3. Potrzeby jednostki a wyższe cele
Leżał w zimnym
szpitalnym łóżku. Co jakiś czas zasypiał na chwilę, by za moment znów uchylić
powieki. Może to zasługa szoku, jaki przeżył, dowiadując się nagle o swoim
stanie i niepełnosprawności. Choć równie dobrze mogło się tak dziać przez
końską dawkę leków, którą uświadczyli go lekarze po wybuchu jego dzikiego
szału. I mimo że w jego trakcie nic nie zostało uszkodzone, Tom długo musiał
przekonywać personel, że nie jest konieczne unieruchamianie jego brata za
pomocą znajdujących się w szpitalu pasów bezpieczeństwa. Warunek był jeden,
podobne zajścia mają już nigdy więcej się nie powtórzyć.
Gitarzysta
siedział na niewielkim metalowym krzesełku ustawionym tuż obok łóżka. Sam
również był wykończony całą zaistniałą sytuacją. Zdawał sobie sprawę z faktu,
iż nie jest to tylko jego prywatna tragedia. Musiał wziąć się w garść i
pozałatwiać wszelkie sprawy związane z zespołem, który stanął na krawędzi
istnienia. Ten nagły natłok odpowiedzialności przerażał go, jednak czuł, że nie
ma przed nim ucieczki. Ktoś musi stawić temu wszystkiemu czoło i wiedział, że
najlepszym kandydatem do tego zadania jest on sam.
- Tom… - ciche
mruknięcie wyrwało go z zamyślenia.
- Tak? –
spytał przysuwając się bliżej do bliźniaka. – Nie podnoś się.
- Mam dosyć
leżenia – rzekł czarnowłosy, próbując unieść się na rękach i położyć trochę
wyżej, jednak jego ciało było zbyt osłabione, by temu sprostać.
- Poprawię ci
poduszkę. Lepiej?
- Dzięki –
zabrzmiała odpowiedź, po której nastąpiła chwilowa cisza. Bill wziął głębszy
oddech. – Tom, jak ja wyglądam?
- W miarę
normalnie – odpowiedział przyglądając się leżącemu chłopakowi. – Masz trochę
poparzoną skórę twarzy, ale lekarz mówił, że poza małą blizną na policzku i
może jakąś przy granicy włosów, nie zostanie po tym ślad.
- Jak dużą
blizną?
- Nie dotknę
cię, bo mimo leków może cię to zaboleć. Ale nie będzie duża. Jakaś linia na dwa
centymetry. Przykryjesz to makijażem i nie będzie śladu. Włosy trzeba było ci
przyciąć, bo część się nadpaliła.
- A oczy?
Gitarzysta
nachylił się nad twarzą brata i spojrzał mu głęboko w oczy. Gdyby nie znał jego
stanu, nie poznałby, że prawie w ogóle nie widzi.
- Wyglądają
całkiem normalnie – powiedział zgodnie z prawdą. – Są tylko pozbawione tego
czegoś…
- Wzroku?
- Nie! –
zaprotestował, próbując ratować sytuację. – Takiego blasku?
- Blasku?
- Tak. Takiej
iskry, tak charakterystycznej dla ciebie.
- Pie*dolisz.
Bracia
uśmiechnęli się po nosem. Tom czule pogłaskał bliźniaka po ciemnych kosmykach.
- Ej, co ty
odwalasz?
- Sorry. Tak
mnie wzięło – rzekł. – Dasz radę Bill. Wszystko się ułoży. Razem przez to
przejdziemy.
Czarnowłosy
milczał. Natłok myśli kłębił mu się w głowie, jednak żadna z nich nie zostawała
w miejscu na dłużej. Chciał zasnąć i obudzić się zdrowy. Jakby nic się nie
wydarzyło, a on wciąż mógłby pracować wraz z zespołem tak jak dawniej. Płonęła
w nim maleńka, lecz silna iskierka nadziei, która swoim cichym szeptem dawała
mu ukojenie. „To tylko koszmar, obudzisz się i wszystko będzie w porządku.” W
tym samym czasie trzeźwiący i lodowaty strach atakował jego duszę. Bo co jeśli
to rzeczywistość? Co jeśli jest w gorszym stanie niż wszyscy mówią? Jest
bezbronny, zdany na łaskę i niełaskę innych. Zamknięty w klatce częściowej
ślepoty. Kto wie, czy już tutaj nie pozostanie. A może zupełnie straci wzrok…
Drzwi na
korytarz otworzyły się z impetem. Do środka szybko weszło kilka osób. Dla
cierpiącego nastolatka harmider ten był brutalnym atakiem na jego uszy.
„Przestańcie! Chociaż słuch mi oszczędźcie!” – pomyślał.
- Bill, jak
się czujesz?
- Jak widać
David – odparł ze smutkiem wokalista. – Jak widać…
- Cześć stary.
- Hej, Geo.
- Cześć.
- Cześć
Gustav.
- Nie siedźcie
długo. On naprawdę jeszcze źle się czuje – powiedział ponuro gitarzysta.
Czarnowłosy zamierzał
coś na to odpowiedzieć, gdy nagle zakręciło mu się w głowie. Bliźniak miał
rację, to za wcześnie na pogaduszki. Ale Bill tak nienawidził, kiedy ktoś za
niego decydował…
- Spokojnie,
wpadliśmy się tylko przywitać – odparł menadżer, mierzwiąc włosy leżącego
chłopaka. Na twarzy wokalisty pojawił się grymas niezadowolenia. – Tom, musimy
pogadać.
- Hm? A, ok.
Bill, idę na chwilę z Davidem.
- Nie możecie
tutaj pogadać? To jakaś tajemnica?
W
pomieszczeniu zapanowała chwilowa niezręczna cisza. Przerwał ją dopiero
menadżer zespołu.
- Nie, ale nie
chcemy zawracać ci głowy pierdołami. Widzę jak się czujesz, nie będę dodatkowo
cię zamęczać.
Brunet
próbował zaoponować, jednak znów poczuł się słabiej. Może to i lepiej, że nie
musiał teraz nic załatwiać ani podejmować żadnych decyzji dotyczących grupy. W
jego obecnym stanie nie wyszłoby to nikomu na dobre.
- Może macie
rację… - wymamrotał w końcu i przymknął oczy. Leki znów zaczęły silniej
działać.
- Pogadamy o
tym, jak poczujesz się lepiej – powiedział Jost, po czym udał się w stronę
wyjścia. – Zdrowiej Bill! Chodź Tom.
Obaj opuścili
pomieszczenie. Na miejscu pozostali Gustav i Georg. Szatyn przybliżył się do
kolegi i zajął miejsce jego brata. Perkusista usiadł na łóżku przy nogach
rannego.
- Bardzo cię
boli, stary?
- Nawet nie,
Geo. Czekam aż te wszystkie prochy przestaną działać. To dopiero będzie jazda.
- Dadzą ci
wtedy pewnie coś innego. Przecież nie pozwolą ci tu wyć z bólu. Nikt by tego
nie wytrzymał.
- Dzięki. To
naprawdę pocieszające.
- Starałem się
– powiedział radośnie basista, jednak jego zapał został zgaszony brakiem
jakiejkolwiek pozytywnej reakcji na jego słowa.
- Tom na pewno
dopilnuje, żeby zapewnili ci tutaj wszystko co potrzebne – odezwał się wreszcie
krótkowłosy blondyn.
- Mam
nadzieję. Ja nie jestem w stanie sam niczego załatwić. Jestem zdany na niego i
na was – rzekł Bill, uchylając powieki, by pod napływem fali złości wywołanej
widokiem kolorowych, tańczących mu przed oczami plam, z powrotem je zacisnąć.
*
- Tom, sprawa
jest poważna. Musimy wydać oświadczenie.
- To się nim
zajmij. W czym problem?
- Najlepiej by
było, gdybyśmy coś nagrali. Żebyś wypowiedział się ty albo Bill.
- On się nie
wypowie, nawet go o to nie pytaj. Nie pozwoliłbym mu na to, choćby tego
naprawdę chciał.
- Mówię jak by
było najlepiej. Przydałoby się też jakieś spotkanie z mediami i celebrytami.
- On ma dojść
do siebie, a nie zabawiać gawiedź. Jak tak bardzo ci zależy to coś tam powiem,
niech będzie. Choć nie ukrywam, że wolałbym po prostu coś napisać i mieć to z
głowy.
- Nie da rady,
musimy się do tego przyłożyć. Słyszałeś, jakie plotki chodzą po mieście?
- G*wno mnie
one obchodzą.
- A mnie
obchodzą, Tom. Fakt, że dochodzą one do wytwórni, która dostaje przez nie
spazmów, dodatkowo mnie niepokoi.
- Dobra, zróbmy
to i miejmy to już za sobą.
- Zdzwonimy
się jeszcze. To spotkanie z prasą też będziemy musieli obgadać, ale to dopiero
za kilka dni, bo twój brat musi być na siłach i wyglądać w miarę normalnie.
- Ok…
- Jedź do
hotelu wyspać się przed nagraniem. Nie śpisz już kolejny dzień.
- A Bill?
- Co ma z nim
być? Jest dorosły, nie potrzebuje niańki.
- Nie zostawię
go teraz samego.
- Tom, to
dorosły facet.
- Który
dopiero co ocknął się w szpitalu poparzony, z luką w pamięci, prawie zupełnie
ślepy i na silnych prochach. Nie opuszczę go teraz, kiedy najbardziej mnie
potrzebuje.
- Niech Gustav
albo Georg się nim zajmą.
- Pogadam z
nimi, ale mieli wracać do Niemiec. Wątpię, że będzie chciało im się tu zostać.
- To ściągnij
tu waszą matkę albo wynajmij pielęgniarkę.
- Chyba
zwariowałeś.
- Dobra,
poddaję się. Rób co chcesz, ale masz być wyspany na nagranie. Nie będziesz
wiarygodny wyglądając jak twój brat.
- Skończ już.
- Co poradzę.
Wyglądasz jak…
*
- …jak siedem
nieszczęść – stwierdził szatyn, poprawiając koledze poduszkę. – I tak dobrze,
że pogotowie szybko się do ciebie dobiło.
- Mogło być
gorzej?
- Patrząc na
to z boku, naprawdę baliśmy się, że będziemy musieli zacząć szukać nowego
wokalisty - w pokoju dało się usłyszeć cichy trzask. Najwyraźniej Gustav
subtelnie oznajmił koledze, iż ten posunął się odrobinę za daleko w swoich
wywodach. – Nieważne. Cieszymy się, że żyjesz i dochodzisz do siebie.
Drzwi cicho
skrzypnęły. Dało się słyszeć coraz głośniejsze kroki, które ucichły tuż przy
łóżku rannego.
- Tom wrócił
to będziemy się zbierać.
- Tak, trzymaj
się stary – dorzucił perkusista. Obaj koledzy zbliżyli się do czarnowłosego i
potargali jego czuprynę.
- Dzięki za
odwiedziny.
- Nie ma
sprawy.
- Odprowadzę
was kawałek – zaproponował Tom. – Zaraz przyjdę, Bill.
Kolejne
skrzypnięcie. Drzwi zamknęły się za wychodzącą trójką. W pokoju pozostał
jedynie czarnowłosy chłopak.
Zrobiło mu się
chłodniej. Może to od przeciągu? Nawet nie wiedział, czy ma w pokoju
jakiekolwiek okno.
*
- Wracacie
teraz do kraju?
- Taa. Nie
mamy tu przecież nic do roboty. Póki Bill nie dojdzie do siebie, możemy
posiedzieć w domu.
- Kurde,
liczyłem, że zastąpicie mnie na jeden dzień.
- W sensie,
twój dyżur w szpitalu?
- Tak. David
wymyślił sobie jakieś nagranie dla fanów i mediów. Poza tym muszę się chociaż
zdrzemnąć. Nie wyrobię długo na samej kawie.
- Mogę cię
jutro zastąpić, jeśli chcesz. Wylot mamy i tak dopiero za kilka dni.
- Dzięki
Gustav.
- Obaj źle
wyglądacie. Nie wiem, który z was gorzej przez to wszystko. Bill chyba jednak
wygrywa poparzeniami.
- Na szczęście
są słabe i zejdą za kilka dni. David już planuje zrobić dzień odwiedzin dla
„gwiazd”.
- Ale chyba
nie tak od razu?
- Jak tylko
Billowi wygoi się trochę skóra.
- Ten typ nie
przestanie mnie zadziwiać.
- Mam
nadzieję, że wie co robi.
- Jeśli chodzi
o interesy, na pewno wie. Jeśli zaś o wsparcie psychiczne i uczucia, jest
emocjonalnym kaleką.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz