8. Spontaniczna decyzja
- Boże, co za piękny poranek! Witaj
jutrzenko!
Adam mruknął coś pod nosem i naciągnął na
głowę grubą kołdrę, która mimo wszystko nie stanowiła wystarczającej osłony
przed natarczywym gadaniem Tommy’ego.
- Jajka na bekonie czy naleśniki? – Usłyszał
czarnowłosy i natychmiast wynurzył się spod materiału
- W końcu zaczynasz gadać do rzeczy – Usiadł
i ziewnął ospale. Dłuższą chwilę wodził wzrokiem za basistą ubranym w ciemny
szlafrok – Wszyscy już poszli?
- Nie – Odparł Ratliff, wyciągając z lodówki
różne składniki – Chyba powinieneś dać sobie spokój z urządzaniem imprez w
domu. Połowa miasta śpi w twojej sypialni.
Adam uderzył dłonią w czoło – Co?! Jest już
po szesnastej!
- Nie krzycz – Mruknął Kris, który
przecierając oczy wszedł od salonu – Jutro mamy nagranie, więc radzę ci leczyć
kaca, Lambert – Rzekł i usiadł, by włożyć skórzane kozaki.
Tommy ulotnił się w chwili, gdy jedno ze
skrzydeł szafki, przy której majstrował upadło bezdźwięcznie na podłogę.
Czarnowłosy przewrócił oczami
- Kris? – Spytał, a niższy mężczyzna zaczął
iść w jego kierunku. Usiadł na blacie i odkręcił butelkę niegazowanej wody
- Słucham cię – Rzekł i wziął duży łyk
napoju, który zwilżył jego suche gardło.
Adam przysunął się nieznacznie – Jak
sądzisz, czy nasza rywalizacja wpłynie negatywnie na naszą przyjaźń?
Allen uśmiechnął się delikatnie i przesunął
opuszkami palców po ramieniu muzyka
- Nie, nawet tak nie myśl. Mam wrażenie, że
od dwóch dni coś chodzi ci po głowie.
Wymienili wzajemnie uśmiechy w chwili, gdy
usłyszeli szmery za ścianą
- Tak… - Adam wbił wzrok w ścianę po czym
przeniósł go na Krisa – Chciałbym jeszcze raz odwiedzić Billa – Choć chciał
brzmieć jak najbardziej naturalnie i obojętnie, nie udało mu się to.
- Podoba ci się? – Allen uniósł wysoko brwi,
a na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech.
Adam uderzył go w ramię – Przestań. Po
prostu wzbudza we mnie współczucie. Szkoda mi go, naprawdę. Chciałbym mu pomóc.
Tommy wszedł do pokoju i rzucił się na
kanapę przed telewizorem – Pomóc mu w rozpięciu koszuli?
- Nie da się z wami rozmawiać – Mruknął
Lambert i ukroił kromkę chleba – Tommy, miałeś przygotować śniadanie.
Kris podszedł do basisty i przełączył kanał
– Nie ma się czemu dziwić – Rzekł i zatrzymał się na jednym z kanałów
muzycznych – Młody.
- Bardzo młody – Rzekł Ratliff, podkreślając
wiek Billa – My w oczach Adama jesteśmy już dziadkami.
Lambert starał się ignorować zaczepki
przyjaciół. Wstawił wodę na herbatę i szukał choć jednego wolnego kubka.
- Adam zawsze miał ciągoty do młodszych, ale
to już podchodzi pod pedofilię – Rzekł z przejęciem Tommy.
Lambert westchnął głośno – On ma
dziewiętnaście lat.
- Widzisz, Kris? – Mruknął Ratliff – A
jednak już coś kombinuje.
- Wcale nie – Oburzył się Adam i odwrócił
się w stronę rozbawionych muzyków – Jesteście żałośni – Westchnął i opuścił
pokój, a gdy tylko zniknął z pola widzenia Krisa i Tommy’ego, usłyszał ich
głośny śmiech.
***
Mimo względnie wczesnej pory,
późno-popołudniowej godziny, niebo zaczęło już szarzeć. Ciężkie, ciemne chmury
napłynęły nad duże, amerykańskie miasto, niosąc ze sobą mżawkę, która
przerodziła się w ulewę. Adam usiadł w fotelu i westchnął ciężko; choć próbował
przywrócić mieszkanie do porządku, stracił wiarę w to, że wszystko będzie
wyglądało chociaż tak dobrze jak wczoraj wieczorem. Zmrużył oczy, wsłuchując
się w narastający odgłos deszczu obijającego się o szybę; nastrój sprzyjał
refleksjom.
Ostatni czas obfitował w wiele świeżych
wydarzeń. Pierwsze publiczne występy, wywiady, w których dziennikarze
zagłębiali się w życie Adama, wiele fałszywych plotek niszczących jego
reputację. Wśród całego zamieszania związanego ze sławą i muzyką były dwa
pozytywne akcenty, również wiążące się z tym, co przysparza najwięcej
problemów.
Kris. Facet, z którym rozumiem się
najlepiej. No, może nieco lepiej dogaduję się z Tommym, ale on nie potrafi
niczego wziąć na serio. Rozpieszczony dzieciak, który myśli, że świat to
monochromatyczny obraz, na centrum którego składa się zabawa. Kris jest inny;
co prawda też uwielbia się śmiać i imprezować, ale jest bardziej dojrzały i
odpowiedzialny. Nie lubię ich porównywać; są zupełnie inni, ale mimo to
jednakowo mi bliscy.
Ponad powierzchnią brunatnej herbaty unosiła
się para. Telefon milczał już od kilku godzin.
A Bill? To zupełnie inna historia. Jedno
spotkanie, zupełnie obcy człowiek, w obecności którego czuję się tak swobodnie
jak w towarzystwie przyjaciół. Swobodnie to złe słowo; czuję się TAK DOBRZE jak
w towarzystwie przyjaciół. Może nawet lepiej?
Spojrzał przez okno i cicho westchnął.
Nawet go nie znam. Dziesięć minut,
udawana gadka. Ale jego zapach, wargi, oczy… rozbite na kawałki zwierciadło
duszy. Są niesamowite. Spokojne, uśpione, nieobecne. Chciałbym, by mnie
zobaczył. Teraz może jedynie poczuć dotyk. Zapach. Może mnie usłyszeć.
Leżący na stole Samsung zaczął wibrować.
Adam zlekceważył ten fakt i zsunął się z fotela.
Przypomina mi obraz. Albo antyczną
rzeźbę; absolutnie statyczny, sztuczny, zimny jak marmur. Twarz tak idealna, że
trudno uwierzyć własnym oczom. I właśnie to piękne oblicze, które nie wyraża
żadnych emocji. To jest chłopak, który potrafi fascynować. Który ma w sobie
tajemnicę.
Telefon wibrował ponownie. Adam niechętnie
zwlókł się z miękkiego siedzenia, by odebrać połączenie
- Słucham? – Spytał obojętnym tonem
- Sprawdź, czy nie zostawiłem u ciebie
notebooka – Rzekł Tommy
Adam zerknął na stolik – Owszem, zostawiłeś.
- Adaś, kochanie, przywieź mi – Ton głosu
Ratliffa natychmiastowo przybrał przesłodzony wydźwięk.
- To rusz tyłek i sam przyjedź – Warknął
Adam – Musiałem zbierać rozgotowany makaron, który rozwiesiłeś na moich
żaluzjach.
Tommy jęknął z zażenowaniem – Masz samochód,
ja musiałbym się tłuc autobusami, okaż trochę litości.
- Mam okazywać litość pacanowi, który nie
umie upilnować własnych rzeczy? – Mruknął Adam i podszedł do szafki, by wziąć
kluczyki od Audi.
- To ja czekam pod moim domem – Powiedział
Tommy i rozłączył się.
Lambert pokręcił głową i wsunął Samsunga do
kieszeni. Zabrał również notebooka Tommy’ego i zszedł na dół. Wsiadł do
samochodu i wsunął kluczyk w stacyjkę, włączył radio w którym rozbrzmiewała
stara piosenka Alice Coopera. Ruszył pustoszejącymi ulicami swojego miasta,
zmierzając w kierunku Martina – przyjaciela Tommy’ego, który użyczył mu na
tydzień swojego mieszkania.
Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych.
Przed jego oczami pojawiały się ciemne postacie w długich płaszczach.
Pojedyncze parasolki przesuwały się na teksturze szarych murów. Ciche
pomrukiwanie silnika doprawiało muzykę specyficznymi basami.
Wjechał na podwórko, w którym czekał na
niego Tommy. Blondyn podbiegł do samochodu
- Jesteś moim najlepszy przyjacielem –
Rzekł, odbierając notebooka z rąk Adama.
- Jedynym, bo nikt z tobą nie wytrzymał –
Rzekł Lambert i zawiesił ręce na kierownicy.
- Wracasz do domu? – Spytał Ratliff otulając
się kurtką.
- Tak. Jestem potwornie zmęczony – Odparł
Adam i przeczesał palcami czarne włosy – Zobaczymy się pojutrze. Cześć,
wariacie – Uśmiechnął się, przekręcił kluczyk i dodał gazu.
Deszcz nie przestawał padać; duże krople
odbijały się od szyby, wprowadzając monotonny, senny nastrój. Adam co kilka
chwil zerkał na oznaczenia i tablice ustawione przy drodze.
Uwaga, roboty drogowe. Droga na
Charlotte. Nierówna nawierzchnia. Szkoła publiczna. Szpital miejski.
W chwili gdy zobaczył ostatnią z tablic,
gwałtownie skręcił w ulicę oznaczoną białą strzałką. To był impuls.
Marona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz