39. Porażka ciała i duszy
Biegł ulicą,
nie oglądając się za siebie. Ściskał w dłoni brzegi kurtki, która jak na złość
nie chciała się zapiąć. Wiatr mroził jego nagi brzuch. Mógł nie porzucać
koszulki na tej przeklętej imprezie. Została tam razem z solenizantem, z którym
pospiesznie się pożegnał, oraz Adamem, który z pewnością źle zniósł jego
ucieczkę.
Podbiegł do
najbliższego śmietnika i zwymiotował do środka. Jego żołądek nie zniósł takiej
dawki emocji. Oszalał, kompletnie mu odbiło. Nigdy, nawet po końskiej dawce
alkoholu nie zachował się tak jak dziś. Zgłupiał, a co gorsza stracił nad sobą
kontrolę. Rzucił się na Adama jak wygłodniałe zwierze na kawałek mięsa. Brak
doświadczenia nie przeszkadzał mu zachowywać się niczym niewyżyty erotoman.
Robił rzeczy, o których do tej pory nigdy nawet nie pomyślał, no, może z
ciekawości się nad nimi zastanowił. Dzisiaj wprowadził w czyn niepomyślane
jeszcze myśli i wypowiedział słowa, których powiedzieć nie powinien.
„Kocham cię.”
Osunął się na
chodnik.
„Kocham cię.”
Skąd to się
wzięło? Czemu akurat te słowa?
Drżał. On,
który zwykle panował nad uczuciami i emocjami, tracił nad sobą kontrolę po raz
kolejny w ciągu ostatnich miesięcy. Po raz kolejny, od kiedy go poznał. Wciąż
czuł w ustach ten koszmarny słonawy smak. Ponownie go zemdliło. Jak on mógł…
Jego ciało było lepkie od potu i innych wydzielin ludzkiego ciała. „Prysznic.
Teraz! Nie… Kąpiel! Długa. Gorąca. Piecze…”
Znajomy
dzwonek. Drżącą dłonią wyciągnął z kieszeni telefon.
- Co ty do
cholery odwalasz?! Co ci odbiło?! – gorączkował się Tom. – Gdzie ty w ogóle
jesteś?
Milczał. Usta
poruszały się, jednak nie opuszczał ich żaden dźwięk. Jedyną słyszalną rzeczą
był coraz głośniejszy szloch i przyspieszony oddech.
- Bill? Co się
dzieje? – ostry ton złagodniał.
Kolejne
pociągnięcie nosem. Gardło zaczęło go boleć.
- Gdzie
jesteś? Odezwij się, kretynie!
Oblizał suche
usta. Oparł głowę o znajdujący się za nim metal.
- Wszystko w
porządku – szepnął. Łza spłynęła mu po policzku, zahaczając o kącik
zaczerwienionych ust.
- Przestań!
Gdzie jesteś? Co się stało?!
- Nic. Muszę
pobyć sam…
- Zrobił ci
coś?
Chłopak
przetarł twarz, rozmazując, już i tak nieidealny, ciemny makijaż.
- Nie. Nic mi
nie jest.
- Chociaż
tyle.
- Tom? -
zawahał się, lecz cisza w słuchawce oznaczała przyzwolenie. – Czemu to wszystko
musiało przydarzyć się akurat mnie?
To pytanie nie
miało sensu, jednak w jego stanie sens nie był czymś, czego należało od niego
oczekiwać.
- Wróćmy do
domu. Potrzebujesz odpoczynku.
Grupa młodych
ludzi przechodziła drugą stroną ulicy. Słyszał ich śmiechy. Tak bardzo chciał
zniknąć.
*
Sen był dla
niego jedynie chwilową ulgą, w czasie której obrzydzenie zdołało zmienić się w
świdrujące umysł wyrzuty sumienia. Zdał sobie sprawę z rany zadanej jednej z
najbliższych mu osób. Stchórzył. Pokazał się jako gówniarz niepotrafiący stawić
czoła konsekwencjom swoich słów i czynów.
Długo zbierał
się, żeby wykonać jakiś krok. „Zadzwonić? Wysłać smsa?”, zastanawiał się,
obracając telefon w ręku. „Co powiedzieć?”
Pierwszy
telefon – cisza. „Może śpi albo jest zajęty.” Drugi telefon. Nic. „Może sms?
Litania czy krótkie »Musimy
pogadać.«?” Dwa w jednym. „Wiadomość wysłana.”
Mijały minuty,
godziny, a jego telefon uparcie milczał. To nie pomagało mu się uspokoić. W
nocy nie mógł zasnąć, wszystko mu przeszkadzało. Najgorsze miało jednak dopiero
nadejść.
*
- Halo, mówię
coś do ciebie! – silne szturchnięcie. Brunet półprzytomnie spojrzał na brata. –
Słuchałeś mnie w ogóle?
- Tak! Nie,
zamyśliłem się – przyznał niechętnie, ponownie spoglądając na wyświetlacz
telefonu. To już kolejny dzień.
- Ogarnij się
w końcu – westchnął Tom, nerwowo kręcąc głową. – Nie musisz mi mówić, o co wam
w ogóle poszło, ale załatw to wreszcie, bo to już męczące.
- No co ty nie
powiesz! – odwarknął mu młodszy. Szybko wrócił do poprzedniego stanu. – Nie
wiem, czy mam znowu do niego dzwonić. To byłby już piąty raz. Wyjdę na
desperata.
- A nie jesteś
nim? – spytał, przechylając głowę. Wokalista nadal się wahał. – Jeśli ci
zależy, dzwoń. Im szybciej to załatwisz tym lepiej dla nas obu.
Wybranie
numeru. Sygnał połączenia. „Pewnie znów nic z tego.” Nerwowo tupał nogą,
czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Jakaż była jego radość, gdy udało mu się
wreszcie dodzwonić. Niestety uczucie to nie trwało długo.
- Przestań do
mnie wreszcie dzwonić i odczep się ode mnie!!!
- Ale… - nie
zdążył dokończyć, połączenie zostało zerwane.
Położył
komórkę obok siebie i przytknął dłoń do czoła. Nie musiał nic mówić, wszystko
było jasne jak na dłoni.
- Bill?
Momentalnie
się rozkleił.
*
Tom miotał się
od pokoju do pokoju, nieustannie poprawiając któryś z elementów swojej
garderoby. Ciągle coś gubił albo znajdował i odnosił na miejsce. Kompletny chaos.
Bill dawno nie widział brata w takim stanie. Mogło to znaczyć tylko jedno.
- Dokąd
idziecie z Sashą? – zapytał brunet. Bliźniak wybiegł z pokoju i zaczął zakładać
buty.
- Chciała się
wybrać do jakiegoś wesołego miasteczka czy czegoś – powiedział szybko, po czym
sięgnął do kieszeni. – Cholera! Telefon!
- Nie zgub
głowy – stwierdził młodszy z braci. Przewrócił się na bok. – Spodziewać się
ciebie rano?
- Chciałbym,
ale pewnie tak nie będzie – odparł Kaulitz, z powrotem pojawiając się w pokoju.
– A co, będziesz tęsknić?
- Chcę
wiedzieć, czy mogę spokojnie iść spać, czy powinienem czekać na ciebie na
wypadek gdybyś zgubił klucze czy coś.
- Bardzo
zabawne. Ty nigdzie nie wychodzisz?
- Nie mam
ochoty.
Czarnowłosy
westchnął cicho i przymknął oczy. Chciałby na chwilę przestać myśleć o tej
felernej imprezie, o tym do czego doszło, a przede wszystkim, o tym co zrobił.
Jak stchórzył i uciekł, raniąc jedną z najbliższych sobie osób. Bo że ją
zranił, wiedział na pewno. Mógł jedynie zgadywać jak bardzo.
Poczuł dłoń na
swoim ramieniu. Nie odwrócił głowy.
- Idź już,
spóźnisz się – powiedział jakby od niechcenia.
- Będzie
dobrze, stary.
„Jasne…”
- Dzięki.
Bawcie się dobrze.
Drzwi się
zamknęły, pozostawiając Billa sam na sam z jego ponurymi rozmyślaniami.
*
- Whiskey,
proszę.
- Już się
robi.
Nie wytrzymał
długo, zaledwie jakąś godzinę. Zmęczony samym sobą postanowił uciec od
panującej w mieszkaniu ciszy wprost do klubowego zgiełku, w którym nie dało się
myśleć, choć o dziwo i tutaj mu się to udawało. Wybranie akurat tego klubu nie
było jego najlepszym pomysłem, jednak tutaj było na tyle przytulnie, że nie
żałował swojej decyzji. Przynajmniej na razie.
- Dzięki –
rzekł, odbierając drinka. Podsunął kelnerowi należną zapłatę i zajął się
sączeniem napoju. Kątem oka zerkał na bawiący się tłum. Zazdrościł ludziom ich
radości, podczas gdy on tonął w smutku i marazmie. Był wielkim przegranym ostatnich
dni, tygodni, a kto wie, może i całego swojego życia. Tego ostatniego nie był
jednak pewien. Adam znaczył dla niego wiele, ale czy aż tyle, aby wiązać z nim
poważne plany? Seks nie musi do niczego zobowiązywać, tego był pewien, lecz nie
był to w tym wypadku żaden wyznacznik. Wszak cała historia zaczęła się o wiele,
wiele wcześniej. Od wypadku, znajomości, braku zaufania, a w końcu również
przyjaźni i konfliktów. Dopiero później dotarło pożądanie, które przysporzyło
mu nie lada problemów. Czy mógł jednak mówić tutaj o czymś głębszym? Tak ciężko
było mu się określić. Na imprezie przyszło mu to łatwo, lecz gdy w grę wchodzą
emocje, wszystko wygląda inaczej. Dziś patrzył na całą sytuację chłodnym okiem,
a przynajmniej starał się tak robić. Sprawa wydawała się przez to o wiele
trudniejsza.
Kolejny łyk. „To
będzie długa noc. Może trzeba było poszukać jakichś filmów?”
- To samo, co
ten przystojniak obok.
Miał ogromną
nadzieję, że się przesłyszał albo że ten głos nie należy do…
Spojrzał w
bok. Drake uśmiechał się do niego szeroko. Po jego oczach i niepewnych ruchach
można było z łatwością poznać, iż ten pan nie powinien mieć już dzisiaj
styczności z alkoholem. Bill odwrócił wzrok.
- Jaka
niespodzianka! Nie spodziewałem się ujrzeć cię tutaj. Samego… – powiedział
nowoprzybyły, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- I vice versa
– odparł ponuro Kaulitz. Liczył na to, że znajomy mężczyzna prędko opuści swoje
miejsce. – Szukasz czegoś?
- Przygód, jak
zawsze. Chętny?
- Dzięki, ale
nie jestem w nastroju. Szukaj gdzie indziej.
- Ostatnio byłeś
w nastroju, ale wolałeś mnie zostawić dla Adama. Nie dziwi mnie to, to
prawdziwy ogier, zwłaszcza w łóżku. Chociaż… Może mam stare dane? To ma sens po
tym jak go zostawiłeś.
Chłopak spiął
mięśnie.
- Kto tak
powiedział?
- Czyli miałem
rację – zaśmiał się z satysfakcją LaBry. Upił swojego drinka. – Nikt mi nie
powiedział. Adam jest po prostu dość…ekspresyjny. Nieraz da się w nim czytać
jak w otwartej księdze. Ty jesteś inny – przysunął twarz do chłopaka, który w
odpowiedzi odsunął się zniesmaczony. – Jesteś tajemniczy. To bardzo
pociągające, wiesz?
- Dzięki… -
postawił stopę na podłodze, gdy dłoń mężczyzny przejechała po jego ramieniu. –
Weź to.
- Co?
- Rękę.
Zabieraj ją.
- No nie,
kolejny! – Kaulitz spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Kolejny, który gra
niedostępnego i trudnego do zdobycia. To oklepane!
- Ja nie gram.
Nie chcę żebyś mnie dotykał – syknął Bill i odepchnął od siebie drażniącą go
rękę.
- Wolisz żebym
po prostu cię zerżnął?
To było dla
niego za wiele. Te słowa i ton głosu zupełnie wyprowadziły go z równowagi.
- Nie, chcę
żebyś się odpieprzył i zostawił mnie w spokoju!!! – podniósł głos i szybkim
krokiem odszedł od baru. Nie odwracał się za siebie, nie chciał prowokować
Drake’a. Kto wie, co ten świr może jeszcze wymyślić? Dopiero po dłuższej chwili
pozwolił sobie na ocenę swojej sytuacji. Żadnego niebezpieczeństwa w zasięgu
wzroku. Odetchnął z ulgą i zniknął w toalecie.
*
Mył ręce,
przeglądając się w wielkim lustrze. Poprawił związane włosy. Co prawda miał już
wychodzić, ale nie chciał wyglądać źle. Przynajmniej z zewnątrz chciał wyglądać
dobrze.
Ostatnie
spojrzenie w odbicie. Stanął jak wyryty. Ta twarz, oczy. Chwilę później poczuł
ból i zimno znajdującej się za nim ściany.
- Myślałeś, że
dam się traktować w ten sposób? Chyba się pomyliłeś mój drogi.
Palce coraz
mocniej zaciskały się wokół jego ramienia i szyi. Szarpnął się gwałtownie.
LaBry przycisnął go do ściany z jeszcze większą siłą. Skrępował jego ruchy.
- Zawsze
dostaję to czego chcę. Ty nie będziesz wyjątkiem.
- Odwal się
człowieku! Nie jestem rzeczą! – wycedził przez zęby Bill. Charknął. Mężczyzna
stawał się coraz brutalniejszy.
- Zamknij
mordę, to może będzie mniej bolało.
Obce usta na
jego ustach. Obce dłonie na jego ciele. Nigdy nie był tak wściekły, a zarazem
przerażony. „Ja nie chcę! Nie dotykaj mnie!!!”
Wykorzystał
chwilę nieuwagi swojego oprawcy. Szybkie kopnięcie kolanem w krocze. Oswobodził
się i ruszył w stronę drzwi. Klamka. Gdyby nie ten koszmarny stres… Silny cios.
Jego głowa uderzyła o ścianę. Kolejny, tym razem pod żebra. Stracił oddech i
wylądował na kolanach. Następne uderzenia. Nawet nie miał szans się osłonić.
Jedno
pociągnięcie za koszulkę i znów znalazł się przy ścianie. A może to była
podłoga? Zimno za plecami dawało wiele odpowiedzi. Błędnik przestał działać.
Drake krzyczał
coś do niego. Szarpał za ubranie i włosy. Bill przymknął powieki.
- Adam,
przepraszam. To nie miało tak wyjść…- szeptał.
Nikogo tak nie
pragnął ujrzeć jak jego. Po raz ostatni, bo czuł, że zaraz może opuścić ten
świat. Jest zdany na łaskę bądź niełaskę szaleńca, nie może spodziewać się zbyt
wiele. Gdyby chociaż mógł się pożegnać, przeprosić i wyznać to, czego nie
powinien był wypierać się tamtego dnia. Bo kochał, pokochał tego ciepłego,
zwariowanego faceta. Któż inny jak nie wariat mógłby pokochać go prawdziwą
miłością? Był dupkiem, egoistą, tchórzem. Adam miał rację, Tom również. Wszyscy
mieli.
Choć mógł
przysiąc, że po jego brodzie ścieka stróżka krwi, mężczyzna mimo to wciąż
próbował się do niego dobierać. Bronił się ostatkiem sił, lecz nie miał żadnych
szans. Nawet podniesienie ręki było dla niego wysiłkiem.
Nagle stracił
oparcie. Runął na podłogę. Bolało. Ktoś potrząsał jego ramieniem. Usłyszał
swoje imię. Uchylił powieki. Dostrzegł znajomą blond czuprynę. Jak on miał na
imię…
- Bill! Bill!
Ocknij się! – Tommy próbował wrócić chłopakowi przytomność. Brunet jęknął i
skulił się na podłodze. Zmysły coraz ostrzej wychwytywały ból. – Boże, nie
umieraj mi tu! Adam mnie zabije!
- Ocipiałeś
Drake?! Co mu zrobiłeś?!
- Walcie się…
- T-t-tomm…
Zadzwońcie po Toma… - wydusił z siebie czarnowłosy. Pomału odzyskiwał sprawność
umysłu.
- Co on mówi?
- Żeby
zadzwonić do Toma. To chyba jego brat.
- Dzwoń do
Adama. Ja oddam naszego wesołka ochronie.
- Pieprz się,
Monte!
- Nie
podskakuj, Drake. Nie chcę zniszczyć ci buźki.
Kiedy skrzypnęły
drzwi, Bill odważył się otworzyć oczy i rozejrzeć po pomieszczeniu. Był tam
jedynie z Tommym, który właśnie spanikowany rozmawiał z kimś przez telefon.
Brunet wreszcie poczuł się bezpiecznie. Spróbował się podnieść, jednak było na
to jeszcze za wcześnie. Syknął z bólu.
- Stary,
przyjeżdżaj szybko. Nie obchodzi mnie, że nie chcesz, masz przyjechać! Bill tu
jest, Drake go zmasakrował! Tak… Nie wiem, jest w bardzo zły stanie. Leży w
łazience, w klubie. Czekamy. Cześć.
Zasunął
powieki, oddychając ciężko. Zimna podłoga łagodziła ból. Tak bardzo żałował, że
znalazł się w tym miejscu…
Mijały
sekundy, potem minuty. Nie bardzo wiedział, co się dzieje, poza tym, że Tommy
co chwilę sprawdzał jego przytomność. Zadawał jakieś podstawowe pytania.
Odpowiadał na nie bez trudu, mimo bojącej głowy. Potem przyszedł Monte,
zastanawiali się, czy zadzwonić po karetkę. Brunet odmówił, z każdą chwilą czuł
się coraz lepiej. Wtedy drzwi otworzyły się po raz kolejny.
- Bill?
Jego serce na
sekundę stanęło. Usiadł i odwrócił się w stronę wejścia. Adam klęknął przy nim.
- Adam…
Przylgnął do
mężczyzny jak gdyby miał go już nigdy więcej nie zobaczyć.
- Adam… Adam… Ja…
- Jestem,
spokojnie. Któryś z was wzywał karetkę?
- Nie, Bill
nie chciał, żebyśmy to robili.
- Zawiozę go
do szpitala.
- Nie…
- Bill, musisz
jechać do szpitala. Jesteś w takim stanie, że…
- Adam –
przerwał mu, wtulając się mocniej w jego skórzaną kurtkę. – Adam, ja
przepraszam za wszystko. Przepraszam za wtedy, za dzisiaj, za wszystko. Ja
kocham cię. Nie kłamałem. Kocham… Proszę, przebacz mi…
Mówienie było
dla niego dużym wysiłkiem. Z trudem dobierał słowa. Marzył, żeby to wszystko
już się skończyło, a najlepiej gdyby w ogóle okazało się tylko snem. Był
obolały, zmarznięty i wciąż w szoku po tym wszystkim co zaszło. Gdyby chociaż
Adam…
- Chodź,
zabiorę cię do szpitala.
Drache
Whohoho! Super! Bill się wreszcie naprawdę przyznał. Głupi Drake, ale na szczęście nieświadomie trochę im pomógł. Mam nadzieję, że Bill szybko wróci do zdrowia,a Adam go nie zostawi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Co jak co, ale tego się po Drake'u nie spodziewałam. No ale nareszcie Bill wyznał co czuje i teraz wróci do zdrowia, a potem będą żyli długo i szczęśliwie, tak? ;)
OdpowiedzUsuńW końcu Bill sie przyznał ,sam przed sobą i Adamem do swych uczuć.Chociaż chłodna reakcja Adama na wyznanie Billa trochę jest niepokojąca.Mam nadzieje,że Bill szybko wyjdzie ze szpitala i dogadają się z Adamem.Pozdrawiam i czekam na kolejny odcinek.
OdpowiedzUsuńO rany... Drake to psychol! Dobrze, że Tommy i Monte tam byli i go ocalili! :) Dobrze, że Bill w końcu przyznał się do swoich uczuć. Adam na pewno mu wybaczy, bo go kocha :) Świetny odcinek, czekam na kolejny z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wszystko się teraz poukłada. Chciałabym, żeby w końcu byli razem. *-* Całe szczęście, że w tym klubie byli Tommy i Monte. Wolę nie myśleć, jak wówczas mogłoby się skończyć spotkanie Billa i Drake'a. Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, jestem ciekawa reakcji Adama. Pozdrawiam. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Billa, ale to w sumie jego wina. Mógł pomyśleć zanim zrobił to co zrobił. Adam też to przeżywał. Zszokowała mnie akcja z tym natrętem w klubie, nie dość, że Bill i tak był w ciężkiej sytuacji, to jeszcze to. Ale dzięki niemu wreszcie złapał kontakt z Adamem. Mam nadzieję, iż Lambert zmieni stosunek do Billa i jakoś się między nimi ułoży. Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńOd czego mam zacząć? Cóż, dziękuję za odp. I tak z jednej strony się z Tb zgodzę, Adaś zawsze był większy od swoich kochanków (nieważne czy to Adommy, czy Kradam) ;)Ale z drugiej, wciąż uważam, że pokazanie Adasia, jako pasywa jest seksowniejsze ;p
OdpowiedzUsuń...
Dziewczyny! Znów to samo - jesteście niesamowite. Sposób, w jaki dobieracie słowa... kurczę, aż brak mi słów.
Ale wracając, rozdział super! Mam nadzieję, że teraz to Bill, będzie musiał starać się o Adasia. Adam ma prawo, by być zły i wcale się mu nie dziwię.
Co do Drake'a - ale dupek, no! Jak tak można?! Gdy czytałam, jak pastwi się nad Billem, modliłam się, by ktoś pomógł Kaulitzowi...
...
Znów z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Och i oczywiście weny, dziewczynki! ;*
Pytań nie mam - jak na razie! ;p
Jedyne co mogę napisac, po przeczytaniu tego to: WooooooooooW!
OdpowiedzUsuńSpóźniłam się z przeczytaniem tego odcinka, więc zabieram się za "Pokrzyżowane szyki" :D
Kolejny świetny odcinek:) tak akcja z pobiciem i przeprosinami Billa genialnie opisana:)
OdpowiedzUsuń