Hej, bez paniki z odcinkami. Mój poprzedni był krótszy niż zwykle, to prawda, może to trochę zaburzyło rzeczywistość. :P
W tym tygodniu odcinek wyjątkowo wcześniej niż zwykle. Później nadal za datę publikacji będziemy przyjmować sobotę (chyba że zajdą jakieś nieprzewidziane okoliczności, jak to w życiu bywa).
Pozdrawiam!
43. Pokój
Kolejny z
licznych wieczorów w Stanach Zjednoczonych. Wolałby spędzić go gdzie indziej
niż na jednym ze spotkań biznesowych, lecz to nie on miał w tej kwestii
ostatnie słowo. Chcąc nie chcąc, kontrakt zobowiązywał, musiał słuchać
menadżera.
Po dwóch godzinach
mordęgi bracia Kaulitz trafili na przyjęcie, które miało w teorii wynagrodzić
im cierpienia. W praktyce była to kolejna porcja nudy. Obracanie się wokół
ludzi z branży przestało ich bawić już lata temu.
- Co powiesz o
nich? – Tom kiwnął głową w stronę rozmawiającej ze sobą pary. – Pokój?
- Nie
powiedziałbym – odpowiedział rozważnie bliźniak. Plask, którego dźwięku nie
usłyszeli. – Ałć.
- Musiało
boleć. A ci? – kiwnął głową. Mężczyzna i kobieta dość widocznie mieli się ku
sobie. – Pokój.
- Zdecydowanie
– potaknął Bill, upijając drinka.
Alkohol i brak
paparazzi tworzył na tego typu imprezach mieszankę wybuchową. Zarówno „gwiazdy”
jak i ich ekipy pozwalały sobie wtedy na przekroczenie granicy dobrego smaku.
Bliźniacy starali się nie ulegać pokusom. Ich poprzednie doświadczenia oraz
David Jost to wystarczający argument przeciwko takim wyskokom.
- Chcę już
stąd iść… - jęknął brunet.
- Idziemy?
- A możemy?
- Jest już
druga. Wątpię, żeby działo się tutaj coś ciekawego.
- „Ciekawego”
czyli?
- Cokolwiek ciekawego
dla Davida.
- Racja. O,
pokój?
- Pokój.
- Może jeszcze
jeden drink.
- Wtedy to na
pewno pokój.
Oddali
szklanki barmanowi i ruszyli w stronę szatni. Tom zerknął na brata. Przygaszone
światła i mocny makijaż kryły jego zmęczone spojrzenie oraz coraz wyraźniej
uwidoczniające się kości policzkowe. Choć radził sobie nieźle, do powrotu do
pełnej równowagi było wciąż daleko.
Gitarzysta
nagle zatrzymał się, przez co Bill zderzył się z jego plecami.
- O co chodzi?
– warknął młodszy, póki nie powiódł wzrokiem za obiektem, który wypatrzył jego
brat. Zakręciło mu się w głowie. Nie był na to gotowy.
- Stary,
wszystko w porządku?
Błysk w oku.
Determinacja.
- Chcesz się w
to znowu pchać?
- Ostatnie
podejście, obiecuję – powiedział, prostując się i poprawiając włosy. –
Poprzedni raz się nie liczy. Będę walczył do końca.
- Planujesz
zwiedzić wszystkie szpitale w Stanach? – skomentował starszy, zdając sobie
sprawę z różnic w budowie jego brata oraz obserwowanego mężczyzny.
- Kryj mnie –
rzucił tylko i zniknął w tańczącym tłumie. Bliźniak jedynie pokręcił głową. Plan
się powiódł, reszta była w jego rękach.
- Powodzenia.
*
Wszystko stało
po jego stronie. Było już późno, większość gości miało utrudniony kontakt z
otoczeniem. Mężczyzna został sam. Tańczył. Przepuszczenie takiej okazji byłoby
zbrodnią, której nie zamierzał popełniać.
Prześlizgnął
się za plecami bruneta i powoli powiódł dłońmi w górę jego rąk, opierając głowę
na znajomym ramieniu. Tak jak się spodziewał, nie spotkał się z ciepłym
powitaniem.
- Co ty tutaj
robisz? – zdziwiony ton dotarł do jego uszu. Przemieścił się, by stanąć na
wprost udającego obojętność piosenkarza.
- To samo co
ty. Tańczę – odparł, patrząc w niebieskie tęczówki.
- Tańcz gdzie
indziej – prychnął Amerykanin. To jednak nie wystarczyło.
- Chcę tańczyć
tutaj. Przeszkadza ci to?
- Odejdź zanim
zrobię coś, czego obaj będziemy żałować.
Wzdrygnął się.
Zmiana strategii.
- Chciałem się
pożegnać.
- Już się
żegnaliśmy.
- To się nie
liczy. Byłem nieprzytomny.
- Byłeś
wystarczająco przytomny. Odwal się.
- Zatańcz ze
mną! Czy to tak wiele?!
Lambert
skrzywił się na dźwięk jego podniesionego głosu. Zbliżył się niechętnie.
- Jedna
piosenka i znikasz. Nie chcę do tego wracać.
Zabolało, lecz
wciąż były to tylko słowa. Walka dopiero się rozpoczęła.
Było inaczej
niż poprzednio. Kilka miesięcy, wiele słów, bagaż doświadczeń. Kontakt wzrokowy
od samego początku. Żadnych speszonych spojrzeń. Lustrowali się nawzajem.
W dole widział skryte pod cienkimi
skórzanymi spodniami umięśnione uda. Nieco wyżej oczywisty punkt.
Spojrzał
niewinnie w mącący się błękit. „Wymiękasz?”
Koszulka opinała szeroką klatkę
piersiową, która poruszała się miarowo przy każdym kolejnym oddechu. Silne ręce
co i raz niby przypadkiem zawadzały o jego chude ciało. Cała skóra była
zroszona potem. O dziwo nie brzydziło go to. Wprost przeciwnie… Dotarł do końca
t-shirtu. Delikatna skóra szyi. Mokra, przyciągająca uwagę. Jabłko, wiadomo
czyje. Żuchwa.
Przysunął się.
Gorące powietrze uderzyło w szyję starszego z dwojga.
- Nie pozwalaj
sobie – usłyszał. Zaśmiał się.
- To tylko
taniec. Tchórzysz?
Ugodzenie w
dumę zawsze działa.
Adam wsunął
palce pod ciemny materiał i brutalnie przyciągnął do siebie chude ciało.
Paznokcie zarysowały delikatną skórę.
- Prędzej ty
stchórzysz…
Nie zamierzał.
Wpił się w zaróżowione usta, przygryzając je zębami. Kontra była równie
agresywna. Podniecający ból.
- Ludzie
patrzą – mężczyzna próbował oderwać bruneta od jego zamiarów. Za słaby
argument.
- Niech patrzą
– odparł. Głośne westchnięcie wyrwało się z jego ust, gdy poczuł, że coś
właśnie dźgnęło go w udo.
- Powiedz mi –
palce znów wbiły się w skórę smukłych pleców. – Liczysz na coś więcej niż
taniec.
- Może…
- Nie licz na
to, że będzie tak jak wcześniej.
- Bo?
- Sprawa
zamknięta. To pożegnanie, chcę żebyś to wiedział.
- Nie
wyglądasz na kogoś, kto chce się żegnać…
Niespodziewana
zmiana wyrazu twarzy. Uśmiech – paraliżujący a zarazem wywołujący lawinę
pragnień przeznaczonych jedynie dla osób dorosłych. Przepełniony pewnością
siebie głos:
- Szybki
numerek na koniec?
Szok, który
minął tak szybko jak się pojawił. Śmiech zdradził intencje Adama.
- Kiedy i
gdzie?
Tym razem to
Lambert spojrzał na niego z niedowierzaniem. Chciał go spłoszyć, lecz jego plan
się nie powiódł. Zmarszczył czoło.
- Pokój
hotelowy. Teraz. Ty na dole – mruknął przeciągle, przygryzając płatek ucha
dwudziestolatka. Uległ pieszczocie. – Chyba, że się boisz?
Cwany uśmiech.
W mig oderwał się od silniejszego ciała. Obrót o 180 stopni. Przywarł tyłem do
obiektu swoich zainteresowań. Krótkie paznokcie przejechały po jego żebrach.
Dłonie zatrzymały się na wystających kościach biodrowych. Ucisk w okolicach
pośladków.
- Dziwka… -
prychnął Lambert, przyciągając chłopaka do siebie.
- Nie widzę protestów…
- odpowiedział, zahaczając językiem o jego ucho. Uścisk na nadgarstku. Opuścili
salę.
*
Im bliżej
celu, tym trudniejsza stawała się kontrola nad ich własnymi ciałami. Jedynie
kamery na korytarzach hamowały ich przed zaspokojeniem swoich potrzeb na
drogich czerwonych dywanach.
Po zniknięciu
sprzed oczu boy’a hotelowego puścili wodze swoich pragnień. Zdrowy rozsądek
został w windzie, a grunt pod nogami młodszego z dwójki na moment przepadł bez
wieści. Chwyt Adama był mocny, jego wargi gorące, lecz i Billowi udawało się
uzyskać przewagę w tym starciu. Szelest materiału uginającego się pod dotykiem
spoconych dłoni. Brzdęk trącanej co i raz biżuterii. Świsty powietrza, które z
impetem lądowało w pracujących pełną parą płucach.
Nie zauważyli,
kiedy trafili przed właściwe drzwi. Namiętna walka o dominację została
przerwana jedynie na moment wejścia do środka. Zaraz po głośnym kliknięciu
nastąpiła jej kontynuacja.
Adam pchnął
młodszego chłopaka na ścianę i mocno przylgnął do jego wilgotnego ciała. Ich
pojedynek był zaciekły acz nierówny. To starszy z dwójki był silniejszą stroną,
choć nie potrzebował wielkiej siły, by wziąć górę na ważącym prawie połowę
mniej brunetem. Obrócił go i ponownie przycisnął do zimnej powierzchni. Dłonie
powiodły w dół chudych pleców, kończąc swoją podróż na pośladkach. Zduszony
jęk. Dwudziestolatek niespodziewanie odwrócił się i wplótł palce w krótkie
czarne włosy. Przyciągnął mężczyznę do siebie, by złączyć się z nim w dzikim
pocałunku. Nie pozwoli się tak łatwo zdominować.
Nie
przerywając namiętnej gry, ruszyli w stronę łóżka. Po drodze tracili wszystko:
kurtki, koszulki, spodnie, większą biżuterię… Gdy opadli na materac obaj mieli
na sobie już jedynie bieliznę, a i ten stan rzeczy nie potrwał długo.
Przez chwilę
znajdowali się na równi, lecz piosenkarz był niecierpliwy. Uklęknął za plecami
młodszego i brutalnie przyciągnął go do siebie, dając mu oparcie na swojej
klatce piersiowej. Chwycił długie czarne kosmyki, odciągając głowę wokalisty na
bok, by móc dostać się do aksamitnej skóry jego szyi. Smakował jej, kąsał,
delektował się jej delikatnością. Druga dłoń powoli sunęła w dół od klatki piersiowej,
przez brzuch i niżej, darując kochankowi pobudzający masaż i doprowadzając go
tym samym do gromiącej ciszę ekstazy. On nie zamierzał dziś kryć się ze swoimi
emocjami. Czuł reakcje ciała starszego partnera na dźwięki zdradzające jego
stan. Grzywka przykleiła się do zwilżonej potem twarzy. Głośne oddechy,
westchnięcia pociągające za sobą dzikszy i agresywniejszy dotyk. Zmniejszenie
odległości. Członek mężczyzny znalazł się pomiędzy jego pośladkami. Dwudziestolatek
jeszcze mocniej przylgnął plecami do swojego „oparcia”. Jego umysł wyłączał się
pod wpływem zbyt silnych emocji. Ciekawość, podniecenie, obrzydzenie… Gdzieś w
głębi podświadomości cząstka umysłu próbowała wyrwać się z tej sytuacji.
Poddanie się dominacji wiązało się przecież z porażką, upokorzeniem, utratą
męskości. Nie powinien sobie na to pozwolić!
No właśnie,
nie powinien.
- Połóż się…
Szept demona?
Jego ciało zareagowało instynktownie. Uległ rozkazowi. Dopiero leżąc na
plecach, kiedy spod przymkniętych powiek dostrzegł zbliżającego się do niego
Adama, poczuł, że być może posuwa się za daleko. Na wątpliwości było jednak już
za późno. Kilka sekund przygotowań dały mu szansę dostrzec coś, czego wcześniej
nie widział. Adam był nieswój. Nie patrzył na niego, omijał jego oczy. Nie było
też tego znajomego ciepła, które czuł za każdym razem, gdy przy nim był.
Zniknęło? To niemożliwe…
Podniósł wzrok
i wtedy to zrozumiał. Adam walczył. Nie potrafił poradzić sobie ze swoimi
uczuciami względem niego. Najwyraźniej próbował wymazać je z pamięci, lecz
miesiąc to za mało, aby wyzbyć się czegoś tak głębokiego. Sam fakt jednak, że
zdecydował się od tego wszystkiego uciec, podziałał na Billa jak kubeł zimnej
wody. Nie tego chciał tej nocy. Liczył na coś więcej.
To jeszcze nie
koniec walki.
W ostatniej
chwili zdusił swój krzyk. Czarnowłosy brutalnie wszedł w jego ciało i przymknął
powieki. Zajął się sobą.
Zacisnął usta
i starał się uspokoić oddech. Ból był koszmarny, gorszy niż się spodziewał. Rozrywający.
Raniący. Miał nadzieję, że lepiej to zniesie, jednak jego ciało nie potrafiło się
przemóc i przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia. Nie potrafił się rozluźnić. Byłoby
inaczej, gdyby Adam był dla niego delikatniejszy, lecz Bill nie śmiał go o to
prosić. Nie miał do tego prawa. Przysłonił oczy przedramieniem. Nie chciał
okazywać słabości. Pragnął się sprawdzić i choć raz zasłużyć na uczucie,
którego tak bardzo pragnął. Oddychał ciężko, nie był w stanie tego powstrzymać.
Lambert
zagłuszał swoje myśli brutalnością. Im silniejsze doznania tym łatwiej wyciszyć
umysł. Łatwiej odpłynąć, skupić się na przyjemności. Szkoda tylko, że
jednostronnej.
Nagle
mężczyzna opuścił słabsze ciało. Chłopak zamarł. Nie rozumiał, dlaczego…
- Nie wiem, po
co to zrobiłeś, nie potrzebuję ofiar.
Ukłucie w
sercu. Czy naprawdę wypadł aż tak źle? „Poprawię się! Zrobię wszystko, żebyś…”
Nie zdążył
wypowiedzieć swoich myśli. Lambert zabrał swoje rzeczy i zniknął w łazience. Szum
wody zmącił panującą wokół ciszę.
Brunet
ostrożnie położył się na boku. Czuł się przegrany. Zaczął rozumieć, jak
absurdalny był jego pomysł ponownego zasiania uczuć w sercu swojego kochanka.
Na co on liczył? Że jego pojawienie się wszystko załatwi? Że seks rozpali
iskrę? Na dodatek kiepski seks z niedoświadczonym dzieciakiem, który nie jest w
stanie nawet znieść bólu.
Obolały i
załamany z trudem powstrzymywał łzy. „Weź się w garść! Nie maż się! To twoja
ostatnia szansa, nie zmarnuj jej!”, powtarzał sobie w myślach. Przymknął oczy,
uspokajał się. Musi być jeszcze szansa… Nie, on MA jeszcze szansę, by naprawić
swój błąd. Wszystko zależy od niego. Teraz albo nigdy.
Drzwi łazienki
otworzyły się szeroko. Mężczyzna opuścił zaparowane pomieszczenie.
- Jeszcze tu
jesteś? Poprzednio szybko uciekłeś – jego głos był zimny i nieprzyjemny. Nawet
nie zerknął w stronę chłopaka. Wziął swoją torbę i wrócił do łazienki.
- Wolałem
jeszcze zostać – zabrzmiała ostrożna odpowiedź. Bill starał się odpowiednio
dobrać słowa. Tak wiele od tego zależy.
- Nie wiem, po
co, ale rób co chcesz.
- Adam –
dwudziestolatek naciągnął na siebie bieliznę i próbował usiąść na łóżku. – Przestań
to robić. Nie wierzę, że w ciągu miesiąca zapomniałeś o wszystkim, co nas
łączyło.
- Nic nas nie
łączyło, więc nie wiem, o czym mówisz – Kaulitz drgnął. To nie była prawda,
choć zdawał sobie sprawę, co Lambert rozumie przez te słowa.
- Mówisz mi,
że nic do mnie nie czułeś?
- Między nami
sprawa zamknięta. Przeszłość to przeszłość.
- Adam,
proszę…
- Nie, nie
wrócę do tego.
- Ale…
- Nie!!! –
chłopak podskoczył przestraszony. - Wiesz jak cholernie bolało mnie to co
zrobiłeś? Najpierw kłamałeś, potem zwodziłeś, nie wiedząc, czego właściwie
chcesz, a na końcu zdradziłeś mnie i uciekłeś. Tej nocy u Tommiego, poświęciłem
się dla ciebie. Pierwszy raz w życiu pozwoliłem komuś dobrać mi się do tyłka! I
co mnie spotkało?! Poświęciłem się, a ty mnie zdradziłeś!
- Teraz role
się odwróciły. Robię dokładnie to samo, co ty wtedy – odpowiedział spokojnie
chłopak, wpatrując się w przepełnione żalem i goryczą niebieskie tęczówki. –
Też nigdy nikomu się nie oddałem. Ty jesteś pierwszy.
- I co? –
westchnął zrezygnowany Adam. – I co ci to da? Raczej nic dobrego. Jesteś
masochistą?
Dwudziestolatek
uśmiechnął się smutno i przymknął jasne powieki.
- Nie dziw się
zakochanemu, że działa nierozsądnie. Szukasz
najmniejszej szansy na złączenie się z obiektem swoich westchnień. To
silniejsze ode mnie.
Piosenkarz przechylił
głowę ze zdziwienia.
- To…
- Tak. To
twoje słowa – rzekł z uśmiechem. Potarł gołą rękę, która zaczęła mu marznąć. – Pójdę
już. Nie chcę ci dłużej przeszkadzać.
Ostrożnie
wstał i ruszył w stronę wyjścia, by pozbierać swoje porozrzucane ubrania.
Powinien się pospieszyć, niedługo ktoś może zauważyć jego zniknięcie. Gdy mijał
Adama, poczuł opór. Silna dłoń lekko ścisnęła jego ramię. Spojrzał na znajomą
twarz.
- Powiedz mi –
zaczął mężczyzna. – Co byś zrobił, gdyby menadżer dowiedział się o twoim związku
i kazał ci go zakończyć?
Chłopak
zastanowił się chwilę nieustannie patrząc w oczy swojego rozmówcy. Nie mógł
zerwać kontaktu wzrokowego. Nie teraz, ten moment był na to zbyt ważny.
- Nie zostawię
zespołu, ale nie chcę też działać na jego niekorzyść – odpowiedział szczerze. –
Jestem jednak tylko człowiekiem, potrzebuję bliskości.
- Więc?
- Zbyt długo
żyłem bez miłości. Nie zrezygnuję z niej przez widzimisię człowieka, który
chciałby być moim panem i władcą.
- Każdy
zasługuje na szczęście – przytaknął Lambert. Jego oblicze zaczęło się zmieniać.
Zniknął ten nienaturalny chłód. Bill poczuł, że ma okazję naprawić swój błąd.
- Czy w takim
razie dałbyś nam jeszcze jedną szansę?
Cisza. Z
jednej strony pełna zdenerwowania i niepewności, z drugiej, wyczekiwania i
determinacji. Kaulitz postanowił wykonać ruch. Tym razem nie będzie bierny.
Cena, jaką mógłby za to zapłacić, była zbyt wysoka. Palce splotły się ze sobą.
Czekał. I wtedy usłyszał odpowiedź:
- Byłaby to
ostatnia szansa. Jeden błąd i koniec.
- Zdaję sobie
z tego sprawę.
Uścisk stał
się mocniejszy. Wzmocniła go siła drugiej dłoni. Chciał tego, obaj chcieli. Dwa
uśmiechy, dwa uderzenia bliskich sobie serc i pocałunek, delikatny, choć
szczery i odważny. Nie było tu miejsca na strach i wątpliwości.
Młodszy z
dwójki z oddaniem wtulił się w drugie ciało. Chłonął znajome ciepło, które tak
bardzo kochał i zapach perfum, który przyjemnie działał na jego zmysły. Wygrał,
a było to jedno z najsłodszych zwycięstw w jego życiu.
*
Niezdarnie
wskoczył do auta, zawadzając butem o wystający element karoserii. Tom zaśmiał się
i pokręcił głową, gdy jego brat rozmasowywał bolącą nogę.
- Można już
jechać – zwrócił się po angielsku do kierowcy. – Jak ci poszło?
Lekki uśmiech
i niepewne spojrzenie w stronę kierowcy. Niby nie zwracał na nich uwagi, jednak
brunet wolał nie ryzykować. Wyciągnął z kieszeni telefon i drżącymi palcami
wystukał wiadomość. Chciał to zrobić jak najszybciej, więc ciągle się mylił. W
końcu podał bratu telefon.
„Zeszliśmy
się.”
Uśmiech nie
schodził z twarzy ich obojga. Bill spoglądał na brata, nieznacznie
przysłaniając usta dłonią. Czuł, że wygląda jak szczerzący się idiota, który
zaraz rozpłacze się z niewiadomo czego. Z jego oczu bił nadzwyczajny blask. Tom
dawno nie widział brata tak szczęśliwego.
- Gratuluję –
powiedział cicho, otulając bliźniaka ramieniem. – Nareszcie.
- Tak…
Nareszcie…
Nie minęło
wiele czasu nim wyraz twarzy Toma uległ zmianie.
- To co?
Rozumiem, że był pokój?
Drache