sobota, 19 maja 2012

8. Spontaniczna decyzja

8. Spontaniczna decyzja

- Boże, co za piękny poranek! Witaj jutrzenko!

Adam mruknął coś pod nosem i naciągnął na głowę grubą kołdrę, która mimo wszystko nie stanowiła wystarczającej osłony przed natarczywym gadaniem Tommy’ego.

- Jajka na bekonie czy naleśniki? – Usłyszał czarnowłosy i natychmiast wynurzył się spod materiału

- W końcu zaczynasz gadać do rzeczy – Usiadł i ziewnął ospale. Dłuższą chwilę wodził wzrokiem za basistą ubranym w ciemny szlafrok – Wszyscy już poszli?

- Nie – Odparł Ratliff, wyciągając z lodówki różne składniki – Chyba powinieneś dać sobie spokój z urządzaniem imprez w domu. Połowa miasta śpi w twojej sypialni.

Adam uderzył dłonią w czoło – Co?! Jest już po szesnastej!

- Nie krzycz – Mruknął Kris, który przecierając oczy wszedł od salonu – Jutro mamy nagranie, więc radzę ci leczyć kaca, Lambert – Rzekł i usiadł, by włożyć skórzane kozaki.

Tommy ulotnił się w chwili, gdy jedno ze skrzydeł szafki, przy której majstrował upadło bezdźwięcznie na podłogę. Czarnowłosy przewrócił oczami

- Kris? – Spytał, a niższy mężczyzna zaczął iść w jego kierunku. Usiadł na blacie i odkręcił butelkę niegazowanej wody

- Słucham cię – Rzekł i wziął duży łyk napoju, który zwilżył jego suche gardło.

Adam przysunął się nieznacznie – Jak sądzisz, czy nasza rywalizacja wpłynie negatywnie na naszą przyjaźń?

Allen uśmiechnął się delikatnie i przesunął opuszkami palców po ramieniu muzyka

- Nie, nawet tak nie myśl. Mam wrażenie, że od dwóch dni coś chodzi ci po głowie.

Wymienili wzajemnie uśmiechy w chwili, gdy usłyszeli szmery za ścianą

- Tak… - Adam wbił wzrok w ścianę po czym przeniósł go na Krisa – Chciałbym jeszcze raz odwiedzić Billa – Choć chciał brzmieć jak najbardziej naturalnie i obojętnie, nie udało mu się to.

- Podoba ci się? – Allen uniósł wysoko brwi, a na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech.

Adam uderzył go w ramię – Przestań. Po prostu wzbudza we mnie współczucie. Szkoda mi go, naprawdę. Chciałbym mu pomóc.

Tommy wszedł do pokoju i rzucił się na kanapę przed telewizorem – Pomóc mu w rozpięciu koszuli?

- Nie da się z wami rozmawiać – Mruknął Lambert i ukroił kromkę chleba – Tommy, miałeś przygotować śniadanie.

Kris podszedł do basisty i przełączył kanał – Nie ma się czemu dziwić – Rzekł i zatrzymał się na jednym z kanałów muzycznych – Młody.

- Bardzo młody – Rzekł Ratliff, podkreślając wiek Billa – My w oczach Adama jesteśmy już dziadkami.

Lambert starał się ignorować zaczepki przyjaciół. Wstawił wodę na herbatę i szukał choć jednego wolnego kubka.

- Adam zawsze miał ciągoty do młodszych, ale to już podchodzi pod pedofilię – Rzekł z przejęciem Tommy.

Lambert westchnął głośno – On ma dziewiętnaście lat.

- Widzisz, Kris? – Mruknął Ratliff – A jednak już coś kombinuje.

- Wcale nie – Oburzył się Adam i odwrócił się w stronę rozbawionych muzyków – Jesteście żałośni – Westchnął i opuścił pokój, a gdy tylko zniknął z pola widzenia Krisa i Tommy’ego, usłyszał ich głośny śmiech.
***
Mimo względnie wczesnej pory, późno-popołudniowej godziny, niebo zaczęło już szarzeć. Ciężkie, ciemne chmury napłynęły nad duże, amerykańskie miasto, niosąc ze sobą mżawkę, która przerodziła się w ulewę. Adam usiadł w fotelu i westchnął ciężko; choć próbował przywrócić mieszkanie do porządku, stracił wiarę w to, że wszystko będzie wyglądało chociaż tak dobrze jak wczoraj wieczorem. Zmrużył oczy, wsłuchując się w narastający odgłos deszczu obijającego się o szybę; nastrój sprzyjał refleksjom.

Ostatni czas obfitował w wiele świeżych wydarzeń. Pierwsze publiczne występy, wywiady, w których dziennikarze zagłębiali się w życie Adama, wiele fałszywych plotek niszczących jego reputację. Wśród całego zamieszania związanego ze sławą i muzyką były dwa pozytywne akcenty, również wiążące się z tym, co przysparza najwięcej problemów.

Kris. Facet, z którym rozumiem się najlepiej. No, może nieco lepiej dogaduję się z Tommym, ale on nie potrafi niczego wziąć na serio. Rozpieszczony dzieciak, który myśli, że świat to monochromatyczny obraz, na centrum którego składa się zabawa. Kris jest inny; co prawda też uwielbia się śmiać i imprezować, ale jest bardziej dojrzały i odpowiedzialny. Nie lubię ich porównywać; są zupełnie inni, ale mimo to jednakowo mi bliscy.

Ponad powierzchnią brunatnej herbaty unosiła się para. Telefon milczał już od kilku godzin.

A Bill? To zupełnie inna historia. Jedno spotkanie, zupełnie obcy człowiek, w obecności którego czuję się tak swobodnie jak w towarzystwie przyjaciół. Swobodnie to złe słowo; czuję się TAK DOBRZE jak w towarzystwie przyjaciół. Może nawet lepiej?

Spojrzał przez okno i cicho westchnął.

Nawet go nie znam. Dziesięć minut, udawana gadka. Ale jego zapach, wargi, oczy… rozbite na kawałki zwierciadło duszy. Są niesamowite. Spokojne, uśpione, nieobecne. Chciałbym, by mnie zobaczył. Teraz może jedynie poczuć dotyk. Zapach. Może mnie usłyszeć.

Leżący na stole Samsung zaczął wibrować. Adam zlekceważył ten fakt i zsunął się z fotela.

Przypomina mi obraz. Albo antyczną rzeźbę; absolutnie statyczny, sztuczny, zimny jak marmur. Twarz tak idealna, że trudno uwierzyć własnym oczom. I właśnie to piękne oblicze, które nie wyraża żadnych emocji. To jest chłopak, który potrafi fascynować. Który ma w sobie tajemnicę.

Telefon wibrował ponownie. Adam niechętnie zwlókł się z miękkiego siedzenia, by odebrać połączenie

- Słucham? – Spytał obojętnym tonem

- Sprawdź, czy nie zostawiłem u ciebie notebooka – Rzekł Tommy

Adam zerknął na stolik – Owszem, zostawiłeś.

- Adaś, kochanie, przywieź mi – Ton głosu Ratliffa natychmiastowo przybrał przesłodzony wydźwięk.

- To rusz tyłek i sam przyjedź – Warknął Adam – Musiałem zbierać rozgotowany makaron, który rozwiesiłeś na moich żaluzjach.

Tommy jęknął z zażenowaniem – Masz samochód, ja musiałbym się tłuc autobusami, okaż trochę litości.

- Mam okazywać litość pacanowi, który nie umie upilnować własnych rzeczy? – Mruknął Adam i podszedł do szafki, by wziąć kluczyki od Audi.

- To ja czekam pod moim domem – Powiedział Tommy i rozłączył się.

Lambert pokręcił głową i wsunął Samsunga do kieszeni. Zabrał również notebooka Tommy’ego i zszedł na dół. Wsiadł do samochodu i wsunął kluczyk w stacyjkę, włączył radio w którym rozbrzmiewała stara piosenka Alice Coopera. Ruszył pustoszejącymi ulicami swojego miasta, zmierzając w kierunku Martina – przyjaciela Tommy’ego, który użyczył mu na tydzień swojego mieszkania.

Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych. Przed jego oczami pojawiały się ciemne postacie w długich płaszczach. Pojedyncze parasolki przesuwały się na teksturze szarych murów. Ciche pomrukiwanie silnika doprawiało muzykę specyficznymi basami.

Wjechał na podwórko, w którym czekał na niego Tommy. Blondyn podbiegł do samochodu

- Jesteś moim najlepszy przyjacielem – Rzekł, odbierając notebooka z rąk Adama.

- Jedynym, bo nikt z tobą nie wytrzymał – Rzekł Lambert i zawiesił ręce na kierownicy.

- Wracasz do domu? – Spytał Ratliff otulając się kurtką.

- Tak. Jestem potwornie zmęczony – Odparł Adam i przeczesał palcami czarne włosy – Zobaczymy się pojutrze. Cześć, wariacie – Uśmiechnął się, przekręcił kluczyk i dodał gazu.
Deszcz nie przestawał padać; duże krople odbijały się od szyby, wprowadzając monotonny, senny nastrój. Adam co kilka chwil zerkał na oznaczenia i tablice ustawione przy drodze.

Uwaga, roboty drogowe. Droga na Charlotte. Nierówna nawierzchnia. Szkoła publiczna. Szpital miejski.

W chwili gdy zobaczył ostatnią z tablic, gwałtownie skręcił w ulicę oznaczoną białą strzałką. To był impuls.

Marona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz