sobota, 19 maja 2012

13. Czekolada



13. Czekolada

- I wtedy wymyślił sobie, że zacznie mnie uczyć. Wyobrażasz to sobie?
- Nie żartuj!
- Słowo! Co on sobie w ogóle wyobraża? – młodszy Kaulitz śmiał się do słuchawki.
Opowiadał właśnie Tomowi o swoim wczorajszym gościu. Cała historia wprawiła ich obu w wyjątkowo dobry nastrój.
- Ten facet jest jakiś dziwny. Uważałbym na niego.

Bill nie zdążył odpowiedzieć, ktoś wszedł do pokoju.

- Muszę kończyć. Zadzwonisz jeszcze później?
- Jasne, ale muszę przygotować się do wyjazdu – czarnowłosy cicho westchnął. – Pamiętasz, że lecę do Niemiec?
- Pamiętam – przytaknął ponuro. – Wróć przed operacją.
- Nikt, nawet David mnie przed tym nie powstrzyma – dziewiętnastolatek uśmiechnął się smutno. – Trzymaj się stary!
- Cześć.

Ostrożnie odłożył telefon na blat szafki i odwrócił się w stronę drzwi. Do jego uszu dotarł znajomy głos.

- Czas na lekarstwa.
- Taa…

Położył się i rozchylił palcami nieposłuszne powieki, które starały się chronić oko przed nieprzyjemnym uczuciem. Pielęgniarka odkręciła buteleczkę i pochyliła się nad nim. Zimna kropla spłynęła na gładką wrażliwą powierzchnię. Powoli rozpływała się na wszystkie strony wywołując silną reakcję zaalarmowanych tym faktem nerwów. Błagały o przymknięcie powiek i ochronę oka. W końcu wygrały.

*

Zimny powiew wiatru drażnił jego skórę. Próbował bronić się przed nim swoją cienką kołdrą, lecz była za krótka, ażeby mógł schronić się cały. Gdyby był mniej zmęczony zamknąłby okno. Leki przeciwbólowe, którymi faszerowali go lekarze osłabiały go tak bardzo, że przesypiał noc, znaczną część dnia i mimo to był wiecznie śpiący. Czasami łapał się na liczeniu dni do swojej operacji mającej uwolnić go chociaż od części przyjmowanych medykamentów. Tak miał dosyć tego szpitala, leków, samotności i koszmarnej bezradności. Wraz ze wzrokiem stracił pracę i nie mógł robić większości rzeczy, które kiedyś sprawiały mu przyjemność. Jak miał cokolwiek zapisywać, szkicować, oglądać, kiedy nie widział praktycznie nic? No jak?!

Powoli podniósł się do siadu przy akompaniamencie swych strzykających kości. Podszedł do okna i zamknął je zupełnie. Otworzy je ponownie, gdy zrobi się cieplej.

Odczekał chwilę zastanawiając się, co robić dalej i udał się do łazienki. Skoro i tak nie ma co robić to może przynajmniej spróbuje…

*

To było trudniejsze niż się spodziewał, ale ostatecznie nie było najgorzej. Tak sądził. Ostrożnie wodził opuszkami palców w poszukiwaniu krótkich kłujących włosków, a następnie przejeżdżał maszynką po, w jego mniemaniu, zarośniętym miejscu. Musi się nauczyć samodzielności, nie ma innego wyjścia. Tom nie będzie mu pomagał w nieskończoność, zwłaszcza, że ma niedługo polecieć do Niemiec. Starał się nie okazywać swojej złości, a zarazem przerażenia spowodowanych wyjazdem bliźniaka. Tak strasznie chciał już wrócić do pracy, poczuć się jak pełnowartościowy człowiek, nie jak inwalida, którym niespodziewanie się stał. Póki co było to jednak niemożliwe. Nie potrafił robić prostych, acz istotnych w jego zawodzie, rzeczy, jak chociażby patrzenie w obiektyw kamery czy aparatu. Nie był w stanie czytać umów, pisać tekstów, swobodnie się poruszać, nie mówiąc już o samodzielnym ubraniu się, ułożeniu włosów, bądź zrobieniu makijażu.

Maszynka wysunęła mu się z ręki i spadła do zlewu. Czuł się tak beznadziejnie, że miał ochotę stłuc wiszące przed nim lustro. Zatrzymał rękę, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi.

- Hej, nie przeszkadzam? Drzwi były otwarte.
- Co ty tu robisz? – warknął wciąż lekko zdziwiony obecnością swojego gościa.
- Golisz się? Może ci pomogę? Ominąłeś kilka miejsc.

Nie zaprotestował. Był w tak podłym nastroju, że nie drgnąłby nawet, gdyby ktoś właśnie przystawił mu broń do głowy, choć obcy mężczyzna z maszynką do golenia mógł w tym momencie niewiele różnić się od bandyty z bronią palną czy chociażby nożem, ale co tam, jego życie jest obecnie i tak już przegrane.

„Tylko nie rycz. Nie rozklejaj się do cholery! Nie przy ludziach.”

Tak skupił się na tej myśli, że nie zauważył, kiedy Lambert skończył swoją robotę.

- Gotowe. Mam nadzieję, że nigdzie cię nie ciachnąłem.
- Chyba nie – odparł Bill, ostrożnie przejeżdżając palcami po skórze. Potrzebował jeszcze czegoś…
- Weź krem, bo podrażni ci się skóra.

Chłopak poczuł jak do jego dłoni dotknęło niewielkie pudełeczko, które wcześniej stało gdzieś na zlewie.

- Dziękuję, siostro – powiedział zgryźliwie, nakładając sobie warstwę kremu na twarz. Cieszył się, że nie musi już nikogo straszyć swoim kilkudniowym zarostem.
- Czy ja doczekam się dnia, gdy choć raz nie będziesz dla mnie niemiły? – jęknął Adam.
- Jak tu wszedłeś?
- Chyba nie – zaśmiał się. – Normalnie. Drzwi były otwarte.
- A ochrona?
- Jaka ochrona?
- Aha – skomentował krótko Kaulitz. „Muszę pamiętać, żeby pogadać z Davidem o wymianie ochroniarzy.”
- Zanim znów na mnie naskoczysz – dziewiętnastolatek zwrócił twarz w kierunku swojego rozmówcy. – Wpadłem na chwilę, bo pomyślałem, że coś ci przyniosę.

Piosenkarz opuścił łazienkę. Chłopak niepewnie podążył za nim, a przynajmniej za dźwiękiem jego kroków. Przystanął przy oknie, opierając się o parapet.

- Gorące, nie poparz się.

Nastolatek nieśmiało wyciągnął rękę. Chwycił podany mu plastikowy kubek, wypełniony jakąś cieczą. Do jego nozdrzy dotarł zapach gorącej czekolady.
- Co prawda z automatu, ale smakuje wybornie – oznajmił radośnie Adam.
- W środku jest trucizna? – spytał z uśmiechem na ustach Kaulitz. Zanurzył usta w aromatycznym napoju.
- Dziesięć rodzajów.
- Jest ok – skłamał. Dawno nie pił tak dobrej czekolady. – Tak, całkiem ok.
- Ja ją uwielbiam!

Kaulitz spokojnie delektował się napojem, podczas gdy jego towarzysz uparcie szukał czegoś w reklamówce. Ten szelest był wyjątkowo drażniący dla uszu chłopaka.

- Przyniosłem ci jeszcze coś do jedzenia. Dobrze by było, gdybyś jednak nabrał trochę wa… Ej, wszystko w porządku?
- Tak, tak – odpowiedział, chwytając się parapetu. Przyłożył palce do pulsującej powieki.
- Boli cię? Wezwać lekarza?
- Nie, wszystko… Wszystko ok – wymamrotał zamroczony. – Poczułem się źle.
- Właśnie widzę. Na pewno wszystko dobrze?
- Tak…Ja…Nie… - plątał się, nie wiedząc, co właściwie odpowiedzieć. Z jednej strony chciał już pozbyć się Lamberta ze swojego tymczasowego „królestwa”, z drugiej to kłucie w oku… Czy to znów atak? Strach opanowywał całe jego ciało. „Oby to nie ból, nie ból, nie chcę bólu!”
- Opowiedz mi coś. Co-cokolwiek. Może coś o sobie? – wymamrotał. Nie wierzył, że to przeszło mu przez gardło.
- Na pewno nie zawołać lekarza?
- Nie, nie. Po prostu opowiedz.

         Zdawał sobie sprawę, że Adam czuł jego zdenerwowanie. Musiał przecież widzieć jego przyspieszony oddech, ogólne roztargnienie. Coś było nie tak, jednak przystał na warunki czarnowłosego. Odłożył wszystko i podszedł do okna, by również oprzeć się o parapet. W tej stresującej chwili zwykła gadka o niczym była tym, czego nastolatek tak bardzo potrzebował.

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz