym ciało w łuk. Po omacku dostał się do łańcuszka, który miał na szyi. Drżącymi palcami otworzył zapięcie. Przy drugim końcu serii połyskujących ogniw wisiał klucz.

Przełknął ślinę.

Obrócił się i znów usiadł okrakiem na ciężkich biodrach. Wcisnął klucz w zamek.

Ostatnie spojrzenie.

Klik!

Skończył przygnieciony do materaca z rękami skrępowanymi po obu stronach głowy. Poczuł ból, gdy usta wprost zaatakowały jego wargi.

„Uwolniłem bestię?”

Wszystko się zmieniło. Nie było tej znanej mu z poprzednich razów czułości. Czuł niezaspokojoną żądzę, to ona kierowała drugim ciałem. Kazała sprawiać mu ból, kiedy paznokcie przejechały po jego ramionach i gdy wzbudzone przyrodzenie wbiło mu się w podbrzusze.

Tu już nie ma, o co walczyć. Z góry wiadomo, kto będzie górą w tym pojedynku.

Dźwięk rozrywanego materiału. Koszulka nie oparła się zachłannym dłoniom, które za wszelką cenę pragnęły dostać się do bladej skóry. Smakować jej. Czuć jej ciepło. Wilgoć.

Z początku jeszcze próbował się opierać, lecz nie miał żadnych szans. Musiał się podporządkować. Spojrzał jeszcze w te półprzymknięte oczy. Nieobecne.

Pocałunki naprzemian z ukąszeniami zasypywały skórę szyi oraz twarzy. Następnie klatki piersiowej. A potem…

Wylądował na brzuchu. Szybko stracił bokserki.

Był przygotowany na ból, choć i tak ciężko mu było go znieść. Czuł się jak w czasie ich pierwszego razu. Pierwsze pchnięcia nie pozwoliły mu myśleć. Potem było już coraz lepiej. Lżej. Luźniej.

Poczuł dotyk na swojej głowie. Palce wplątały się we włosy. Mocne szarpnięcie. Kolejne. Znów ból. Uklęknął, tak było wygodniej.

Nim zdążył przyzwyczaić się do nowego doznania znów wylądował na plecach. Brunet wpił się zachłannie w jego usta, przygniótł go swoim ciałem.

Oddechy mieszały się ze sobą. Obaj byli cali mokrzy od podniecenia, emocji, walki.

Po jakimś czasie przyszło długo wyczekiwane spełnienie. Skurcze ciała. Wilgoć.

Gdy już było po wszystkim opadli na poduszki kompletnie wycieńczeni.

Adam pomału dochodził do siebie. Krew płynęła już wolniej, wracała jasność umysłu.

Przyciągnął do siebie młodszego chłopaka, który wtulił się w jego tors. Ze starannie ułożonej fryzury i makijażu nie zostało już praktycznie nic. Delikatnie odgarnął czarne kosmyki i ucałował spocone czoło.

Dwudziestolatek był w kiepskim stanie. Widać nie była to najlepsza przygoda w jego życiu, choć nie było też tak całkiem źle.

- Ostrzegałem cię. Bałem się, że zrobię ci krzywdę.
- Nic mi nie jest – szepnął półprzytomnie.
- Ale na pewno? Bo jeśli coś jest nie tak…

Młodszy z dwójki odwrócił się w stronę starszego. Czekoladowe tęczówki wpatrywały się w bezkresny ocean.

- Podobało ci się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – zamruczał Adam, przytulając do siebie drobne ciało. Złożył pocałunek na wciąż jeszcze czerwonych ustach. – To był najwspanialszy prezent, jaki dostałem.

Kaulitz przysunął usta do jego ucha. Wydobył się z nich cichy, lecz silny i stanowczy szept.

- W takim razie ja niczego nie żałuję.
Drache

3 komentarze:

  1. Świetna akcja na koniec. ;) Kocham Billa w takim wydaniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poświecenie dla ukochanego. Ból, żeby dać jak najwięcej przyjemności drugiej osobie. To jest piękne <3
    Super <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku trochę się pogubiłam ;( Ale cały rozdział jest świetny, uwielbiam to, jak dobierasz słowa <3
    Co do Billa, to mmm...!
    Czekam już na kolejny! Weny dziewczynki! ;*

    OdpowiedzUsuń