sobota, 19 maja 2012

3. Potrzeby jednostki a wyższe cele


3. Potrzeby jednostki a wyższe cele

Leżał w zimnym szpitalnym łóżku. Co jakiś czas zasypiał na chwilę, by za moment znów uchylić powieki. Może to zasługa szoku, jaki przeżył, dowiadując się nagle o swoim stanie i niepełnosprawności. Choć równie dobrze mogło się tak dziać przez końską dawkę leków, którą uświadczyli go lekarze po wybuchu jego dzikiego szału. I mimo że w jego trakcie nic nie zostało uszkodzone, Tom długo musiał przekonywać personel, że nie jest konieczne unieruchamianie jego brata za pomocą znajdujących się w szpitalu pasów bezpieczeństwa. Warunek był jeden, podobne zajścia mają już nigdy więcej się nie powtórzyć.

Gitarzysta siedział na niewielkim metalowym krzesełku ustawionym tuż obok łóżka. Sam również był wykończony całą zaistniałą sytuacją. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż nie jest to tylko jego prywatna tragedia. Musiał wziąć się w garść i pozałatwiać wszelkie sprawy związane z zespołem, który stanął na krawędzi istnienia. Ten nagły natłok odpowiedzialności przerażał go, jednak czuł, że nie ma przed nim ucieczki. Ktoś musi stawić temu wszystkiemu czoło i wiedział, że najlepszym kandydatem do tego zadania jest on sam.

- Tom… - ciche mruknięcie wyrwało go z zamyślenia.
- Tak? – spytał przysuwając się bliżej do bliźniaka. – Nie podnoś się.
- Mam dosyć leżenia – rzekł czarnowłosy, próbując unieść się na rękach i położyć trochę wyżej, jednak jego ciało było zbyt osłabione, by temu sprostać.
- Poprawię ci poduszkę. Lepiej?
- Dzięki – zabrzmiała odpowiedź, po której nastąpiła chwilowa cisza. Bill wziął głębszy oddech. – Tom, jak ja wyglądam?
- W miarę normalnie – odpowiedział przyglądając się leżącemu chłopakowi. – Masz trochę poparzoną skórę twarzy, ale lekarz mówił, że poza małą blizną na policzku i może jakąś przy granicy włosów, nie zostanie po tym ślad.
- Jak dużą blizną?
- Nie dotknę cię, bo mimo leków może cię to zaboleć. Ale nie będzie duża. Jakaś linia na dwa centymetry. Przykryjesz to makijażem i nie będzie śladu. Włosy trzeba było ci przyciąć, bo część się nadpaliła.
- A oczy?

Gitarzysta nachylił się nad twarzą brata i spojrzał mu głęboko w oczy. Gdyby nie znał jego stanu, nie poznałby, że prawie w ogóle nie widzi.

- Wyglądają całkiem normalnie – powiedział zgodnie z prawdą. – Są tylko pozbawione tego czegoś…
- Wzroku?
- Nie! – zaprotestował, próbując ratować sytuację. – Takiego blasku?
- Blasku?
- Tak. Takiej iskry, tak charakterystycznej dla ciebie.
- Pie*dolisz.

Bracia uśmiechnęli się po nosem. Tom czule pogłaskał bliźniaka po ciemnych kosmykach.

- Ej, co ty odwalasz?
- Sorry. Tak mnie wzięło – rzekł. – Dasz radę Bill. Wszystko się ułoży. Razem przez to przejdziemy.

Czarnowłosy milczał. Natłok myśli kłębił mu się w głowie, jednak żadna z nich nie zostawała w miejscu na dłużej. Chciał zasnąć i obudzić się zdrowy. Jakby nic się nie wydarzyło, a on wciąż mógłby pracować wraz z zespołem tak jak dawniej. Płonęła w nim maleńka, lecz silna iskierka nadziei, która swoim cichym szeptem dawała mu ukojenie. „To tylko koszmar, obudzisz się i wszystko będzie w porządku.” W tym samym czasie trzeźwiący i lodowaty strach atakował jego duszę. Bo co jeśli to rzeczywistość? Co jeśli jest w gorszym stanie niż wszyscy mówią? Jest bezbronny, zdany na łaskę i niełaskę innych. Zamknięty w klatce częściowej ślepoty. Kto wie, czy już tutaj nie pozostanie. A może zupełnie straci wzrok…

Drzwi na korytarz otworzyły się z impetem. Do środka szybko weszło kilka osób. Dla cierpiącego nastolatka harmider ten był brutalnym atakiem na jego uszy. „Przestańcie! Chociaż słuch mi oszczędźcie!” – pomyślał.

- Bill, jak się czujesz?
- Jak widać David – odparł ze smutkiem wokalista. – Jak widać…
- Cześć stary.
- Hej, Geo.
- Cześć.
- Cześć Gustav.
- Nie siedźcie długo. On naprawdę jeszcze źle się czuje – powiedział ponuro gitarzysta.

Czarnowłosy zamierzał coś na to odpowiedzieć, gdy nagle zakręciło mu się w głowie. Bliźniak miał rację, to za wcześnie na pogaduszki. Ale Bill tak nienawidził, kiedy ktoś za niego decydował…

- Spokojnie, wpadliśmy się tylko przywitać – odparł menadżer, mierzwiąc włosy leżącego chłopaka. Na twarzy wokalisty pojawił się grymas niezadowolenia. – Tom, musimy pogadać.
- Hm? A, ok. Bill, idę na chwilę z Davidem.
- Nie możecie tutaj pogadać? To jakaś tajemnica?

W pomieszczeniu zapanowała chwilowa niezręczna cisza. Przerwał ją dopiero menadżer zespołu.

- Nie, ale nie chcemy zawracać ci głowy pierdołami. Widzę jak się czujesz, nie będę dodatkowo cię zamęczać.

Brunet próbował zaoponować, jednak znów poczuł się słabiej. Może to i lepiej, że nie musiał teraz nic załatwiać ani podejmować żadnych decyzji dotyczących grupy. W jego obecnym stanie nie wyszłoby to nikomu na dobre.

- Może macie rację… - wymamrotał w końcu i przymknął oczy. Leki znów zaczęły silniej działać.
- Pogadamy o tym, jak poczujesz się lepiej – powiedział Jost, po czym udał się w stronę wyjścia. – Zdrowiej Bill! Chodź Tom.

Obaj opuścili pomieszczenie. Na miejscu pozostali Gustav i Georg. Szatyn przybliżył się do kolegi i zajął miejsce jego brata. Perkusista usiadł na łóżku przy nogach rannego.

- Bardzo cię boli, stary?
- Nawet nie, Geo. Czekam aż te wszystkie prochy przestaną działać. To dopiero będzie jazda.
- Dadzą ci wtedy pewnie coś innego. Przecież nie pozwolą ci tu wyć z bólu. Nikt by tego nie wytrzymał.
- Dzięki. To naprawdę pocieszające.
- Starałem się – powiedział radośnie basista, jednak jego zapał został zgaszony brakiem jakiejkolwiek pozytywnej reakcji na jego słowa.
- Tom na pewno dopilnuje, żeby zapewnili ci tutaj wszystko co potrzebne – odezwał się wreszcie krótkowłosy blondyn.
- Mam nadzieję. Ja nie jestem w stanie sam niczego załatwić. Jestem zdany na niego i na was – rzekł Bill, uchylając powieki, by pod napływem fali złości wywołanej widokiem kolorowych, tańczących mu przed oczami plam, z powrotem je zacisnąć.

*

- Tom, sprawa jest poważna. Musimy wydać oświadczenie.
- To się nim zajmij. W czym problem?
- Najlepiej by było, gdybyśmy coś nagrali. Żebyś wypowiedział się ty albo Bill.
- On się nie wypowie, nawet go o to nie pytaj. Nie pozwoliłbym mu na to, choćby tego naprawdę chciał.
- Mówię jak by było najlepiej. Przydałoby się też jakieś spotkanie z mediami i celebrytami.
- On ma dojść do siebie, a nie zabawiać gawiedź. Jak tak bardzo ci zależy to coś tam powiem, niech będzie. Choć nie ukrywam, że wolałbym po prostu coś napisać i mieć to z głowy.
- Nie da rady, musimy się do tego przyłożyć. Słyszałeś, jakie plotki chodzą po mieście?
- G*wno mnie one obchodzą.
- A mnie obchodzą, Tom. Fakt, że dochodzą one do wytwórni, która dostaje przez nie spazmów, dodatkowo mnie niepokoi.
- Dobra, zróbmy to i miejmy to już za sobą.
- Zdzwonimy się jeszcze. To spotkanie z prasą też będziemy musieli obgadać, ale to dopiero za kilka dni, bo twój brat musi być na siłach i wyglądać w miarę normalnie.
- Ok…
- Jedź do hotelu wyspać się przed nagraniem. Nie śpisz już kolejny dzień.
- A Bill?
- Co ma z nim być? Jest dorosły, nie potrzebuje niańki.
- Nie zostawię go teraz samego.
- Tom, to dorosły facet.
- Który dopiero co ocknął się w szpitalu poparzony, z luką w pamięci, prawie zupełnie ślepy i na silnych prochach. Nie opuszczę go teraz, kiedy najbardziej mnie potrzebuje.
- Niech Gustav albo Georg się nim zajmą.
- Pogadam z nimi, ale mieli wracać do Niemiec. Wątpię, że będzie chciało im się tu zostać.
- To ściągnij tu waszą matkę albo wynajmij pielęgniarkę.
- Chyba zwariowałeś.
- Dobra, poddaję się. Rób co chcesz, ale masz być wyspany na nagranie. Nie będziesz wiarygodny wyglądając jak twój brat.
- Skończ już.
- Co poradzę. Wyglądasz jak…

*

- …jak siedem nieszczęść – stwierdził szatyn, poprawiając koledze poduszkę. – I tak dobrze, że pogotowie szybko się do ciebie dobiło.
- Mogło być gorzej?
- Patrząc na to z boku, naprawdę baliśmy się, że będziemy musieli zacząć szukać nowego wokalisty - w pokoju dało się usłyszeć cichy trzask. Najwyraźniej Gustav subtelnie oznajmił koledze, iż ten posunął się odrobinę za daleko w swoich wywodach. – Nieważne. Cieszymy się, że żyjesz i dochodzisz do siebie.

Drzwi cicho skrzypnęły. Dało się słyszeć coraz głośniejsze kroki, które ucichły tuż przy łóżku rannego.

- Tom wrócił to będziemy się zbierać.
- Tak, trzymaj się stary – dorzucił perkusista. Obaj koledzy zbliżyli się do czarnowłosego i potargali jego czuprynę.
- Dzięki za odwiedziny.
- Nie ma sprawy.
- Odprowadzę was kawałek – zaproponował Tom. – Zaraz przyjdę, Bill.

Kolejne skrzypnięcie. Drzwi zamknęły się za wychodzącą trójką. W pokoju pozostał jedynie czarnowłosy chłopak.

Zrobiło mu się chłodniej. Może to od przeciągu? Nawet nie wiedział, czy ma w pokoju jakiekolwiek okno.

*

- Wracacie teraz do kraju?
- Taa. Nie mamy tu przecież nic do roboty. Póki Bill nie dojdzie do siebie, możemy posiedzieć w domu.
- Kurde, liczyłem, że zastąpicie mnie na jeden dzień.
- W sensie, twój dyżur w szpitalu?
- Tak. David wymyślił sobie jakieś nagranie dla fanów i mediów. Poza tym muszę się chociaż zdrzemnąć. Nie wyrobię długo na samej kawie.
- Mogę cię jutro zastąpić, jeśli chcesz. Wylot mamy i tak dopiero za kilka dni.
- Dzięki Gustav.
- Obaj źle wyglądacie. Nie wiem, który z was gorzej przez to wszystko. Bill chyba jednak wygrywa poparzeniami.
- Na szczęście są słabe i zejdą za kilka dni. David już planuje zrobić dzień odwiedzin dla „gwiazd”.
- Ale chyba nie tak od razu?
- Jak tylko Billowi wygoi się trochę skóra.
- Ten typ nie przestanie mnie zadziwiać.
- Mam nadzieję, że wie co robi.
- Jeśli chodzi o interesy, na pewno wie. Jeśli zaś o wsparcie psychiczne i uczucia, jest emocjonalnym kaleką.
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz