sobota, 19 maja 2012

9. Atak


9. Atak

To wszystko nie mieściło mu się w głowie. Poczuł się, jakby śnił jakiś przepiękny sen i ktoś obudził go solidnym ciosem w twarz. Był wściekły i załamany. Czemu ona mu to zrobiła? Wylała wiadro wody na jego maleńką iskierkę nadziei. Nadziei, której tak naprawdę powinno już dawno nie być, lecz do tej pory wciąż istniała, podtrzymując go we względnie poprawnym stanie psychicznym. Teraz, choć już dzień po tym wydarzeniu, jedynie obecność Toma powstrzymywała go przed zniszczeniem wszystkiego, co tylko wpadło mu w ręce. Wszystkiego, łącznie z tą przeklętą tabliczką.

- Bill…
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Daj mi spokój.

Zamilkli. Tom stukał palcami o niewielki kawałek plastiku.

- Możesz przestać?
- Możesz wreszcie się uspokoić? – odpowiedział mu brat. – Nie idzie z tobą wytrzymać!
- Doprawdy, strasznie mi przykro – odburknął z ironią w głosie.

Gitarzysta głośno westchnął i poprawił sobie czapkę.

- Bill… - zaczął. – Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie ciężkie. Wiem, że to zaboli, ale w tej kwestii trochę zgadzam się z tą pielęgniarką – widząc, że zaraz może nastąpić atak, kontynuował – Minęło już dużo czasu od wypadku. Lekarze wciąż nie są pewni, co jest dokładną przyczyną twojej utraty wzroku.
- Więc mam się poddać? – przerwał mu Bill, uśmiechając się. Nie był to miły uśmiech.
- Nie, ale może warto przygotować się na najgorsze?

Czarnowłosy odwrócił głowę. Powoli wstał z łóżka i zbliżył się do okna wychodzącego na jedną z ulic. Dało się słyszeć szum jadących w oddali pojazdów.

- Załatw mi lepszy szpital.
- To jest jeden z najlepszych.
- Załatw mi najlepszy! – warknął tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Zmień ton, Bill.
- Dlaczego nie chcesz tego zrobić?! – echo jego krzyku rozniosło się po całym korytarzu.

Kroki. Twarz bliźniaka tuż przy jego własnej. I ten gorący niespokojny oddech. Każdy ruch ostrzegał młodszego Kaulitza, że jeśli zaraz się nie uspokoi, jego starszy brat wyrzuci go przez to niewielkie uchylone okno.

- Uspokój się – powiedział jakby również do siebie. – Powiedziałem, zmień ton, to raz. Dwa, w innym szpitalu byłoby to samo.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Nie bez powodu wybrano właśnie ten szpital – chwycił za chłodny słaby nadgarstek. -  Bill, ja też chcę, żeby wszystko skończyło się dobrze, ale trzeba patrzeć na to realnie – młodszy chłopak zwrócił twarz w stronę, z której dochodziło światło. – Szanse są nikłe, a ja nie będę w stanie być z tobą 24/7. Kiedy wyjdziesz ze szpitala, to pismo może okazać się dla ciebie niezbędne do normalnego funkcjonowania.

Zacisnął zęby. Prawda bolała i nie było przed nią ucieczki.

- Daj mi jeszcze z dzień – wyszeptał, by nie zanieść się płaczem.
- Dostaniesz nawet dwa, bo nie będę mógł jutro przyjść. David wymyślił mi jakąś robotę.

Tom przysunął się bliżej i ciepło objął brata. Ten odwzajemnił uścisk.

- Dasz radę, Bill – powiedział cicho. – Poradzisz sobie. Bądź mężczyzną.
- Spierdalaj – padła odpowiedź. Zaśmiali się jak za każdym razem, gdy wymieniali te słowa. Billowi do mężczyzny było zawsze dość daleko…

Trwali tam chwilę. W końcu Tom odsunął się od bliźniaka.

- Muszę już iść.

Bill uśmiechnął się lekko, tym razem przyjaźnie. Kiwnął głową.

- Dobra, idź.

Kolejne samochody minęły budynek szpitala. Czarnowłosy zarobił kuksańca w bok.

- Za co to było? – jęknął, rozmasowując bolące miejsce.
- Za nic – zaśmiał się gitarzysta. – Zadzwonię do ciebie później. Trzymaj się.

Trzask drzwi. Chłopak ponownie został sam. Powoli podszedł do swojego stałego miejsca i usiadł na twardym materacu. Pochylił się do przodu i zanurzył palce w długich ciemnych kosmykach.

*

- Do widzenia – powiedziała na odchodnym pielęgniarka. Nastolatek był zadowolony, bo wcześniej udało mu się ją przeprosić za swoje przedwczorajsze zachowanie. Wolał nie mieć wrogów w szpitalu.

Przejechał palcami po powierzchni stojącej przy łóżku szafki. Telefon, Ipod, kubek z wodą, oj… kubek z wodą, nowa paczka maszynek do golenia, kanapki, które przyniósł mu Tom. Nic przydatnego w owej chwili.

Ze świeżym opatrunkiem na oczach wstał, by dotknąć dłonią zimnej ściany. Gdy zupełnie nie miał co robić, robił chociaż rundkę po pokoju. Ucząc się poruszania, pomału nabierał pewności siebie. Oprócz tego, choć tyle wsparcia dla jego nieszczęsnej kondycji fizycznej. Idąc tak, ciągnąc nogę za nogą, złapał się na tym, iż chciałby przejść się po szpitalu. Pozwiedzać korytarze, przespacerować się. Niestety było na to jeszcze za wcześnie. Może poprosi o to jutro Toma? Bliźniak mógłby go asekurować i jednocześnie poopisywać mu nieco wygląd szpital. Byłby jego przewodnikiem jak właściwie przez cały czas do tej pory.

Po przejściu pomieszczenia wzdłuż i wszerz trafił do punktu wyjścia. Zanim jednak spoczął przeszukał pościel w poszukiwaniu tej tak przez niego znienawidzonej rzeczy. Wreszcie podniósł plastikową tabliczkę.

- Jutro zaczynamy – rzekł, wodząc opuszkami palców po nierównej powierzchni. – Kto by pomyślał, że będę musiał się uczyć Braille’a.

Od tej pory rzędy wypustek i dziurek miały stać się dla niego narzędziem do kontaktu ze światem. Pismem, które byłby w stanie czytać. Miał tylko nadzieję, że nauka nie potrwa długo. Nigdy nie lubił się uczyć. Tabliczka wylądowała na szafce, pomiędzy innymi drobiazgami.

Nagle skrzypnęły drzwi. Ktoś wszedł do pokoju. Niby nie było w tym nic nadzwyczajnego, lecz dźwięki kroków, które dotarły do uszu dziewiętnastolatka, były bardzo ciche i wskazywały na dużą niepewność tajemniczego gościa. W powietrzu uniósł się przyjemny zapach męskich perfum. Bill skądś kojarzył ten zapach, nie był tylko pewien skąd.

Już miał naskoczyć na nieproszonego gościa, gdy zgiął się w pół. Ból oczu, taki jak nigdy przedtem. Powinien spodziewać się ukłucia, które pojawiało się raz na kilka godzin, jednak tym razem nie przewidział ani jego, ani zwielokrotnionej siły, z jaką w niego uderzyło. To było niczym gwoździe wbijane w sam środek oczu. Runął na łóżko z dłońmi przyciśniętymi do twarzy.

Skulony nie mógł oddychać z powodu bólu. Z trudem powstrzymywał krzyk, lecz z każdą sekundą jego ciało słabło. Jęknął żałośnie.

Zrobiło się zimno. Jego ciało drżało. Jak to zatrzymać?! Może zrobić wszystko, cokolwiek tylko niech ktoś da mu chwilę wytchnienia! Może nawet nauczyć się chodzić po suficie byle ktoś mu pomógł!

Poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach. Jak przez mgłę dotarło do niego, że gdyby nie one, runąłby na podłogę. Szamocząc się, znalazł się na samej krawędzi łóżka.

- Pomocy… - pisnął. Miał poczucie, że postać go nie usłyszy, jednak uścisk zelżał. Stukot, trzask. Nieznajomy wybiegł z pokoju.
- Błagam…szybko…

Nie miał pojęcia, czy to ból się nasila, czy on staje się coraz słabszy. Czuł, że zaraz zwymiotuje, żołądek podchodził mu do gardła. Jego twarz była cała mokra. „Czy to…krew?!”

Znów trzask. Dziki harmider, jakieś głosy i ukłucie, tym razem w ramię. Ból zanikał, świat zawirował. Głowa stawała się coraz lżejsza…

Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz