Witam i przepraszam za zwłokę. Mam trochę problemów, które nałożyły się naraz no i... Nieważne.
Przychodzę od razu ze spamem ode mnie i Marony. :) W punktach, bo lubię:
- powstał krótki komiks autorstwa Marony, na podstawie Bariery Zmysłów
- nowy jednopart autorstwa Marony (Saulbert)
- na moim blogu umieściłam pierwszą część nowego opowiadania (Bill + AdamxSauli [inaczej tego nie potrafię oznaczyć])
Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury!
47. Lód
Mimo
najśmielszych chęci, nie był w stanie spełnić swoich planów odnośnie Adama.
Zmęczenie i pojawiający się ból skutecznie go zniechęciły. Po dobrym początku
zalegli na łóżku obok siebie, Bill z prawej na brzuchu, Adam z lewej na
plecach. Delikatnie gładzili swoje złączone dłonie.
- Nie
zasypiaj, jeszcze cała noc przed nami – zaśmiał się Adam, widząc, że chłopak
zaczął już odpływać.
- Nie, nie
śpię… - odpowiedział młodszy, gdy mężczyzna odgarnął grzywkę z jego twarzy.
- Haha, jasne…
- zaśmiał się. – Wezmę prysznic. Rusz się!
- Mhhhmmmm… -
zamruczał w odpowiedzi na silne szturchnięcie. Nadal jednak trwał w obranej
przez siebie pozycji. Pod kołdrą było mu tak miękko i ciepło… Stracił poczucie
czasu.
- Przyniosłem
ci ręcznik. Ej, jeszcze śpisz? Mowy nie ma, wstawaj!
- Adam no… -
mruknął tylko, kiedy poczuł, że jego partner próbuje siłą zaciągnąć go do
łazienki. – Już wstaję…
- Wstajesz tak
już od dwudziestu minut! Won stąd, natychmiast!
- Adam…
- Co?
- Moje
spodnie…
Mężczyzna
musiał zastanowić się chwilę nim skojarzył, o co może chodzić temu skrępowanemu
dwudziestolatkowi.
- Gdzie są?
- W salonie.
- Dobrze,
przyniosę ci je do łazienki. Potem będę czekał na dole.
Ubrany jedynie
w ręcznik Adam opuścił sypialnię. Bill w tym czasie rozbudził się na tyle, by
być w stanie zwlec się z łóżka. Zarzucił ręcznik na ramiona i zniknął za
drewnianymi drzwiami.
*
Przejechał
dłonią po wielkiej tafli. Wszystko było zaparowane, a on bardzo chciał się
teraz zobaczyć w lustrze. Taki odruch. Za moment dostrzegł swoje oblicze.
Wzdrygnął się. Makijaż rozmazał mu się na twarzy, robiąc z niego dziecko
nieszczęść. Przetarł oko. Ciemny ślad jak na złość nie chciał zejść. Pobieżnie
przejrzał szafkę w poszukiwaniu płynu do demakijażu albo chociaż jakiegoś
kremu. I leków przeciwbólowych. Ból nie był duży, ale cholernie nieprzyjemny i
uciążliwy. Alkohol przestawał działać.
- Pedał…
Otworzył
szerzej oczy. „Nie, tylko nie to…” Zwrócił wzrok ku swojemu obliczu. Wyglądał
tak strasznie…
- Patrz na ten „zespół”.
- Skąd oni się wzięli?
- Patrz na tego geja. Musi dobrze
ciągnąć.
- Z pewnością wie, gdzie się zakręcić.
Odkręcił wodę.
Czemu akurat teraz przypomniał sobie te podsłuchane niegdyś rozmowy? Zdenerwowanie
potęgowało ból. Miał nadzieję, że to on będzie jego największym problemem. Wyrzuty
sumienia? Dlaczego?
Potarł
ramiona. Jego ciało drżało mimo gorącej temperatury wody.
- Pedał.
- Transwestyta.
Przylgnął do
ściany. Czy to wszystko była prawda? Czy ostatnie miesiące świadczyły o tym, że
jego prześladowcy mieli rację? Kucnął na kafelkach. Załkał.
- Jesteś dla mnie niczym. Gównem, nie
bratem.
Z tego całego
chaosu niespodziewanie wyrwał go głos Adama.
- Rzucam ci
rzeczy – rzekł, uchyliwszy drzwi. Spodnie i bokserki wylądowały na dywaniku. –
Przyjdź szybko, tęsknię.
Zniknął tak szybko
jak się pojawił.
Brunet jeszcze
przez chwilę spoglądał na wejście do pomieszczenia. Zacisnął zęby i wstał. Póki
miał przy sobie ludzi, którzy go kochali i w pełni akceptowali, nic więcej się
nie liczyło, a przynajmniej nie powinno.
*
Pojawił się w
salonie już w lepszym humorze. W przestronnym pokoju unosił się zapach jedzenia
i palonego drewna. Zaburczało mu w brzuchu.
- Dobrze, że
zrobiłem większe zakupy – zaśmiał się mężczyzna, robiąc chłopakowi miejsce na
kanapie.
- To nie moja
wina, że robię się głodny po tak intensywnych rozrywkach – fuknął, po czym
chwycił w dłonie jedną z kanapek. – Mogłeś poczekać, pomógłbym ci to
przygotować.
- I tak nie
miałem co ze sobą zrobić. Mogłeś się pospieszyć – zakończył temat cmokając go w
czoło. – Wiem, że atmosfera jest mało świąteczna, ale może zajmiemy się teraz
prezentami, hm?
- Tak bardzo
chcesz wiedzieć, co dostałeś? – spytał Bill, ciągnięty przez piosenkarza w
stronę choinki.
- Chcę
zobaczyć twoją reakcję. Otwierasz pierwszy!
- No dobra.
Bez sprzeciwu
wyciągnął spod drzewka niewielką paczkę. Niezdarnie rozszarpał papier i uchylił
pudełko.
- Ej, czy to
nie jest…
- Taki sam.
Zamówiłem trzy, bo liczyłem, że będzie jeszcze okazja żeby ci go wręczyć. Daj,
założę ci.
Po chwili na
kolanach chłopaka wylądowała biżuteria, która do tej pory przyozdabiała jego
szyję i część klatki piersiowej. Ustąpiła miejsca złotemu otwieranemu
naszyjnikowi z dużym ciemnym kamieniem.
- Nie jest za
ciężki?
- Nie, nie, ja
lubię takie. Na żywo jest jeszcze piękniejszy niż na zdjęciu… - nie mógł się
nadziwić dzierżonemu w palcach podarunkowi. Tak bardzo mu się spodobał wtedy w
szpitalu, gdy razem oglądali go na ekranie laptopa, wybierając prezent dla
Neila.
- Już wiesz
czyje zdjęcie trafi do środka? Są dwa miejsca.
Dwudziestolatek
spojrzał na roześmianą twarz piosenkarza. Słowa były zbędne, jednak postanowił
to sprecyzować.
- Jedna część
będzie dla mojego brata, a druga… Sam wiesz - powiódł czubkiem nosa po opalonym
policzku. Lambert skrył drobne ciało w swoich ramionach. – Tylko potrzebuję
twojego zdjęcia.
- Ja chcę mieć
twoje, najlepiej całą sesję. Prywatnie. Tylko dla nas…
- Z twoich ust
to brzmi groźnie.
- O, tak
sądzisz? – szepnął, przygryzając płatek ucha wokalisty.
- To nie pora
na zabawę! – chłopak wyrwał się z uścisku. – Otwórz swój prezent. O, albo wiem!
- Co robisz? –
Adam pochylił głowę ze zdziwieniem, gdy Bill przysunął do nich krzesło.
- Usiądź na
nim i otwórz paczkę. Nie zaglądaj do pudełka!
- To
najdziwniejszy sposób otwierania prezentu, o jakim słyszałem, ale niech ci
będzie.
Krótko zajęło
mu zdjęcie kolorowego papieru.
- I co teraz?
- Zamknij
oczy.
- E?
- Zamknij. Tak
będzie zabawniej, uwierz mi.
- Teraz to ja
mam złe przeczucia – mimo to spełnił prośbę swojego chłopaka, który zdjął
wieczko i wyjął zawartość pudełka.
- Zwieś luźno
ręce.
- Nie
przesadzasz?
- Nie patrz!
- Ok, ok.
Rany!
Brunet zwinnie
przemieścił się za krzesło. Zanim mężczyzna zdążył zareagować było już za
późno.
- Zgłupiałeś?!
Odczep to! – krzyknął Lambert w przypływie zaskoczenia, a zarazem irytacji. Kajdanki
zadźwięczały na jego rękach. Bill jednak tylko zacmokał i pokręcił głową.
- Jeszcze nie
skończyłem… - mruknął do jego ucha. Czarny kawałek materiału przysłonił
niebieskie oczy.
- Zemszczę się
za to, zobaczysz!
- Też cię
kocham! Zaraz przyjdę.
Pozostawił
zdezorientowanego kochanka samego w pokoju i spokojnym krokiem udał się do
kuchni. Niewielka miska. Lodówka. Są…
Uklęknął przy
krześle.
- Uwolnisz mnie
wreszcie?
- Jeszcze nie.
- Trochę się
denerwuję, wiesz?
- Zauważyłem.
Nie masz po co.
Usiadł
okrakiem na umięśnionych udach.
- To tylko
część prezentu…
Cicho
westchnął do jego ucha, jednocześnie zjeżdżając smukłymi palcami w dół ramion. Długi
pocałunek.
- Ten prezent
zapowiada się ciekawie… - rzekł Lambert, korzystając z chwili przerwy nim
ponownie złączył usta z młodszym chłopakiem.
Następnym
miejscem odwiedzonym przez zaróżowione usta była szyja. Podczas gdy wargi
robiły skórze rozluźniający masaż, palce walczyły z kolejnymi guzikami, by
wreszcie odsłonić szeroką, lekko owłosioną klatkę piersiową.
Nie rozumiał,
dlaczego nie brzydził go ten widok. Przecież to jego płeć, nie powinien tak
reagować, a jednak to robił. Lgnął do niego, pieścił, chłonął jego zapach.
Mężczyzny. Powiódł językiem w dół mostka. Silne szarpnięcie.
- Przestań się
nade mną znęcać! – wydusił z siebie Adam. Jego oddech tracił regularność.
„Niedoczekanie
twoje.”
Wilgotny
mięsień wrócił do pracy przy górnych partiach ciała, a jego miejsce przy
piersiach i brzuchu zajęły dłonie. Masaż, delikatne kąsanie i towarzyszące im
pomruki zadowolenia.
- Mogłem
założyć inne spodnie…
Istotnie Bill
czuł pod sobą powiększającą się wypukłość. Podobny proces zachodził również pod
jego spodniami, co utrudniało mu zadanie, lecz nadal kontrolował sytuację.
Przybliżył twarz do swojego lubego.
- Zaraz ci
pomogę.
- Mam
nadzieję!
Odchylił się
do tyłu i najszybciej jak tylko mógł pozbył się swojej koszuli, która
wylądowała gdzieś w pobliżu. Nachylił się do glinianej miseczki i zanurzył w
niej palce. Oblizał dzierżoną kostkę lodu.
Kolejne
szarpnięcie. Głośny protest.
- Ała! –
wrzasnął mężczyzna, czując chłód na swojej klatce piersiowej. Brunet tylko się
uśmiechnął. Nie przerywał wykonywanej przez siebie czynności. Przyzwyczajał
rozgrzane ciało do paraliżującego zimna.
- O Boże… Tak…
Wsunął lód do
ust i zyskując wolną rękę kontynuował masaż. Prawa dłoń wciąż była zimna,
musiał mieć to na uwadze. Ponownie nagrzewał drugie ciało wspomagając się przy
tym swoim własnym. Klatki piersiowe ocierały się o siebie.
- Nadal jest źle?
Och! – jęknął, czując pod sobą pulsującą męskość.
-
Przestań…się…nade mną…pastwić…
Zachichotał
cicho i obrócił się do niego plecami, zawadzając pośladkami o jego brzuch.
Zrobił krok w bok i zerwał mężczyźnie opaskę z twarzy. Zmącony błękit splamiony
złością. Przyłożył mu palec do ust.
- Cii… -
szepnął, wpatrując się wprost w zniecierpliwione oczy. Przesunął w ustach
resztkę lodu. Zjechał dłońmi w dół całego ciała mężczyzny zatrzymując się przy
rozporku. Przygryzł wargę. To będzie dla niego trudne. Rozpiął spodnie i zsunął
je wraz z bokserkami. Rozsunął umięśnione uda.
Stres i
obrzydzenie skutecznie ograniczały jego możliwości. Było inaczej niż za
pierwszym razem, kiedy to obaj byli napaleni i dodatkowo ośmieleni alkoholem. Tutaj
miał zadanie do wykonania. Musiał się sprawdzić. Podniósł wzrok. Te oczy…
Rozpięta koszula… Pogładził pokryte włoskami uda. Nagle wszystko zniknęło.
Pozostała żądza.
Podrażnił
chuchnięciem wrażliwą skórę. Kontakt wzrokowy. Wiedział jak ten widok podnieca,
co musi teraz czuć Adam, gdy widzi jego głowę w tym miejscu, gdy wie co zaraz
nastąpi.
„Dasz radę”,
powiedział do siebie w duchu. Wyciągnął język.
Ten zapach
drażnił, smak z początku również, lecz nie na tyle żeby przestać. Być może
zrobiłby to, gdyby nie te rozkoszne pojękiwania…Może to tylko zasługa wciąż
chłodnego języka?
To tylko
wprowadzenie. Pora na prawdziwe zadanie.
- Jeszcze…
Zanurzył
członka w ustach, uważając na swój kolczyk. Nie miał żadnego doświadczenia z
tej perspektywy, nie mógł więc wymagać od siebie zbyt wiele. Mimo to starał się
jak mógł, a to liczyło się najbardziej.
Podniósł
wzrok. Adam przyglądał mu się spod przymkniętych powiek. Jego głowa była
odchylona do tyłu, oddech szybki i nierówny. Starania chłopaka okazywały się
owocne.
- Jestem blisko…
Puścił to mimo
uszu i skoncentrował się na swoim zadaniu. Przyspieszył, dodał do swoich
działań szczyptę agresji. Pomiędzy delikatnym dotykiem znalazło się miejsce na
kąsanie ustami, drażnienie zębami czy kolczykiem. Korzystał z całego wachlarza
metod, które rekompensowały mu przegraną z okazałym rozmiarem ukochanego…
I nagle to
poczuł. Smak ekstazy rozlał się w jego ustach. Gdyby był sprawniejszy może
uniknąłby zakrztuszenia. Wypluł część nasienia do miseczki z lodem.
- Przepraszam,
ale ostrzegałem cię… - zaczął zawstydzony mężczyzna.
- Spokojnie,
już ok – odparł, zakrywając usta dłonią. Czuł, jak biały płyn ścieka mu
brodzie.
- Na pewno?
- Tak, jasne –
dodał szybko, przecierając twarz. – A jak ty… się czujesz?
Piosenkarz
kilkakrotnie westchnął. Dochodził do siebie.
- Dawno nie
czułem się tak dobrze, no, minęły ze dwie godziny.
Obaj się
zaśmiali, jednak młodszy w mig zorientował się, że nie powinien tego robić.
- Skoczę do
łazienki – rzucił tylko i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
- Ej, zaraz!
Bill, odczep to wreszcie!
*
Dużą część
wieczoru spędzili tuż obok siebie na skórzanej kanapie przykryci szerokim
kocem. Jedli i dzielili się wrażeniami ze swojej pracy oraz anegdotami z życia
w trasie. Bill uważnie słuchał, jak Adam z przejęciem opowiadał mu wszystkie
szczegóły. Przypomniał sobie siebie sprzed kilku lat. Początki kariery.
Ekscytacja, która zniknęła, wypchnięta z jego życia przez ciągły stres i
rutynę. Miał nadzieję, że z Lambertem nie będzie tak samo. On zdawał się
podchodzić do wszystkiego z niewyobrażalną dawką optymizmu. Tak bardzo różnił
się od niego…
W pewnej
chwili zapadło milczenie. Kaulitz wtulił się w ciało kochanka. To było takie
dziwne. Pierwszy raz mógł otwarcie być tą słabszą stroną i nie musiał się
nikomu z tego tłumaczyć. Lubił gdy ktoś inny przejmował stery, zdejmował z
niego odpowiedzialność. Jakby się nad tym zastanowić, do tej pory parę razy
zdarzyło mu się zaplątać w związek z silnymi dziewczynami. Może jednak coś w
tym było?
- Ej, patrz –
usłyszał ciepły głos. – Pada śnieg.
Odwrócił się
do okna. Rzeczywiście padało.
- Chodź na
dwór – mężczyzna, chwyciwszy chłopaka za ręce, zerwał się z kanapy.
- Adam, jest
zimno – zabrzmiał słaby protest.
- Nie masz
kurtki?
- Tylko
płaszcz.
- Pożyczę ci
swoją.
Jakieś
dziesięć minut później byli już na ogrodzie. Płatki śniegu migotały w świetle
lamp. Bill wyciągnął rękę i chwycił jeden z nich. Na myśl przyszły mu
beztroskie czasy dzieciństwa, kiedy to z Tomem i innymi dzieciakami potrafił
spędzić na dworze cały dzień. Trwało to dopóki choroba nie wpędziła go do
szpitala na jakiś tydzień-dwa, ale to już inna historia.
- Tylko nie
wpadnij do basenu!
- Myślisz, że
jestem tak głupi?
- To tylko
ostrzeżenie. Ał! Za co to?!
- Za głupią
gadkę!
- Nie
uciekniesz mi!
Pomimo długich
nóg, młodszy Kaulitz nie był dobrym biegaczem. Choć starał się jak mógł, nawet
kilka śnieżek nie było w stanie ochronić go przed Adamem. Nagły upadek
ostatecznie przekreślił wszelkie szanse.
- Mam cię! –
brunet zręcznie doskoczył do swojej ofiary, przyciskając ją plecami do ziemi. Próby
wyrwania się z potrzasku były zbędne, nie było dla niego ratunku.
Wpatrywali się
w siebie, co jakiś czas wypuszczając z ust białą parę. Lustrowali oczy,
zaróżowione policzki, uśmiechy. Byli dla siebie dzieciakami, które dopiero co
zapoznały się ze sobą poprzez wspólną zabawę. Wiedzieli, iż chcą razem iść
przez życie, ale potrzebowali zacieśnienia więzi. Docierali się.
- Pięknie
wyglądasz, ale nie chcę żebyś się przeziębił – stwierdził w końcu Lambert,
wyciągając dłoń. Wokalista skorzystał z pomocy.
- Co w tym
takiego pięknego? – zapytał, otrzepując się ze śniegu.
- Twój
uśmiech, twoje oczy i włosy, które na śniegu wyglądają jak rozrzucone na mojej
poduszce.
Bill tylko
popatrzył na tego pociesznego faceta z szerokim białym uśmiechem i pokręcił
głową. To był dzień pełen wrażeń i dzień, w którym powstała nowa ksywka dla
Adama.
- Amerykański
zboczeniec…
Drache