Bez wytchnienia
Kiedy szli
korytarzem wiodącym na salę, gdzie odbywało się afterparty, panowało między
nimi milczenie. Przyszło im na myśl, że nie powinni się razem pokazać, ale w
tym momencie i tak nie miało to znaczenia. Podeszli do najbliższego stołu,
biorąc po lampce szampana.
- Ja
pierdolę – Bill przeklął pod nosem, nie odwracając się w kierunku gości – Nie
wiem co mam robić.
- Nic.
Zachowuj się naturalnie.
Czarnowłosy
wziął głęboki oddech – Jak mam się zachowywać normalnie? – Wycedził przez
zaciśnięte zęby – Czy ty rozumiesz sytuację?
- Nie jestem
idiotą – Odparł Adam – Ale teraz nie masz wyjścia. Musisz tu wytrzymać, później
zabiorę cię do siebie.
Czarnowłosy
widział, że jego młodszy podopieczny jest strzępkiem nerwów. Sam nie wiedział
jak powinien postąpić.
- David
idzie – Powiedział szeptem, odsuwając się na krok od Billa.
- Spadaj
stąd szybko.
- Nie mogę
cię zostawić.
-
Spierdalaj, bo źle się to dla nas skończy – Rzekł Bill, nie mogąc kontrolować
drżenia swoich rąk.
- Mam
powtarzać? – Jost oparł się o blat stołu – Widzę, że absolutnie nic do ciebie
nie dociera.
Kaulitz
przełknął ślinę – Proszę cię, daj mi spokój, naprawdę nie mam już siły…
- Ty się
pożegnasz z karierą, sławą i dobrym imieniem. Wytwórnia straci zespół, a co za
tym idzie zostaniesz biedny jak mysz kościelna. Tego chcesz? Chcesz, żeby
wszyscy na mieście nazywali cię pedałem, pokazując sobie wzajemnie zdjęcia z
najnowszego Bilda?
Wargi
młodszego drżały. Kolejna lampka szampana.
- Mam prawo
do normalnego życia.
- Nie wtedy,
gdy jesteś osobą publiczną. A jednak te plotki o pocałunku na dziedzińcu
szpitala miały w sobie coś z prawdy.
- To moje
życie. Odpieprz się. Dajcie mi wszyscy spokój – Warknął, zmierzając w
przeciwnym kierunku. Silne ramię powstrzymało go przed wykonaniem kolejnego
kroku.
- Skoro ja mam
do ciebie szacunek, to ty powinieneś mieć do mnie.
- A czemu
właściwie miałbyś go stracić? – Oczy Billa się zaszkliły. Poczuł ucisk w
gardle, gdy na twarzy Davida pojawił się szelmowski uśmiech.
- Dajcie
spokój na dziś – Adam wtrącił się między słowami – Nie zwracajmy na siebie
uwagi.
- Masz rację
– Odparł David – Dlatego ulotnij się czym prędzej.
Lambert
zerknął w kierunku Billa. Czekał na jakikolwiek sygnał.
- Nie.
Zostań przy mnie.
Sytuacja
zaostrzała się. Tym razem Kaulitz nie zamierzał odpuścić.
- Jedźmy do
hotelu – Wyszeptał Adam – Proszę. Tak będzie bezpieczniej.
- Gorzej być
już nie może – Rzekł Bill, mierząc Davida wzrokiem. W tym samym momencie w jego
oczy uderzyło białe światło lampy błyskowej.
Jost chwycił
swoje rzeczy – Gratulacje. Prezes będzie z ciebie dumny. Pewnie już nie możesz
się doczekać wydania kolejnej płyty? – Wycedził przez zaciśnięte zęby.
Brunet nie
odpowiedział. Żwawym krokiem ruszył w stronę drzwi wyjściowych, zastanawiając
się jakie nagłówki będą miały jutrzejsze brukowce. Nie odwracając się za siebie
napisał krótką wiadomość, którą następnie wysłał do Adama. Jej treść brzmiała:
„Biorę
taksówkę do Radissona. Przyjedź za godzinę”.
Lambert
zatrzymał się tuż przy drzwiach wyjściowych, gdy telefon zawibrował w jego
kieszeni. Po odczytaniu smsa wrócił na salę, by spędzić trochę czasu między
bawiącymi się celebrytami.
Zajął
miejsce na czerwonej, skórzanej kanapie i zmrużył oczy. Bał się wszystkiego, co
miało teraz nastąpić. Dla niego ta zmiana nie będzie diametralna, za to dla
Billa – jak najbardziej. Nieprzerwanie spoglądał na swój zegarek, odliczając
kolejne minuty. Miękki materac ugiął się pod ciężarem ciała innej osoby.
- Można? –
Usłyszał miękki, męski głos.
- Jasne,
proszę – Odparł, nie podnosząc wzroku.
- Co za
ciężka noc.
Zwrócił
twarz w kierunku młodego blondyna.
- Sława jest
taka męcząca… - Westchnął z ironią Adam – Chyba muszę uciąć sobie drzemkę.
Wybacz – Dodał i podążył w kierunku drzwi wyjściowych. W tej chwili drażniła go
obecność kogokolwiek. Zaciągnął się miejskim, chłodnym powietrzem. Oczy
szczypały go od unoszącego się papierosowego dymu. Zmęczony umysł nie
dopuszczał do jego głowy optymistycznych scenariuszy. Nie zważając na krótki
odstęp czasu, jaki upłynął od odjazdu Billa, złapał przypadkową taksówkę i
wskazał kurs na hotel, w którym znajdował się jego partner.
***
Po
przekroczeniu właściwych drzwi rzucił płaszcz na podłogę, a torbę odłożył na
wolne krzesło, stojące tuż przed nim. Nie dbając o nic więcej podszedł do
łóżka, położył się przy jego krawędzi wtulając w siebie szczupłe ciało.
- Jak się
czujesz? – Spytał, choć świetnie znał odpowiedź. Powstrzymywał się przed
zapadnięciem w głęboki sen. Był zmęczony.
- Beznadziejnie.
Chcę być szczęśliwy i samodzielny, a ciągle dzieje się to samo. Koszmar powraca
– Brązowe oczy wpatrywały się w ciemność panującą za oknem.
- Będziemy z
tym walczyć wspólnie – Wyszeptał Adam, gładząc chłodną dłoń.
- Jesteś
pewien? Chcesz to wszystko znosić? Te upokorzenia, niepewność?
- Jeśli nie
masz wątpliwości względem tego czy chcesz ze mną być, to zrobię wszystko, by
przychylić ci nieba – Wyszeptał – Bez ciebie wszystko dla mnie straci sens.
Cokolwiek złego się stanie, zawsze będę przy tobie. Przyrzekam.
Bill
odwrócił głowę, składając na miękkich ustach czuły pocałunek – Warto znosić
tyle cierpienia i smutku tylko dla jednej osoby?
- Tak –
Odparł bez wahania – Jesteś jedyną i największą miłością w moim życiu. Nie chcę
troszczyć się o nikogo innego – Niebieskie oczy spoglądały z bezgraniczną ufnością.
Młody
chłopak zmrużył powieki i wtulił się w tors starszego od siebie mężczyzny.
- Obawiam
się, że te porażki będą się za nami ciągnęły przez cały czas. Nic się nie
poprawia. Ciągle wpędzam nas w kłopoty.
- Bill,
przestań – Westchnął Adam, głaszcząc czarne włosy – Nie mów tak. Nie jesteś dla
mnie ciężarem.
- Mów co
chcesz – Odparł półgłosem – Wiem, jak się czuję. Dobranoc.
Adam
ucałował miękki policzek i zsunął nogi z łóżka. Rozwiązał buty i zrzucił je na
podłogę. Ponownie przechylił się i upadł na poduszkę. Pomimo zmęczenia nie mógł
zmrużyć oka. Wciąż miał w głowie obrazy minionego dnia.
***
Kiedy o
poranku otworzył oczy, Bill spoglądał na niego. Kąciki ust czarnowłosego
uniosły się łagodnie.
- Długo już
nie śpisz? – Spytał zaspanym głosem Lambert, po czym zerknął na zegarek. Wskazówki
szklanej tarczy wyznaczały godzinę dziesiątą.
- Ze
dwadzieścia minut. Muszę spotkać się z Davidem.
- No nie… -
Westchnął brunet, zakrywając oczy ramieniem.
- Jedna,
poważna rozmowa – Rzekł chłodnym tonem głosu Bill – Nie masz o co się martwić. Załatwimy
to jak dorośli ludzie. Na pewno dojdziemy do porozumienia.
- Mój mały
chłopiec dorasta…
Marona