sobota, 19 maja 2012

11. Słowo, którego nie wolno wymawiać


11. Słowo, którego nie wolno wymawiać

Uchylił powieki, by po chwili ponownie je zasunąć i przetrzeć dłońmi spoconą twarz. Znów ten koszmar. Od dnia wypadku śnił mu się ten sam przerażający sen. Musi wreszcie pogadać o tym z Tomem. Ten cały realizm, emocje, przede wszystkim strach. Nie był do końca pewien, czy to wydarzyło się naprawdę, czy był to jedynie zły sen. Na dodatek nie jego sen. W końcu widział tam świat nie swoimi oczyma. Lecz to jedynie sen, ułuda w porównaniu z prawdziwym bólem, którego zdążył już dwa razy doświadczyć. Czy będzie kolejny raz? Oby nie…

Te dwa ataki bólu w ostatnich dniach były czymś, czego nie spodziewał się w całym swoim całkiem długim już życiu. Wszystko bledło przy tym piekącym uczuciu, trawiącym jego osłabione ciało niczym ogień piekielny. Jeśli tak wygląda piekło to powinien jeszcze dziś zacząć chodzić do kościoła. Może lepiej od razu zacząć błagać Boga o przebaczenie wszystkich grzechów?

Dochodząc do siebie po nieudanej przymusowej drzemce, usłyszał w oddali stukot i podenerwowany głos bliźniaka. Musiał dopiero dotrzeć do szpitala po telefonie od lekarzy z powiadomieniem o kolejnym ataku. Za pierwszym razem było podobnie, Tom, nie licząc się ze zdaniem swojego menadżera, wybiegł dziko z konferencji prasowej, by sprawdzić, co się stało. Potem musiał wysłuchiwać narzekań swojego „przełożonego”, ale Tom jak to Tom, nie przejął się tym zbytnio. Miał swoje priorytety tak różne od tych należących do Josta.

Wpadł do pokoju, rzucając jakąś torbę na podłogę. Trzask był dla Billa niczym silne uderzenie w głowę.

- Ciszej, błagam… - burknął wściekle czarnowłosy. Po silnych lekach uspokajających i uśmierzających ból był wykończony i drażliwy. Najcichszy dźwięk działał mu na nerwy.
- Jak się czujesz? – Tom zdawał się nie przejmować warknięciami swojego brata. Usiadł na łóżku obok niego.
- Jak mam się czuć… - jęknął, przysłaniając dłońmi twarz.
- To samo co ostatnio?
- Dokładnie. Tyle, że byłem wtedy pod prysznicem. No i nie mam już chyba drzwi.
- Co? – zdziwił się gitarzysta. – Ty to zrobiłeś?!
- Bardzo źle to wygląda?
- Ogólnie drzwi z wielką dziurą tam, gdzie powinna być klamka.
- Trudno – westchnął czarnowłosy. – Zapłaci się.
- Zapłaci – powtórzył jego brat. Podrapał się w głowę. – Silnych lekarzy tu mają.
- Nie wiem, czy to był lekarz.

Zapadła chwilowa cisza.

- To znowu…
- Ta sama osoba co poprzednio – odpowiedział Bill.
- To by było niepokojące, wiesz?
- Wiem, ale nie boję się. Ten człowiek dwa razy mnie uratował.
- A skąd wiesz, czy to nie on wywołał u ciebie tego bólu?
- Pytałem przecież lekarzy. Mają przyczynę.
- Mówili, że to tylko hipoteza.
- Niby tak, ale mówili też, że jeśli ból się powtórzy to będzie wskazywało, że to to – palce przejechały w dół jego smukłej twarzy. Spoglądał na pustą jasną plamę, którą uważał za sufit. – Dzisiaj pewnie ktoś przyjdzie to potwierdzić.
- Nie wiesz, o której?

Czarnowłosy zwrócił twarz w stronę bliźniaka.

- Nie wiem nawet, która jest teraz godzina.
- Prawie północ.

Młodszy Kaulitz westchnął.

- Trochę przespałem – skomentował. – W takim razie pewnie coś koło 8-9 rano. Tak jak jest zwykle obchód.
- Przyjadę w takim razie.
- Nie musisz.
- Ciągle coś się dzieje gdy mnie nie ma. Poza tym niedługo będę musiał robić dla Davida jakąś robotę i znowu będzie chciał mnie trzymać przy sobie 24/7 i nie będzie miał cię kto pilnować – jęknął. – A tak swoją drogą – zastanowił się. – Jak to jest, że nasi ochroniarze wpuścili do ciebie tego obcego typa?
- Jak to ochroniarze?
- Stoją przed wejściem i pilnują, żeby nikt nie wszedł.
- To dobrze wiedzieć.
- Nie byli u ciebie ani razu?
- Wiesz, że nie przepadają za moim towarzystwem. Mogli stać przed wejściem, ale tu nie wchodzili.
- Może wypadałoby wymienić ochronę na jakąś milszą – burknął Tom, przecierając twarz.
- Ja znam skądś tego kogoś.
- Czyli to ktoś znajomy?
- Tak mi się wydaje. Co prawda jestem ślepy, ale mam przeczucie, że go znam.
- I to by wyjaśniało, czemu ochroniarze go wpuścili.
- Dokładnie.
- Najprościej byłoby zapytać ochronę, kto to był. Rano zadzwonię do Davida, musi mieć ich numery.
- A teraz ich tu nie ma?
- Nie. Nie dało rady ich namówić, żeby stali tu cały dzień. Sam nie wiem, jaki w końcu mają grafik.
- Bez sensu.
- Może David widzi w tym sens?
- Jak zawsze. Jako jedyny.

*

Następny dzień miał pomóc pozbyć się kilku istotnych niewiadomych z tego skomplikowanego równania. Niestety nic nie szło tak gładko jak spodziewali się tego bliźniacy. Rankiem doktor Smith odwiedził Billa, by podać ostateczną diagnozę dotyczącą przyczyn silnych ataków bólu. Okazało się, iż po wypadku powstały na jego oczach maleńkie uszkodzenia, które od tego czasu nie tylko nie zdołały się zagoić, lecz narastająca tkanka, która miała je zlikwidować, podrażniała nerwy, pogarszając sprawę. Sposób leczenia? Operacja – słowo niemalże nieużywane przez młodego wokalistę. Wszelkiego rodzaju zabiegi wykonywane przy znieczuleniu ogólnym budziły w nim lęk nie do opisania. Przez to panicznie bał się szpitali i sal operacyjnych. Wciąż pamiętał, gdy kilka lat temu wylądował na stole operacyjnym z powodu cysty na strunach głosowych. Lekarze nie potrafili wprowadzić go w stan narkozy, ponieważ lęk zmotywował organizm do walki z wszelkimi substancjami, które dostawały się do nastoletniego ciała, by pomóc wokaliście „odpłynąć”. To doświadczenie jedynie spotęgowało jego strach przed operacjami. Kolejnego traumatycznego przeżycia miał doświadczyć za miesiąc. Do tego czasu musiał przyjmować stertę leków dziennie, w tym jakieś krople do oczu. Noszenie opaski na szczęście nie było w tym wypadku konieczne.

Koło południa rozbrzmiał znajomy dźwięk dzwonka leżącej na szafce komórki. Tom nie dowiedział się wiele o pojawiającym się co jakiś czas nieproszonym gościu. Ochroniarze powiedzieli, że „nie wiedzą, jak się nazywa, ale to jakiś znany piosenkarz”, a tych w pewnym momencie trochę przewinęło się przez pokój młodszego Kaulitza. Pocieszającym było to, że nie był to ktoś zupełnie anonimowy. Oznaczało to również, iż potencjalnie nie stanowił żadnego zagrożenia dla niewidomego chłopaka. Ten mimo wszystko czuł, że będzie musiał mieć się na baczności. Obcy jest jednak obcym, obojętnie czy znanym przez brukowce, czy nie.

Gdzieś po południu, gdy czarnowłosy stał przy uchylonym oknie, nasłuchując warkotu przejeżdżających ulicą aut, drzwi jego pokoju cicho skrzypnęły. Czując znajomy zapach perfum i te same niepewne kroki odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz ze swoim tajemniczym gościem.

- Szukasz tu czegoś? – wypalił zimnym tonem. Mężczyzna zatrzymał się.
- Szczerze to…tak – odparł niepewnie jego rozmówca. Chłopak kojarzył ten głos. – Jak się dzisiaj czujesz?
- Dobrze, ale to nie twoja sprawa. Po co tu przyszedłeś?
- Dość kiepski sposób na podziękowanie, nie sądzisz?

Nastolatek się zmieszał. „Idioto, gdyby nie on pewnie zdechłbyś z bólu, a lekarze znaleźliby cię kilka dni później!” – umysł przywołał go do porządku.

- Masz trochę racji. Przepraszam i dziękuję – poprawił się.
- Przeprosiny przyjęte – odparł z nutką radości w głosie tajemniczy jegomość. – Zdaję sobie sprawę, że to dość dziwna sytuacja. Z pewnością nie codziennie obcy mężczyźni wpraszają się na odwiedziny, ale… - zawiesił głos, pewnie w poszukiwaniu właściwego słowa. – Może zacznę od początku.
- Byłoby bardzo miło – wokalista powoli udał się na swoje stałe miejsce, całą drogę wodząc opuszkami palców najpierw po ścianie, później po twardym materacu. Usiadł na krawędzi łóżka. – Jak się nazywasz?
- Adam Lambert.
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz