11. Słowo, którego nie wolno wymawiać
Uchylił
powieki, by po chwili ponownie je zasunąć i przetrzeć dłońmi spoconą twarz.
Znów ten koszmar. Od dnia wypadku śnił mu się ten sam przerażający sen. Musi
wreszcie pogadać o tym z Tomem. Ten cały realizm, emocje, przede wszystkim
strach. Nie był do końca pewien, czy to wydarzyło się naprawdę, czy był to
jedynie zły sen. Na dodatek nie jego sen. W końcu widział tam świat nie swoimi
oczyma. Lecz to jedynie sen, ułuda w porównaniu z prawdziwym bólem, którego
zdążył już dwa razy doświadczyć. Czy będzie kolejny raz? Oby nie…
Te
dwa ataki bólu w ostatnich dniach były czymś, czego nie spodziewał się w całym
swoim całkiem długim już życiu. Wszystko bledło przy tym piekącym uczuciu,
trawiącym jego osłabione ciało niczym ogień piekielny. Jeśli tak wygląda piekło
to powinien jeszcze dziś zacząć chodzić do kościoła. Może lepiej od razu zacząć
błagać Boga o przebaczenie wszystkich grzechów?
Dochodząc
do siebie po nieudanej przymusowej drzemce, usłyszał w oddali stukot i
podenerwowany głos bliźniaka. Musiał dopiero dotrzeć do szpitala po telefonie
od lekarzy z powiadomieniem o kolejnym ataku. Za pierwszym razem było podobnie,
Tom, nie licząc się ze zdaniem swojego menadżera, wybiegł dziko z konferencji
prasowej, by sprawdzić, co się stało. Potem musiał wysłuchiwać narzekań swojego
„przełożonego”, ale Tom jak to Tom, nie przejął się tym zbytnio. Miał swoje
priorytety tak różne od tych należących do Josta.
Wpadł
do pokoju, rzucając jakąś torbę na podłogę. Trzask był dla Billa niczym silne
uderzenie w głowę.
-
Ciszej, błagam… - burknął wściekle czarnowłosy. Po silnych lekach
uspokajających i uśmierzających ból był wykończony i drażliwy. Najcichszy
dźwięk działał mu na nerwy.
-
Jak się czujesz? – Tom zdawał się nie przejmować warknięciami swojego brata.
Usiadł na łóżku obok niego.
-
Jak mam się czuć… - jęknął, przysłaniając dłońmi twarz.
-
To samo co ostatnio?
-
Dokładnie. Tyle, że byłem wtedy pod prysznicem. No i nie mam już chyba drzwi.
-
Co? – zdziwił się gitarzysta. – Ty to zrobiłeś?!
-
Bardzo źle to wygląda?
-
Ogólnie drzwi z wielką dziurą tam, gdzie powinna być klamka.
-
Trudno – westchnął czarnowłosy. – Zapłaci się.
-
Zapłaci – powtórzył jego brat. Podrapał się w głowę. – Silnych lekarzy tu mają.
-
Nie wiem, czy to był lekarz.
Zapadła
chwilowa cisza.
-
To znowu…
-
Ta sama osoba co poprzednio – odpowiedział Bill.
-
To by było niepokojące, wiesz?
-
Wiem, ale nie boję się. Ten człowiek dwa razy mnie uratował.
-
A skąd wiesz, czy to nie on wywołał u ciebie tego bólu?
-
Pytałem przecież lekarzy. Mają przyczynę.
-
Mówili, że to tylko hipoteza.
-
Niby tak, ale mówili też, że jeśli ból się powtórzy to będzie wskazywało, że to
to – palce przejechały w dół jego smukłej twarzy. Spoglądał na pustą jasną
plamę, którą uważał za sufit. – Dzisiaj pewnie ktoś przyjdzie to potwierdzić.
-
Nie wiesz, o której?
Czarnowłosy
zwrócił twarz w stronę bliźniaka.
-
Nie wiem nawet, która jest teraz godzina.
-
Prawie północ.
Młodszy
Kaulitz westchnął.
-
Trochę przespałem – skomentował. – W takim razie pewnie coś koło 8-9 rano. Tak
jak jest zwykle obchód.
-
Przyjadę w takim razie.
-
Nie musisz.
-
Ciągle coś się dzieje gdy mnie nie ma. Poza tym niedługo będę musiał robić dla
Davida jakąś robotę i znowu będzie chciał mnie trzymać przy sobie 24/7 i nie
będzie miał cię kto pilnować – jęknął. – A tak swoją drogą – zastanowił się. –
Jak to jest, że nasi ochroniarze wpuścili do ciebie tego obcego typa?
-
Jak to ochroniarze?
-
Stoją przed wejściem i pilnują, żeby nikt nie wszedł.
-
To dobrze wiedzieć.
-
Nie byli u ciebie ani razu?
-
Wiesz, że nie przepadają za moim towarzystwem. Mogli stać przed wejściem, ale
tu nie wchodzili.
-
Może wypadałoby wymienić ochronę na jakąś milszą – burknął Tom, przecierając
twarz.
-
Ja znam skądś tego kogoś.
-
Czyli to ktoś znajomy?
-
Tak mi się wydaje. Co prawda jestem ślepy, ale mam przeczucie, że go znam.
-
I to by wyjaśniało, czemu ochroniarze go wpuścili.
-
Dokładnie.
-
Najprościej byłoby zapytać ochronę, kto to był. Rano zadzwonię do Davida, musi
mieć ich numery.
-
A teraz ich tu nie ma?
-
Nie. Nie dało rady ich namówić, żeby stali tu cały dzień. Sam nie wiem, jaki w
końcu mają grafik.
-
Bez sensu.
-
Może David widzi w tym sens?
-
Jak zawsze. Jako jedyny.
*
Następny
dzień miał pomóc pozbyć się kilku istotnych niewiadomych z tego skomplikowanego
równania. Niestety nic nie szło tak gładko jak spodziewali się tego bliźniacy.
Rankiem doktor Smith odwiedził Billa, by podać ostateczną diagnozę dotyczącą
przyczyn silnych ataków bólu. Okazało się, iż po wypadku powstały na jego
oczach maleńkie uszkodzenia, które od tego czasu nie tylko nie zdołały się
zagoić, lecz narastająca tkanka, która miała je zlikwidować, podrażniała nerwy,
pogarszając sprawę. Sposób leczenia? Operacja – słowo niemalże nieużywane przez
młodego wokalistę. Wszelkiego rodzaju zabiegi wykonywane przy znieczuleniu
ogólnym budziły w nim lęk nie do opisania. Przez to panicznie bał się szpitali
i sal operacyjnych. Wciąż pamiętał, gdy kilka lat temu wylądował na stole
operacyjnym z powodu cysty na strunach głosowych. Lekarze nie potrafili
wprowadzić go w stan narkozy, ponieważ lęk zmotywował organizm do walki z
wszelkimi substancjami, które dostawały się do nastoletniego ciała, by pomóc
wokaliście „odpłynąć”. To doświadczenie jedynie spotęgowało jego strach przed
operacjami. Kolejnego traumatycznego przeżycia miał doświadczyć za miesiąc. Do
tego czasu musiał przyjmować stertę leków dziennie, w tym jakieś krople do
oczu. Noszenie opaski na szczęście nie było w tym wypadku konieczne.
Koło
południa rozbrzmiał znajomy dźwięk dzwonka leżącej na szafce komórki. Tom nie
dowiedział się wiele o pojawiającym się co jakiś czas nieproszonym gościu.
Ochroniarze powiedzieli, że „nie wiedzą, jak się nazywa, ale to jakiś znany
piosenkarz”, a tych w pewnym momencie trochę przewinęło się przez pokój
młodszego Kaulitza. Pocieszającym było to, że nie był to ktoś zupełnie
anonimowy. Oznaczało to również, iż potencjalnie nie stanowił żadnego
zagrożenia dla niewidomego chłopaka. Ten mimo wszystko czuł, że będzie musiał
mieć się na baczności. Obcy jest jednak obcym, obojętnie czy znanym przez
brukowce, czy nie.
Gdzieś
po południu, gdy czarnowłosy stał przy uchylonym oknie, nasłuchując warkotu
przejeżdżających ulicą aut, drzwi jego pokoju cicho skrzypnęły. Czując znajomy
zapach perfum i te same niepewne kroki odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz
ze swoim tajemniczym gościem.
-
Szukasz tu czegoś? – wypalił zimnym tonem. Mężczyzna zatrzymał się.
-
Szczerze to…tak – odparł niepewnie jego rozmówca. Chłopak kojarzył ten głos. –
Jak się dzisiaj czujesz?
-
Dobrze, ale to nie twoja sprawa. Po co tu przyszedłeś?
-
Dość kiepski sposób na podziękowanie, nie sądzisz?
Nastolatek
się zmieszał. „Idioto, gdyby nie on pewnie zdechłbyś z bólu, a lekarze
znaleźliby cię kilka dni później!” – umysł przywołał go do porządku.
-
Masz trochę racji. Przepraszam i dziękuję – poprawił się.
-
Przeprosiny przyjęte – odparł z nutką radości w głosie tajemniczy jegomość. –
Zdaję sobie sprawę, że to dość dziwna sytuacja. Z pewnością nie codziennie obcy
mężczyźni wpraszają się na odwiedziny, ale… - zawiesił głos, pewnie w
poszukiwaniu właściwego słowa. – Może zacznę od początku.
-
Byłoby bardzo miło – wokalista powoli udał się na swoje stałe miejsce, całą
drogę wodząc opuszkami palców najpierw po ścianie, później po twardym materacu.
Usiadł na krawędzi łóżka. – Jak się nazywasz?
-
Adam Lambert.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz